I. BAŚŃ. ŻAŁOBA I NADZIEJA. WIĘŹ
BAŚŃ?
Wszystko
było naprawdę, tak? XII księga poematu kończy się zdaniem:
I ja tam z gośćmi
byłem, miód i wino piłem,
A com widział i
słyszał, w księgi umieściłem.
XII,
862–863[1]
Profesor Pigoń tak to komentował:
Polskie klechdy ludowe zwykły się
kończyć takim tradycyjnym zwrotem, np.:
I ja
tam byłem, miód i wino piłem,
Po
brodzie się lało, w głowie nie zostało itp.
Ale poeta uchyla
ostatni wiersz, stosowany [!] przy baśniowej niebylicy, niestosowny w
„historii”, której prawdziwości składa tu świadectwo: widziałem, słyszałem,
opisałem w księgach. Tak, jak właśnie zapowiedział: „Widzę i opisuję”, bo
tęsknię za minioną... [2]
Rzeczywiście; tak właśnie kończą się baśnie. Dodajmy: baśnie
szczęśliwe. Trwa weselna uczta, dobry król łagodnym wzrokiem spogląda na
rycerza, któremu przed chwilą oddał pół państwa i córkę, słońce szykuje się, by
przez długie, długie lata opromieniać szczęście młodej pary, a smok, całkiem
martwy, nie zakłóca już nastroju. Soplicowo więc jest prawdziwe... jeżeli
prawdziwi są tacy rycerze, królewny i smoki. Ale jeśli nie... to Mickiewicz
mówi: opowiedziałem wam o świecie tak pięknym jak najszczęśliwsza baśń – ale
też jak baśń nierzeczywistym, niedostępnym, bezpowrotnie utraconym.
ŻAŁOBA
Nie przypadkiem urwał akcję wiosną 1812 roku. Wie, co było
potem. Zwyciężył smok. Śnieżne pustkowia jego królestwa pochłonęły armię „boga
wojny” (I, 894), Napoleona. We fragmencie „dopisanym” do poematu przez
Słowackiego (Juliusz Słowacki, Pan Tadeusz) sam pokonany cesarz
przejeżdża przez Soplicowo okryte śniegiem, a nie skąpane w blasku
wiosennego słońca. Kropkę nad „i” postawił wiek później Tadeusz Makowiecki w
poemacie Pani Zosia (przed 1939): Hrabia wygnaniec przybywa do Soplicowa
potajemnie z ostatnimi pamiątkami po Tadeuszu, poległym pod Lipskiem. Jest więc
już rok 1813. Ale poemat Mickiewicza ujrzał światło dzienne jeszcze dużo
później: w roku 1834. Po jeszcze jednej katastrofie – powstania listopadowego!
O Matko Polsko! Ty tak świeżo w grobie
Złożona – nie ma sił mówić o tobie!
[Epilog],
40–41
– wzdycha narrator [Epilogu], jeden z wygnańców,
osieroconych przez „Matkę Polskę” – umarłą ojczyznę. Ich własne serca więzi
„wieko kamienne” ([Epilog], 45), a więc i one znalazły się w grobie. W
porządku politycznym wszystko zostało przegrane, i to parę razy. W roku 1834
mijają trzy lata od zdobycia Warszawy przez marszałka Paskiewicza, trzynaście –
od śmierci „boga wojny”, Napoleona. A tak na niego przed laty oczekiwano!
BÓG WOJNY
Tylko w trzech księgach poematu (III, V, IX) nikt nie wspomina
o Napoleonie. Poza tym ustawicznie się o nim pamięta i marzy. Geniusz.
Czarownik. Bóg! „Wielki to człowiek” – ocenia Robak (IV, 395); Bartek Prusak
stwierdza: „od czasów pana Tadeusza / Kościuszki, świat takiego nie miał
genijusza / Wojennego” (VII, 13–15) (przy całym szacunku dla Naczelnika
insurekcji – wolno się pewnie uśmiechnąć na to polocentryczne porównanie...).
Ryków wspomina: „U nas w pułku gadano, [...] Że Bonapart czarował” (I,
524–525).
Ksiądz-emisariusz w propagandowym zapale ociera się o bluźnierstwo.
Przestrzega, że jeśli Litwini spóźnią się z powstaniem,
Napoleon sam wszystkich pobiwszy, nareszcie
Powie: „Obejdę się ja bez was, kto
jesteście?”
IV,
443–444
Podobnie odzywa się przecież według przypowieści Bóg
Oblubieniec do spóźnionych (!) na gody panien głupich („nie znam was” – Mt
25, 12) i Bóg Gospodarz do potępionych, daremnie kołaczących do drzwi Jego domu
(„Nie znam was, skądeście” – Łk 13, 25)! Robak próbował rozpraszać wątpliwości.
Zaniepokojonego wiadomościami o rekwizycjach w Częstochowie szlachcica Wilbika,
jednego ze słuchaczy swoich agitacyjnych wywodów, zapewnia, że „Pan
Najjaśniejszy / Napoleon katolik jest najprzykładniejszy” (IV, 315–316). Ostatnie
słowo w sprawie cesarza Francuzów należy jednak w dwunastu księgach poematu do
niechętnego mu patriarchy dobrzyńskiego zaścianka. Maciek nad Maćkami „sam
widział”, jak po wkroczeniu na Litwę żołnierze napoleońskiej armii:
„[...] kobiety w wioskach napastują,
Przechodniów
odzierają, kościoły rabują!”
XII,
392–393
Dlatego on z kolei przestrzega:
„Cesarz idzie do Moskwy! daleka to droga,
Jeśli
Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga!
Słyszałem,
że już podpadł pod klątwy biskupie;
Wszystko
to jest...” Tu Maciej chleb umoczył w supie
I
jedząc nie dokończył ostatniego słowa.
XII,
394–398
Sam narrator na ogół Napoleona nie ocenia, gniewna wypowiedź
Maćka z ostatniej księgi rzuca jednak nowe światło na sens dwuznacznej oceny
wypowiedzianej wyjątkowo przez narratora na początku poematu:
Takie były zabawy, spory w one lata
Śród
cichej wsi litewskiej; kiedy reszta świata
We
łzach i krwi tonęła, gdy ów mąż, bóg wojny
Otoczon
chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,
Wprzągłszy
w swój rydwan orły złote obok srebrnych,
Od
puszcz libijskich latał do Alpów podniebnych,
Ciskając
grom po gromie, w Piramidy, w Tabor,
W
Marengo, w Ulm, w Austerlitz.
I,
892–899
W określeniu „bóg wojny” oprócz podziwu brzmi trwoga. „Bóg”
ciskający gromy to w jednej osobie Mars i gromowładny Jowisz – w każdym
razie bóg pogański!
SIEROCTWO
Czy należało liczyć na takie bóstwo? Tego Mickiewicz w Panu
Tadeuszu nie rozstrzyga. Poemat nie jest politycznym traktatem ani
manifestem. Jest raczej portretem nastrojów – wielkiego oczekiwania sprzed lat
dwudziestu kilku, wielkiego rozczarowania i wielkiej żałoby. A przede wszystkim
– próbą znalezienia fundamentów nadziei trwalszych niż wojenne powodzenie lub
niepowodzenie francuskiego zdobywcy Europy. Nadzieja wydaje się pilnie
potrzebna – właśnie wtedy, gdy za życia pokoleń współczesnych Mickiewiczowi w
Matkę Polskę uderzały niekończące się ciosy, gdy zabito ją wiele razy. Trzy
rozbiory (1772, 1793, 1795), przegrana wojna z Rosją (1792) i powstanie
(kościuszkowskie, 1794), wiosna wielkich oczekiwań przeżywana już przez
pokolenie samego Mickiewicza – czternastoletniego (1812) („Urodzony w niewoli,
okuty w powiciu, / Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu” [XI, 77–78]) i
katastrofa moskiewskiej wyprawy kilka miesięcy później, śmierć księcia Józefa w
bitwie pod Lipskiem (1813), kolejne przegrane powstanie (listopadowe 1830–31) –
to wszystko zdarzyło się za życia ludzi, którzy mogli się stać czytelnikami
pierwszego wydania poematu. „Te pokolenia żałobami czarne”, o których czytamy w
[Epilogu] (w. 36), to właśnie pokolenia dziadków i rodziców poety, i
jego własne pokolenie, może też nieco młodsi bracia. Gdzie ci wszyscy
rozbitkowie, skazańcy, zesłańcy, wygnańcy, te sieroty po Matce Polsce mają
szukać otuchy?
ZAGRODY, CZYLI TWIERDZE
Narrator [Epilogu] tłumaczy:
Chciałem pominąć, ptak małego lotu
Pominąć
strefy ulewy i grzmotu
I
szukać tylko cienia i pogody,
Wieki
dzieciństwa, domowe zagrody...
[Epilog],
20–23
Przyznaje się do kapitulacji – po tylu katastrofach, z
widokiem na piekło emigracyjnych „swarów” (piekło – bo swary są „potępieńcze” –
[Epilog], 4) nie czuł się na siłach opiewać bohaterskich klęsk ani
szukać słów, które by przywróciły do życia sieroty skamieniałe z bólu.
Ach, czyjeż usta śmią pochlebiać sobie,
Że
dzisiaj znajdą to serdeczne słowo,
Które
rozczula rozpacz marmorową,
Które
z serc wieko podejmie kamienne,
Rozwiąże oczy tylą łez brzemienne
I
sprawia, że łza przystygła wypłynie?
Nim
się te usta znajdą, wiek przeminie.
[Epilog],
42–48
A przecież właśnie takie słowa znalazł. Gdy po latach zaczął
je czytać Sienkiewiczowski latarnik,
ryknął i rzucił się na ziemię. [...] We łkaniu, jakie
nim wstrząsało, nie było bólu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna miłość,
przy której wszystko jest niczym...
Henryk
Sienkiewicz, Latarnik, cyt. wg Wybór nowel i opowiadań,
oprac. Tadeusz Bujnicki, Wrocław 1979, BN I 231, s.
348
Poemat opiewający „domowe zagrody”, a nie bohaterskie bitwy,
przemienił właśnie te „zagrody” w twierdze pocieszenia dla serc zagrożonych
rozpaczą.
MAGICZNE RACHUNKI
Bitwy toczą się raczej w baśniowym oddaleniu. Z jednym
wyjątkiem: Soplicowo staje się twierdzą dosłowną, gdy dochodzi – w księdze IX –
do bitwy z Moskalami. Zwycięskiej! Na placu boju pozostają moskiewskie trupy.
Jest ich dwadzieścia trzy. Dlaczego właśnie tyle? Cofnijmy się do roku 1794.
Wówczas to stary Maciej Dobrzyński
Ostatni
raz wojował, poszedłszy za Ogińskim
Do
Wilna, gdzie służyli oba pod Jasińskim.
I tam
z Rózeczką cudów dokonał odwagi.
Wiadomo,
że sam jeden skoczył z wałów Pragi
Bronić
pana Pocieja, który, odbieżany,
Na
placu boju, dostał dwadzieścia trzy rany.
VI,
521–526
A teraz – uwaga. Siedemnaście lat później nieproszeni goście
Sędziego, pacyfikujący zajazd rosyjscy oficerowie Płut i Ryków, przy
śniadaniu...
[...]
tak czynnie zaczęli się zwijać,
Tak
łakomie połykać i gęsto zapijać,
Że w
pół godziny zjedli dwadzieścia trzy zrazy
I
wychylili ponczu ogromne pół wazy.
XI,
250–253
Daleko od bitewnych ran do zrazów zjadanych na śniadanie i
zapijanych „waz[ą] dobrego ponczyku” (IX, 243) („ponczyk” dla oficerów,
„beczk[a] spirytusu” dla żołnierstwa [IX, 274] – to wojenne podstępy Robaka). A
jednak chodzi o dwie rubryki tego samego bilansu polskich krzywd – heroiczną i
heroikomiczną. W jednej znajdujemy rany zadane bohaterskiemu obrońcy przez
Rosjan pastwiących się nad warszawską Pragą w roku 1794; w drugiej – ubytki w
soplicowskiej spiżarni związane z gargantuicznym apetytem ucztujących
najeźdźców w roku 1811. Intrygujący wspólny mianownik obu stanowi liczba: 23.
To nie koniec rachunków. Bitwa dobiega końca. Zgodnie z
obawami Rykowa
Jegry w tłumie ulegli mocy przeciwników.
Dwudziestu
trzech na ziemi wala się zabitych,
Trzydziestu
kilku jęczy ranami okrytych, [...]
IX,
471–473
A zatem liczba dwadzieścia trzy pojawia się po raz trzeci. Z
pewnością nie chodzi o przypadek. Rachunek przedstawia się jasno: za każdą ranę
polskiego bohatera – jeden martwy Moskal. I za każdy świętokradczo przełknięty
zraz ze spiżarni polskiego dworu.
Nawet pierwszy, poważniejszy wariant tego „równania” zatrąca
groteską. Żałobne i wzniosłe wspomnienie rzezi Pragi kojarzy bowiem z bitwą
wprawdzie krwawą jak ostatni bój Rolanda (nie brak w niej zmasakrowanej głowy,
przeciętej szczęki, odrąbanej dłoni [IX, 340, 398, 443–444]), lecz przecież
zarazem operetkową i rozstrzygniętą w końcu przez zwalenie sernicy – budowli
niepoetycznej i niemilitarnej. Drugi wariant wygląda wręcz na żart zaczerpnięty
z jakiegoś makabrycznego kabaretu sprawiedliwości: za pochłonięte przez obu
oficerów soplicowskie zrazy ich podkomendni płacą własnymi ciałami, siekanymi
Rózeczką, Brzytewką, Kropidłem – niczym zrazy! Ale Mickiewicz nie tylko
dowcipkuje. Dublując swoje „równanie”, skłania do zastanowienia: jak rozumieć
dokładną zgodność liczb? Czy dwadzieścia trzy moskiewskie trupy to dowód chirurgicznej
precyzji bogini Nemezis, mitologicznej szafarki sprawiedliwości? Czy obraz
(bezsilnego?) dziecięcego marzenia, że potwór nie tylko za każdy występek, lecz
także za każdą psotę odpowie którąś z głów? Lub może wreszcie sygnał autoironii:
coś w tym jest, że tych ran i tych Moskali będzie dokładnie tyle samo – ale nie
traktuj tego, czytelniku, zbyt serio; zrazów też było tyle samo – trochę się
bawię tymi liczbami... jakbym wśród magicznych zaklęć wbijał szpilki w figurki
wrogów, którym życzę klęski; trochę o tej ich klęsce marzę, jak dziecko marzące
o dobrym czarodzieju, który złego smoka pokona cudowną bronią.
WIĘŹ
Marzenie dziecka zwycięża – w baśni. W pouczającej
soplicowskiej baśni zwycięża szlachta zjednoczona. „Stronnicy Sopliców”
„rozrywają kłody”, w których Moskale uwięzili Dobrzyńskich (IX, 331–332) – w
obliczu wspólnego wroga sąsiedzkie waśnie natychmiast ustępują przed narodową
solidarnością. W życiu, nie w baśni, panują Moskale... Nad podbitym
krajem, owszem. Lecz nie nad duszami jego mieszkańców ani emigrantów-wygnańców.
Zjednoczone dusze chroni pancerz szczególnej więzi, wyrażanej niekiedy bardzo
subtelnymi sposobami. Narrator mówi o Maćku: „Wiadomo, że sam jeden skoczył z
wałów Pragi / Bronić pana Pocieja” (VI, 524–525). Bardzo ważne jest to:
„wiadomo”. Pojawia się ono nie po raz pierwszy. O tytułowym bohaterze poematu
dowiadujemy się w I księdze, że:
Nazywał się Soplica; wszyscy Soplicowie
Są,
jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,
Do
żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.
I,
629–631
„Wiadomo” czy „jak wiadomo” oznacza w obu wypadkach, że
narrator zwraca się do swoich wyobrażonych słuchaczy jak do osób doskonale
wprowadzonych w temat – czyli w świat mieszkańców Soplicowa. W przytoczonej
charakterystyce Tadeusza uroczysty ton znany z Inwokacji ustąpił miejsca
stylistyce potocznej rozmowy („Do żołnierki jedyni...”). Mickiewicz tworzy
klimat poufałej więzi między światem bohaterów poematu i jego narratorem a
czytelnikami. „To jest nasz wspólny świat” – mógłby powiedzieć, „czytając o
domu Sędziego, macie myśleć o własnych, może utraconych domach; czytając o jego
sąsiadach i gościach, wspominajcie serdecznych znajomych z własnej okolicy”.
Serdecznych znajomych nie trzeba szczegółowo przedstawiać.
Dlatego we wzmiance o młodzieży, która – zachęcona opowieściami napoleońskich
weteranów – przekradała się z Litwy za Niemen, by służyć w wojskach Księstwa
Warszawskiego, poeta – niby z niefrasobliwą swobodą – pomija imiona
wyliczanych uciekinierów:
Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz,
Piotrowski,
Obolewski, Rożycki, Janowicz,
Mierzejewski,
Brochocki i Bernatowicze,
Kupść,
Gedymin i inni, których nie policzę;
I,
936–939
Jeśli ktoś z czytelników nie znał Obolewskiego czy Janowicza,
to znał innych, podobnych do nich młodzieńców. Wszystkich – znajomych narratora
i znajomych czytelnika – jednoczą te same wspomnienia, wzruszenia, marzenia i
cześć dla wspólnych świętości. Narodowa więź myśli i uczuć trwa w roku 1811,
1812, 1834. Przypisując czytelnikom rolę jej uczestników, Pan Tadeusz tę
więź dyskretnie umacnia i rozszerza na przyszłe lata, a może nawet wieki.
Przeszłość objęta więzią liczy się także w stuleciach.
GIEDYMIN I POLSKI OBIAD
„Gorecki, Pac i Obuchowicz, / Piotrowski, Obolewski, Rożycki,
Janowicz”, którzy przekradli się „na brzeg Księstwa Warszawskiego” (I, 932,
936–937), „sławny [...] strzelec Tułoszczyk” i „pan Rejtan nieboszczyk” (V,
463–464; por. I, 62, II, 791–803), (wojewoda) Niesiołowski (I, 790), książę
Dominik (Radziwiłł) (II, 823–829; por. X, 396), „Ksiądz Poczobut człek sławny”
(VIII, 145), „Puzynina, mądra i bogata / Pani”, która wyposażyła jego
obserwatorium (VIII, 142–144); narodowi bohaterowie: Kościuszko, książę Józef i
Dąbrowski (wymieniony w poemacie 19 razy!); poeci: ksiądz Józef Baka (IX,
230–237) i Jan Kochanowski (IV, 39–40); magnaci sprzed wieków: Jan Tęczyński
(X, 518–519) i Mikołaj Krzysztof Radziwiłł („Sierotka”) (XII, 28); władcy Litwy
i Polski: Giedymin, Kiejstut i Olgierd (IV, 5–16), Zygmunt August („Ostatni z
Jagiellonów wojownik szczęśliwy, / I ostatni na Litwie monarcha myśliwy” – IV,
21–22) i Jan III (VI, 380–381)... Ten niekończący się korowód imion i postaci z
wszystkich wieków polsko-litewskiej unii oraz aktorów najnowszych zdarzeń,
znany z narodowej historii i z lokalnej legendy, z rozkazów dziennych Wielkiej
Armii i z nowogródzkich plotek; zapisanych w domowych kronikach, w herbarzach i
w serdecznej pamięci bohaterów poematu; sławnych w zaścianku, powiecie lub
województwie albo w Rzeczypospolitej i Europie, żyje w myślach, przemowach,
gawędach, wspomnieniach i westchnieniach Sędziego, jego domowników i gości. Ba,
żyją w nich: rzymski cesarz: „Wespazyjanus” (I, 381) i rzymski poeta Wergiliusz
(„mój przyjaciel Maro”, jak go poufale nazywa Wojski [IV, 977]), i bohaterka
jego Eneidy, „królowa Dydo” (IV, 979) – postacie ze starożytnej
historii, literatury lub mitologii; szlachcic Sarmata przestaje za pan brat z
tymi postaciami z kręgu kultury łacińskiej.
Przy okazji rozmowy o gwiazdach i kometach Wojski tak
wspomina króla Sobieskiego:
[...] ksiądz Bartochowski
Składając
panegiryk na tryumf krakowski,
Pod
godłem Orientis Fulmen, prawił wiele
O tym
komecie; także czytam o nim w dziele
Pod
tytułem Janina, gdzie jest opisana
Cała
wyprawa króla nieboszczyka Jana.
VIII,
183–188
„Nieboszczyk stryj”, „nasz nieboszczyk sąsiad” – podobnie
można powiedzieć tylko o bliskim znajomym. Wojski zaś odzywa się w ten sposób o
Tadeuszu Rejtanie (V, 464) i o legendarnych starcu Sapieże, naocznym świadku
zdarzeń z życia Jana III („Pamiętam, choć nie miałem wówczas lat dziesięciu, /
Kiedy widziałem w domu naszym nieboszczyka / Sapiehę, pancernego znaku
porucznika” (VIII, 168–170), wreszcie o samym królu, zwycięzcy spod Wiednia.
Dwóch pierwszych poznał osobiście. Króla, zmarłego sto piętnaście lat przed
soplicowskim wieczorem, oczywiście nie mógł sam widzieć – lecz słuchał o nim z
ust kogoś, kto go znał i widział; o wszystkich zaś – z królem na czele! – mówi
właśnie jak o dobrych znajomych. Nie ma barier stanu, znika bariera czasu –
skoro Wojski w dzieciństwie słuchał „pancernego znaku porucznika”, czyli
dawnego husarza spod Wiednia! W innym miejscu dowiadujemy się, że w odsieczy
wiedeńskiej uczestniczyło sześciuset (!) Dobrzyńskich z zaścianka (VI,
380–383). Dziś mieszkańcy Dobrzyna wiodą życie tak pokojowe, że w domu Maćka
jaskółki wiją sobie gniazda w zabytkowych hełmach zdobytych w XVII wieku na
Szwedach, ale to bohaterskie wspomnienie
raz na zawsze włącza dzieje domowe Dobrzyńskich w historię narodu i
kontynentu, i na odwrót – włącza tę wielką historię w krąg spraw osobistych.
Cała Polska, przeszła i teraźniejsza, jest dla bohaterów Pana
Tadeusza domem i wielką rodziną, a wszyscy, którzy do tej rodziny należą:
sławni myśliwi i magnaci, uczeni i królowie, kiedykolwiek żyli, choćby i przed
wiekiem, to bliscy krewni, znani nie z podręczników, lecz z własnych wspomnień
lub opowiadań innych bliskich krewnych. Legendarna przeszłość ojczysta,
sięgająca aż do mitycznych starożytnych źródeł sarmackiego świata, miesza się z
powszednią teraźniejszością, a cześć dla praojców z wdzięczną pamięcią o
własnych protektorach. Sędzia na przykład wspomina: „Ja sam lat dziesięć byłem
dworskim Wojewody, / Ojca Podkomorzego, Mościwego Pana / (Mówiąc, Podkomorzemu
ścisnął za kolana); / [...] / W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, /
Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga” (I, 347–349, 352–353). Dumę budzi
dawna potęga Jagiellonów i osobista zażyłość z magnatami („ten sprzęt mnie
darował / Książę Dominik, kiedym z nim razem polował” – oznajmia Asesor,
stawiając w zakładzie „złote obroże” swoich chartów [II, 822–823]). Bohaterów
widzimy w pozach z kanonu narodowej wyobraźni i w nieoficjalnym geście. Gdy
Tadeusz
[...]
z dziecinną radością pociągał za sznurek,
By
stary Dąbrowskiego posłyszeć Mazurek [...]
I,
71–72
kurantowa melodia refrenu z pewnością mogła w jego uchu
wzbudzić wyobrażenie znanych słów: „Marsz, marsz, Dąbrowski...”, a przed oczyma
wywołać wizję wodza na czele zbrojnych szeregów. Z kolei w opowieści Robaka
bohater narodowego hymnu pojawia się bez koturnu („Z tej tabakiery, / Pan
jenerał Dąbrowski zażył razy cztery” [IV, 359–360]).
Poemat zaczęty od Dąbrowskiego na Dąbrowskim też się kończy.
Przeszedł Wisłę, przeszedł Wartę, by stanąć we dworze nad brzegiem ruczaju i
osobiście skosztować soplicowskich przysmaków:
[...] jenerał Dąbrowski oświadczył z wieczora,
Że
chce mieć obiad polski.
XI,
107–108
Tęsknota do ojczyzny wiernej swym odwiecznym kształtom wyraża
się w całym poemacie między innymi trwaniem bohaterów przy narodowym stole. Udział
Dąbrowskiego i innych wodzów w finałowej uczcie z XII księgi podnosi każdą z
soplicowskich biesiad do rangi świętego obrzędu. Norwid, który, podobnie jak
Słowacki, wymagał od Polaków wielkości ducha, szydził, że bohaterowie
„arcynarodowego” poematu „jedzą, piją,
grzyby zbierają i czekają, aż Francuzi przyjdą zrobić im Ojczyznę” (List
do J.I. Kraszewskiego z [ok. 15] maja 1866). Miał rację – lecz zarazem
czegoś nie dostrzegł: że w Soplicowie-„centrum polszczyzny” (VII, 348) obok
herosów jest też miejsce dla kustoszów narodowego obyczaju, który ktoś przecież
musi pielęgnować, bo ma on trwać, „gdy zemsty lwie przehuczą ryki” ([Epilog],
49), jak trwał i trwa od wieków.
Dąbrowski, heros naczelny, w XI księdze sam owym stróżom
narodowego obyczaju wskazał to miejsce – przy stole, przy którym w następnej,
XII księdze osobiście wśród nich zasiadł do uczty.
Stanisław Falkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz