Źródła finansowania poszczególnych osób i organizacji niewątpliwie wpływają na sposób postępowania finansowanego.
Jeśli otrzymuję wynagrodzenie czy wsparcie głównie z zagranicy (nie finansują mnie zatem ci ludzie, z którymi mam bezpośrednio do czynienia), łatwo o tendencję do nieliczenia się z "ludnością tubylczą".
Związane z powyższą obserwacją charakterystyczne zjawisko polega na posyłaniu przez nieliczące się z "tubylcami" organizacje na teren traktowany jako podbijany czy już podbity obcych komendantów, którzy nie potrafią wykrztusić z siebie nawet słowa po polsku, lecz Polaków traktują jak śmieci.
Jaką metodę finansowania danej inicjatywy rozpoznalibyśmy i uznali za "najbezpieczniejszą" - najpewniejszą zarówno z moralnego, jak i ekonomicznego punktu widzenia?
Może dobrym rozwiązaniem byłby sposób "mieszany"? Większa część dochodów pochodzi z okolic miejsca, w którym dana inicjatywa ma miejsce - finansowanie lokalne. Część dochodów pochodzi od jednego człowieka (szczególnie zamożnego), a część od licznych sympatyków/klientów, których wsparcie pozwoli w razie czego (gdyby najzamożniejszy się wycofał) utrzymać się finansowanemu na powierzchni.
Żeby finansowanemu nie przewróciło się w głowie i żeby nie zaczął lekceważyć ani swoich klientów, a jednocześnie uniknął niebezpieczeństwa podporządkowania siebie i Prawdy wymogom głównego wspierającego.
To wszystko dywagacje o charakterze głównie doczesno-finansowym.
Ostatecznie, na szczęście czy też nieszczęście, każdy człowiek odpowie kiedyś za swoje czyny - również w dziedzinie ekonomicznej - przed Sędzią nieskończenie sprawiedliwym. I, tu już na pewno na szczęście, nieskończenie miłosiernym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz