Bruce Marshall "Chwała córki królewskiej" (10)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------




X


Mieli zaatakować o świcie trzy dni później. Ksiądz Smith odprawił mszę o trzeciej w schronie majora. Miał na sobie szaty, które wyhaftowała dla niego matka de la Tour. Po jednej stronie materiał złoty, bo złotego materiału można używać we wszystkie święta i dni ferialne, a po drugiej – czarny, bo zawsze były do odprawienia msze żałobne, jako że tak wielu biedaków ginęło.
Większość katolików z batalionu przyszła na mszę i przystąpiła do komunii świętej. Ksiądz Smith najpierw wysłuchał ich spowiedzi, bo nie wszyscy oni byli tak dobrzy, jak być powinni, biorąc pod uwagę knajpki z czerwonym winem, dziewczęta i podobne sprawy. Ponieważ było ich prawie pięćdziesięciu, ksiądz musiał rozpocząć dość wcześnie, dokładnie rzecz biorąc o pierwszej trzydzieści, co dawało tylko dwie minuty na każdą spowiedź; w efekcie tego grzechy śmiertelne wytryskiwały strumieniem w ślicznym tempie i równie szybko były gładzone. Ksiądz chciał rozpocząć od wysłuchania spowiedzi lubiącego zaglądać do kieliszka majora, ale major powiedział, że jeśli to księdzu nie przeszkadza, zdecydowanie wolałby spowiadać się na końcu, bo nie sposób było stwierdzić, ile nowych grzechów może popełnić w przeciągu dziewięćdziesięciu minut. Ksiądz Smith siadł więc na swoich skrzyniach i wysłuchał starych, naprawdę starych opowieści o ludzkiej ułomności, a major podszedł do spowiedzi jako ostatni i też nie był specjalnie oryginalny, ale to prawdopodobnie dlatego, że nie miał zbyt wielu okazji do grzechu od ostatniej spowiedzi trzy dni wcześniej; niech go ksiądz pobłogosławi, bo zgrzeszył1, a ostatniego ranka podczas zwyczajowego alertu śnił o tym, że rozmawia z ładną dziewczyną w jedwabnych zielonych pantalonach, a ten gałgan, starszy sierżant obudził go, i gdy z powrotem poszedł spać, znów próbował o niej śnić, bo była z niej naprawdę niezła sztuka, niech ksiądz go pobłogosławi, i miała oczy, które raz były niebieskie, a zaraz potem fioletowe.
Ksiądz używał skrzyni, na której siedział podczas spowiedzi, jako ołtarza, mając do dyspozycji przenośny kamień ołtarzowy, dwie świece i krucyfiks. Gdy się obrócił i ujrzał w mdłym blasku świec surowe twarze mężczyzn pogrążonych w słodkiej modlitwie, uświadomił sobie, że mszę zawsze należałoby odprawiać w ten sposób – w wielkim pośpiechu i na pograniczu śmierci. Nie było dzwonka, którym można by zadzwonić na Sanctus, więc major uderzał łyżeczką w blaszany kubek i brzmiało to całkiem świątobliwie. Brzmiało nawet świątobliwiej podczas podniesienia, z Chrystusem przebywającym ponownie w Hostii i drżącym w półmrokach Wina. Modląc się nad tym misterium, ksiądz Smith dziękował wielkiemu dobremu Bogu za ten jeden niezawodny pewny mały cud, który, jak On przyrzekł, będzie trwał po wszystkie dni, aby ludzie mogli być wyciągani ze swoich grzechów i przytwierdzani do jaśniejących wspaniałością spraw niebiańskich. Potem znalazł się na dole wśród nich, udzielając im komunii świętej, wpychając Boga pod ich dachy2, aby mogli zostać oczyszczeni z wielkiej cuchnącej ohydy świata i znowu rozpoznać Boga, gdy uśmiechnie się do nich w Raju.
Piękno chwili skończyło się zbyt szybko i powróciła proza świata z jej przyziemnymi zadaniami do bezzwłocznego wykonania. Gdy tylko ksiądz Smith zdjął szaty, poszedł między leżące zobojętniale na stosie worki z piaskiem, aby odmówić modlitwy dziękczynne. Gdy stał tak na szańcu, modląc się poprzez niewidzialne trawy, zaczęło się przejaśniać i ksiądz zdał sobie sprawę, że niedługo nastanie świt. Z nieba powoli wysączał się granat, gwiazdy gasły i znów wyłaniała się twarda ziemia, płaska i pozbawiona już tajemnicy spowijającego ją wcześniej krenelażu tłumu ludzi i wzgórz. Ksiądz Smith spojrzał na stojącego kilka kroków od niego wartownika i zastanawiał się, czy czuje on właśnie strach przed śmiercią. Potem, gdy ciemność jeszcze bardziej ustąpiła, oblicze mężczyzny stało się bardziej znajome i ksiądz ze zdumieniem rozpoznał Angusa McNaba.
Angus, mój chłopcze, jakim sposobem się tu znalazłeś?! – krzyknął ksiądz.
O rany, ksiądz Smith! – wrzasnął młody mężczyzna. – Nie miałem pojęcia, że to ksiądz jest tym katolickim padre. Wróciłem dopiero dwa dni temu. Byłem w Brytanii przez trzy miesiące. Dostałem niezłą kulkę w ramię. Nic bardzo poważnego, powierzchowna rana, ale wystarczyło, żeby trzymać mnie z dala od tego rodzaju rzeczy, dzięki Bogu.
Ton i zachowanie młodego człowieka przestraszyły księdza.
Angus, co się z tobą stało? – zapytał. – Dlaczego nie byłeś przed chwilą u spowiedzi i komunii świętej?
Och, do diabła, proszę księdza, nie rozmawiajmy o religii, jeśli to księdzu nie przeszkadza – powiedział Angus.
Mój synu, nie mówi się w taki sposób do swojego starego księdza parafialnego – odparł surowo ksiądz Smith. – I porozmawiamy o religii, bo religia to jedyny temat, na który naprawdę warto rozmawiać i wiesz o tym dokładnie tak samo jak ja. – Wejrzał młodemu człowiekowi w oczy i w przeszłe dawno lata, gdy chłopiec ten był jego ministrantem, miał piegi na nosie, a czasem brudną plamę wokół ust. – Angus, Angus, któż ci tak namieszał w głowie?
Nikt mi nie namieszał, proszę księdza – powiedział młody mężczyzna. – Wiem po prostu, że religia to wszystko durnoty i tyle. A ludzie w Szkocji też zachowują się durnie. Udają, że strasznie obchodzi ich, co się tutaj z nami, bidakami, dzieje, ale tak naprawdę, w głębi serca to ich nie interesuje. Śpiewają okropnie dużo o podtrzymywaniu domowego ogniska, kochaniu cię i całowaniu, gdy wrócisz, ale to tylko słowa. Wszystko, czego chcą, to zostać w domu, być bezpiecznym i dobrze się bawić. Wiem, bo byłem na urlopie chorobowym i ludzie nie chcieli słuchać tego, co miałem im do powiedzenia o tym, co dzieje się tu, na froncie. Wiem, bo ich oczy stawały się puste i odchodzili, rozmawiając o czymś innym, zanim skończyłem mówić. A kiedy wsiadłem do tramwaju z moim obolałym ramieniem w ogromniastej szynie i żółtym gipsie, te stare suki udawały, że mnie nie widzą, tylko wysiadywały swoje ogromniaste dupska, klepiąc o cenie herbaty i o Mary Pickford3, a ja ze swoim sterczącym ramieniem wszystkim zawadzałem i prawie mnie przewracali za każdym razem, gdy tramwaj brał zakręt. A młode dziewczyny były takie same. Chrześcijanie! – nie ma tam żadnych chrześcijan. I oczekuje się, że to właśnie za takich jak oni mam dać sobie podziurawić brzuch i zdechnąć w męczarniach. – Nagle kurczowo objął księdza. – Księże, księże, niech oni przestaną. Niech nie każą mi już tam wracać. Księże, księże, tak się boję.
Ksiądz pozwolił chłopcu trochę popłakać, bo wiedział, że łzy, jeśli płyną dostatecznie długo, mogą przywieść niejedną duszę z powrotem do Boga.
Angus, ile ty teraz będziesz miał lat? – zapytał w końcu.
Dwadzieścia, proszę księdza – odpowiedział chłopiec.
Dwadzieścia lat, Angus, a uważasz się za mądrzejszego od wszystkich świętych i doktorów Kościoła. Wstydź się, Angus. Teraz po prostu stań tam i powiedz mi o wszystkim, co zrobiłeś od czasu swojej ostatniej spowiedzi. Nie, nie potrzebujesz klękać. Spoglądaj po prostu na ziemię niczyją4 i nadal bądź wartownikiem, ale szybko zdejmij z duszy ciężar grzechów, bo wkrótce rozpocznie się bitwa i nie mamy czasu do stracenia.
Gdy ksiądz Smith wyspowiadał już Angusa i udzielił mu rozgrzeszenia, niebo zaczęło błyskawicznie blednąć, lecz kapłan nadal mówił do chłopca, bo wciąż miał dla niego trochę duchowych porad.
Posłuchaj, Angus – powiedział – nie wolno ci bać się śmierci, bo jesteś teraz w stanie łaski; gotowy na spotkanie z naszym Panem. I nie wolno ci martwić się zbytnio ludźmi w Szkocji, którzy są bezmyślni i nic z tej wojny nie rozumieją. To tylko brak wyobraźni i tyle. Zrozumieją to dobrze, gdy nadejdzie pokój i zobaczą, jak wygląda świat, który dla nich wywalczyliśmy. Bo świat będzie po wojnie bardzo wspaniałym miejscem, Angus, przypominającym Królestwo naszego Pana o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy jest ksiądz tego pewien? – Oczy młodego człowieka błyszczały teraz, i to nie od łez.
Jestem tego pewien, Angus. Tak mówi Biskup. Wszyscy tak mówią. Poza tym mówi o tym zwykły zdrowy rozsądek. Ludzie nie staną się na powrót skąpi, małostkowi i samolubni po tym, jak latami się temu opierali.
A co z niemieckimi i austriackimi katolikami, proszę księdza? Czy oni też walczą o lepszy świat?
Zostali oni zwiedzeni w kwestiach politycznych przez swoich doczesnych władców, ale z chwilą, gdy zwyciężymy, łuski spadną im z oczu, a rozdarcie w szacie Chrystusowej zostanie na nowo zszyte – powiedział ksiądz Smith.
Myślę, że nie przeszkadzałoby mi zbytnio umrzeć za taki świat, proszę księdza – powiedział Angus. – Dziękuję, że ksiądz mi pomógł. – Lekceważąc nieco etykietę, uścisnął księdzu rękę. – Obawiam się, że byłem nieskończenie głupi – powiedział.
Potem nie mogli już wcale rozmawiać, bo zaczęto prowadzić ogień zaporowy, a mężczyźni wlali się strumieniami do okopów i stali przykucnięci pod szańcem w swoich stalowych hełmach. Niektórzy z nich żartowali, a niektórzy stali zamknięci w sobie i poważni, przez głowy wszystkich przebiegało jednak to samo pytanie: „Czy przydarzy się to mnie?”. Huk dział i eksplodujących pocisków był straszliwy. Ksiądz zastanawiał się, jak podobał się on Niemcom, i czy oni również stali z nadającą im świątobliwy wygląd świadomością ataku, który, jak musieli wiedzieć, niechybnie nastąpi. Rozmyślał też nad tym, czy byli między nimi katolicy i czy ksiądz również udzielił im właśnie komunii świętej, i nad tym, jak Pan Bóg bez ustanku osądzał Niemców i Brytyjczyków, którzy musieli nieprzerwanie przymaszerowywać przed Niego z pola bitwy, czerwoni i gniewni. Potem bał się o samego siebie, bo wiedział, że on też może w każdej chwili zginąć, a chciał dalej żyć wśród reklam papierosów, sadzy, aptek i grzechu, co było z jego strony głupie, bo przyszły świat musi dawać o niebo większą przyjemność. Potem podszedł do niego oficer, patrząc na zegarek, ksiądz Smith zaś uczynił znak krzyża i wymamrotał słowa absolucji generalnej5 i nawet niektórzy niebędący katolikami skłonili głowy, bo wiedzieli, że ksiądz Smith jest kapłanem i modli się za nich. Potem ich bagnety znów najeżyły się bojowo, stalowe hełmy zostały wciśnięte na głowy i wszyscy razem stali się kapłanami i ofiarą, tak jakby nigdy nie zapraszali ładnych dziewcząt na mecze krykieta i nie zanurzali z chlupotem wioseł, leniwie sunąc łódką. Potem ktoś krzyknął i wszyscy ruszyli: górą, dołem i naprzód w bitewny zgiełk.
Ksiądz Smith nie widział Angusa przebiegającego grzbiet wzgórza, ale gdy ruszył do przodu ze świętymi olejami, natrafił na lubiącego zaglądać do kieliszka majora, który został zraniony i leżał w leju po pocisku, mając w brzuchu wielką krwawą dziurę.
W porządku, proszę księdza; wciąż myślę, że z Boga jest sahib – powiedział, gdy ksiądz pochylił się, aby go namaścić.

1 Odniesienie do formuły „Pobłogosław mnie, ojcze, bo zgrzeszyłem”, którą w wielu krajach penitenci rozpoczynają spowiedź świętą.
2 Aluzja do słów: „Domine, non sum dignus ut intres sub tectum meum: sed tantum dic verbo, et sanabitur anima mea” (łac.) – w dosłownym tłumaczeniu: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale rzeknij tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.
4 Czyli obszar między liniami okopów.
5 Gładzącej grzechy osób wzbudzających w sobie żal niedoskonały.




Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz