Bruce Marshall "Chwała córki królewskiej" (5)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------




V

Był rok 1910, gdy w mieście pojawiło się pierwsze kino. Paolo Sarno podjął ryzyko i otworzył je w starej zajezdni omnibusów obok swojej lodziarni, która z kolei znajdowała się dokładnie naprzeciw miejsca, na którym ksiądz Smith zbudował już szkielet nowego, wznoszonego z lichawych materiałów kościoła. Z okna w prezbiterium ksiądz widział ogłoszenia. Zmieniały się one dwa razy na tydzień – w poniedziałki i czwartki; niekiedy dotyczyły człowieka nazwiskiem John Bunny1, a niekiedy dwóch ludzi o nazwiskach Gerald Ames i Stewart Rome2, ale ogłoszenie o tym, że między godziną trzecią a czwartą widzom będzie serwowana darmowa herbata, pozostawało niezmienne. Mówiono, że Sarno podejmuje wielkie ryzyko, podejmując taką inicjatywę, bo szaleństwo na punkcie kina może nie potrwać dłużej niż to na punkcie wrotek, na którym Włosi tak bardzo przejechali się dwa lata wcześniej.
Kanonicy z prokatedry wcale nie uważali inicjatywy za ryzykowną. Niepokoiła ich, bo frekwencja na adoracji Najświętszego Sakramentu w dni powszednie zaczęła spadać, a wieczorne praktyki religijne w maju wypełniali tylko ludzie starsi, w dodatku niektórzy z nich nie potrafili sobie odmówić wpadnięcia na godzinkę produkcji Vitagraphu3 i darmową herbatkę w trakcie świętego okresu Wielkiego Postu, gdy zdawało im się, że żaden z księży nie patrzy. Na próżno monsignore O’Duffy grzmiał z ambony: „To nie wysiadywanie w czerwonych pluszowych fotelach i oglądanie bandy przygłupich błaznów miotających się bezładnie wśród zatrzęsienia ruchomych obrazków prowadzi do tego, aby ktokolwiek z was oglądał kiedykolwiek w Królestwie Niebieskim twarzą w twarz Najświętszą Panienkę”; w miesiącu poświęconym Najświętszemu Sercu frekwencja na adoracji była tak niska jak w maju. Na zebraniu kapituły niektórzy kanonicy utrzymywali, że byłoby rozsądniej powstrzymać się z potępianiem kina do chwili, gdy Jego Świątobliwość papież Pius X wyda w tej sprawie oficjalne oświadczenie, ale monsignore O’Duffy powiedział, że to wszystko brednie, gadki szmatki i głupoty, i że gdyby mieli czekać na oficjalne orzeczenie Kościoła, mogliby sprzeczać się aż do dnia Sądu Ostatecznego, a że Kościołowi zajęło prawie dziewiętnaście wieków podjęcie decyzji w sprawie dogmatu o Niepokalanym Poczęciu4, nie mogą pozwolić sobie na taką guzdraninę, podczas gdy młódź, tak jest, i staruszkowie też, wchodzą prosto w paszczę piekła po sześć pensów za seans, a dzieci za połowę tej sumy.
Zdecydowano zatem wysłać delegację, aby uczestniczyła w seansie. Okazało się to możliwe, bo, jak zauważył monsignore O’Duffy, chociaż lokalne przepisy kościelne zabraniały księżom uczestnictwa w spektaklach teatralnych, kinematograf to zupełnie inna para kaloszy, a zatem nie można uznać, że i jego dotyczy zakaz. Powiedział również, że jeśli członkowie kapituły nie mają nic przeciwko, ma zamiar udać się na seans osobiście, ponieważ w całej diecezji nie ma duchownego, który wie o nikczemności kina więcej niż on sam, i że zabierze ze sobą swoich starych przyjaciół, wielebnych księży Bonnyboata i Smitha, nie byłoby bowiem uczciwe wobec signora Sarno, gdyby tylko ascetyczni i światli kanonicy mieli łypnąć na jego nowomodne ustrojstwo, prowadzące prostą i szybką drogą do najgłębszych czeluści piekielnych.
Paolo Sarno słyszał chyba o zamierzonej wizycie księży, bo czekał w westybulu, aby ich przywitać; stał pod olbrzymią, ujętą w ramy fotografią damy nazwiskiem Flora Finch5. Ksiądz Smith zastanawiał się, dlaczego właściciel nie wyszedł na samą ulicę, bo byłoby to jeszcze uprzejmiejsze; ksiądz Bonnyboat powiedział, że być może wcale nie słyszał o zamierzonych odwiedzinach i stał w westybulu zupełnym przypadkiem; monsignore O’Duffy stwierdził, że Sarno zrobił to tylko dlatego, iż – gdyby wyszedł aż na chodnik – nie mógłby pozwolić, aby księża osobiście zapłacili panience z tamtego małego otworu w ścianie – i roześmiał się. Tak czy inaczej stał tam na purpurowym dywanie, a jego grube jasnobrązowe palce do złudzenia przypominały kiełbaski Palethorpe’s6 z ogłoszenia na nasypie kolejowym.
– Buon giorno, reverendissimi signori7 – przywitał ich, bo sądził, że wszyscy przybyli mówią po włosku. Księża odpowiedzieli: „Buon giorno” – poza księdzem Bonnyboatem, który uczył się w Kolegium Szkockim w Valladolid zamiast w Rzymie, i który odpowiedział: „Buenos dias8. Paolo Sarno roześmiał się na to i powiedział:
Per Bacco!9. Wielebny ksiądz gada po włoskiemu jak hiszpańska krowa, vero10, bez obrazy, wielebny księdzu. Niech idą obejrzeć mój seans. Bardzo dobry, bardzo budujący, bardzo pobożny. Niech wielebni księża idzą tędy.
Wielebni księża poszli tędy, niosąc na wysokości twarzy rondem do góry swoje kapelusze – niczym talerze do zupy; a gdy szli tak jeden za drugim, monsignore O’Duffy powiedział głośno:
Zdrożne czy budujące, gorszące czy pobożne, to nowe szaleństwo nie potrwa długo, panie Sarno, a moim zdaniem dużo lepiej zrobiłby pan, otwierając jedną z tych miniaturowych strzelnic z małymi celuloidowymi piłeczkami tańczącymi na strumieniach wody; ich nie można podejrzewać o grzeszność.
Minęło trochę czasu, zanim oczy księdza Smitha przyzwyczaiły się do ciemności, więc z początku zdawało mu się, że siedzi w olbrzymim czarnym dole, mając płaszcz księdza Bonnyboata po jednej, a płaszcz monsignore O’Duffy’ego po drugiej stronie. Ciemność przeszła jednak stopniowo w bursztynową mgiełkę, w której rozpoznawał wokół siebie zarysy głów jak rządki czekoladek w pudełku. Na ekranie pokazywano błękitną rzekę, wijącą się pod zielonymi mostami oraz jeden czy dwa stare zmurszałe kościoły; nie wydawało się to księdzu Smithowi zbyt zdrożne, bo stare zmurszałe kościoły były prawie z pewnością kościołami katolickimi, w których bezpiecznie przebywało Ciało Boga, a pianino podgrywało bardzo przyjemnie tra la la la la la. Ta sama myśl musiała przyjść do głowy księdzu Bonnyboatowi, bo powiedział do księdza Smitha i monsignore O’Duffy’ego:
Nie ma w tym nic uchybiającego pobożności, księże prałacie.
Zaczekajcie tylko aż pojawią się aktorzy – powiedział monsignore O’Duffy. – Mówią mi, że to gorsze niż te aparaty, którymi można kręcić za uchwyty i oglądać, co dzieje się w dole na molo. – Przybliżył głowę bardzo blisko ucha księdza Smitha i szepnął:
– Obcisłe ubrania. Powiedz mu.
Ale nim ksiądz Smith zdołał przekazać tę informację księdzu Bonnyboatowi, z przedniego rzędu odwrócił się w ich stronę przebity olbrzymią szpilą kapelusz i psyknął: „Ćśśś…”, a księdzu Smithowi pozostało zastanawiać się w ciszy, skąd monsignore O’Duffy wie tak dużo o tym, co znajduje się w aparatach, którymi można kręcić za uchwyty i oglądać, co dzieje się w dole na molo. Potem pianino nagle przestało grać, a w powietrzu zabrzmiał odgłos jakby buczenia elektrycznego pędzla do golenia w zakładzie fryzjerskim; jeszcze przez chwilę czy dwie widać było zielone mosty i zmurszałe stare kościoły, a potem one też znikły, a zapalono oświetlenie; rzędy głów zamarły w oczekiwaniu, a ekran okazał się wcale nie rozwieszoną płachtą, ale był twardy, prostokątny i błyszczący; gdzieniegdzie podświetlony, jakby zeszła z niego farba.
Naprawdę bardzo budujące – powiedział ksiądz Bonnyboat.
Tylko poczekajcie, mówię wam – powiedział monsignore O’Duffy.
Światła znowu przygasły. Tym razem film opowiadał o skazańcu w więzieniu. Skazaniec nosił uniform w pasy tak szerokie jak na koszulce piłkarskiej i z początku księdzu Smithowi było mu go szkoda, bo wyglądał tak nieszczęśliwie. Ale później skazaniec zbiegł i uciekał, klucząc wieloma ulicami, a policjanci biegli i kluczyli za nim, ale skazańcowi zawsze udawało się uciec – nawet gdy policjanci biegli w jego kierunku jednocześnie z obu stron, bo uskoczył w bramę, a policjanci wpadli na siebie i się poprzewracali. Gdy ksiądz Smith zaczął się śmiać, wiedział, że nie robi niczego złego, bo słyszał, że monsignore O’Duffy i ksiądz Bonnyboat także się śmieją.
Później skazaniec biegł wzdłuż plaży, na której siedziało wiele ładnych dziewcząt w kostiumach kąpielowych i jadło czekoladki; skazaniec przebiegł między nimi, rozrzucając czekoladki, a ksiądz Smith zastanawiał się, co monsignore O’Duffy powie o kostiumach kąpielowych, gdy w przejściu między siedzeniami pojawiło się światło latarki i krzyk: „Czeklaaatki, papierosy i zapałki!”. Potem światło latarki przeobraziło się nad dwiema kiściami złotych guzików w twarz Angusa McNaba, który, przechylony nad kamizelką monsignore O’Duffy’ego, mówił do księdza Smitha: „Nie rozpoznaje mnie ksiądz?”. – Jeden z moich ministrantów – chciał wyjaśnić ksiądz Smith Monignore O’Duffy’emu, ale na ekranie policjant, skazaniec i ładne dziewczęta rzucali w siebie różnymi rodzajami ciast, a monsignore O’Duffy śmiał się tak głośno, że nie był w stanie nic usłyszeć. Rzucanie ciastami nie wydało się księdzu Smithowi zanadto śmieszne i zdawało się, że podobne wrażenie odnosił ksiądz Bonnyboat, ale pozostała część publiczności zaśmiewała się do rozpuku, a monsignore O’Duffy śmiał się za nich dwóch.
Ten gość jest urodzonym komikiem, bez dwóch zdań – powiedział, gdy siedząc, ocierał łzy z oczu. Potem zobaczył nadchodzącą przejściem ładną kelnerkę w czarnej sukience i harcującym fartuszku. – Hej, panienko, co z tą darmową herbatą? – spytał.
Będzie podawana w trakcie Śmierci lub hańby, proszę pana – odpowiedziała.
I tak też się stało – herbatę podano dokładnie w połowie mowy szeryfa: „Chłopcy, coś mi się zdaje, że w Czerwonym Kanionie zaszła jakaś ciemna sprawka; jedziemy załatwić tego brudnego kłamliwego skunksa i zdradzieckiego koniokrada Neda Trantera, aby nasze bogobojne niewiasty mogły każdej nocy spać spokojnie w swoich łóżkach, a nasze dziewice wędrować szczęśliwie i beztrosko pod bezlikiem gwiazd – napis pojawił się i zniknął z ekranu lotem błyskawicy, bez żadnych przecinków, ale w ramach rekompensaty na końcu było dużo kropek. Każdy dostał tackę, spodek, filiżankę, talerzyk i dwa małe twarde ciasteczka karbowane od spodu. Monsignore O’Duffy powiedział, że gdyby prowadzący kino chcieli naprawdę się wykazać, dano by im również do herbaty po jajku na twardo, ale zdawał się zjadać z apetytem podane herbatniki; maczał je przed zjedzeniem w herbacie i wydawał z siebie oznaki zadowolenia w postaci donośnych bulgotów, chrupnięć i zasysań.
Na ekranie, ponad filiżankami z herbatą, Ned Tranter złapał już śliczną córkę szeryfa – schwytał ją na lasso, gdy odmawiała przy łóżku modlitwy, i odjechał z nią na koniu do swojej górskiej kryjówki. „Nedzie Tranterze” – wygłosiła doń zakneblowanymi ustami wspaniały ustęp tekstu – „możesz mnie zagłodzić, pobić, wychłostać, lecz nigdy nie przystanę na to, by zbrukać wielki Boży dar miłości, stając się matką twoich dzieci, nigdy nie będę też dla ciebie gotować, szyć ani sprzątać. Śmierć raczej niż hańba, Nedzie Tranterze, gdyż moje serce należy do zgrabnego Patricka Hogana z Samotnego Rancza”. Na to ozwały się wielkie wiwaty, oklaski i tupanie nogami, a ksiądz Bonnyboat powiedział, że z takim nazwiskiem Patrick Hogan to z pewnością katolik, a monsignore O’Duffy powiedział, że pokazuje to tylko, iż nawet w filmach wspaniały święty katolicki Kościół odgrywa rolę królewską i tryumfującą. Księdza Smitha rozgrywający się na ekranie dramat zbyt wciągnął, aby miał cokolwiek mówić. Z bijącym sercem łapczywie patrzył, jak szeryf, Patrick Hogan i inni chłopcy z Czerwonego Kanionu wyruszyli na ratunek Molly Kintyre, której oczy były jak leśne jeziora z niewypowiedzianą wspaniałością gwiazd odbijających się w ich purpurowej toni – przynajmniej tak powiedział Patrick Hogan, gdy w saloonie grał w snookera z Mickey’em Riley’em. Gdy wyruszyli konno, wszyscy wystrzelili z pistoletów w powietrze, aby Molly Kintyre wiedziała, że nadjeżdżają; ale Ned Tranter tego, oczywiście, nie usłyszał, bo zawsze spał ze swoim parszywym łbem przykrytym kocami. Jechali na szczyty wzgórz i w dół kotlin, strzelając bez ustanku. Czasami wyglądało na to, że wjeżdżają na to samo wzgórze dwa razy, ale ksiądz Smith był zbyt podekscytowany, aby go to przejmowało. Razem z innymi klaskał, jęczał, tracił ducha i znowu klaskał, ale wreszcie wszystko się skończyło, uratowana Molly Kintyre trafiła w ramiona Patricka Hogana, który przysiągł, do kroćset, że nigdy nie będzie już grał w snookera w saloonach, a szeryf, trzymając Neda Trantera na muszce rewolweru, powiedział: „Na nic twoje rewolwery, Tranter. Rąsie. Jesteś otoczony”. Trzej księża bili brawo razem z resztą publiczności, a ksiądz Bonnyboat powiedział, że nie widział niczego tak budującego od naprawdę długiego czasu, monsignore O’Duffy zaś, że nigdy nie bał się przyznać, jeśli się mylił, i że mocno mu się zdaje, iż mylił się w tym, co twierdził na temat kina, oraz że jeśli pozostała część programu nie zawiera nieprzyjemnych niespodzianek, będzie musiał wynagrodzić signorowi Sarno szkody, kupując bilety dla wszystkich członków Stowarzyszenia świętego Wincentego à Paulo11.
Nie było jednak żadnej pozostałej części programu, bo, gdy tylko światła się ściemniły, znowu pojawiły się: błękitna rzeka, zielone mosty i stare zmurszałe kościoły, a pianino grało „tra la la la la la” i tak dalej. Ksiądz Bonnyboat powiedział, że przypuszcza, iż naprawdę powinni już iść, ale monsignore O’Duffy powiedział, że to wszystko bzdury i brednie, i że napis „nieprzerwane projekcje” oznacza, iż można zostać w kinie tak długo, jak komu się podoba. Nawet gdy pod koniec fragmentu z błękitną rzeką i zmurszałymi kościołami na ekranie błysnął pomarańczowy napis: „widzowie, którzy obejrzeli program w całości, są proszeni o zwolnienie miejsc tym, którzy czekają na wejście”, nawet wtedy się upierał, twierdząc, że nie chodzi mu o dodatkową darmową herbatę, ale że chciałby jedynie zobaczyć raz jeszcze to rzucanie ciastami. Ale gdy już je obejrzał, uznał, że chce również zobaczyć jeszcze raz, jak bohaterowie wyruszają, aby otoczyć Neda Trantera, więc wszyscy zostali na swoich miejscach do końca Śmierci lub hańby i próbowali nie myśleć o tym, że widzowie stojący w przejściu gapią się na nich.
Oczywiście, to przelotne szaleństwo i nie potrwa długo – powiedział monsignore O’Duffy, gdy znów znaleźli się na zewnątrz na pozbawionym czaru trotuarze.
Ksiądz Bonnyboat powiedział, że coś mu się zdaje, iż to coś więcej niż krótkotrwałe szaleństwo i zastanawia się nawet, czy świętych w niebie nie raczy się może podobnymi rozrywkami, ponieważ są tak budujące. Ksiądz Smith powiedział jednak, że święci w niebie będą mieli do oglądania naszego Pana, i że nic nie może być bardziej budujące od tego. Zaczym wszyscy zdjęli kapelusze, oddając cześć kapłaństwu, które było w każdym z nich, i poszli z powrotem do swoich kościołów, bo był to pierwszy czwartek miesiąca i mieli do wysłuchania spowiedzi.

1 John Bunny (1863–1915) – amerykański aktor, gwiazda niemych filmów komediowych.
2 Gerald Ames (1880–1933) – brytyjski aktor i reżyser; Stewart Rome (1886–1965) – angielski aktor.
3 American Vitagraph – amerykańskie studio filmowe; producent wielu znanych filmów niemych.
4 Ogłoszonym w 1854 roku przez Piusa IX bullą Ineffabilis Deus.
5 Flora Finch (1867–1940) wystąpiła w wielu niemych komediach razem z Johnem Bunnym.
6 Palethorpe’s – brytyjski producent mięsa i ciast.
7 Buon giorno… (wł.) – Dzień dobry, wielebni księża.
8 „Dzień dobry” po hiszpańsku.
9 Per Bacco! (wł.) – A niech to!
10 Vero (wł.) – naprawdę.
11 Święty Wincenty à Paulo, wyznawca (ur. 1581 w Pouy, zm. 27 września 1660 w Paryżu) – francuski ksiądz, założyciel zgromadzeń szarytek i lazarystów, patron dzieł miłosierdzia.



Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz