-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
11
Ksiądz
nie cierpiał krzyków dochodzących z przyległej sali bardziej ze
względu na to, że zapowiadały jego mękę, niż ze względu na
męczarnie, które je wywoływały. Jego chrześcijaństwo schowało
się jakby w skorupie. Nie próbował nawet modlić się o łaskę
opierania się. Nie chciał, aby łaska mu się naprzykrzała. Krzyki
potępionych spowodowane utraceniem Boga na zawsze nie mogły brzmieć
okropniej.
Don Arturo stał ściśnięty w kącie, balansując na jednej nodze;
tak, aby jakaś kobieta mogła siedzieć na podłodze. Kobieta
cuchnęła, jakby była stara, ale ksiądz nienawidził jej bardziej
dlatego, że przez nią musiał stać na jednej nodze. Z powodu
krzyków nie słyszał, co próbowała mu powiedzieć.
– Ay de mi, ale co oni im robią?
Don Arturo wyrecytował katalog kanonika Roty niemal z radością:
– Oślepiają cię silnym światłem, wsadzają cię do lodowatej
wody, przypiekają cię, wkładają ci w dłonie kapiszony, wrzucają
cię do wanny pełnej potłuczonych butelek i robią ci lewatywę z
cementu. – Był jak kaznodzieja, usiłujący skrócić swoje
oczekiwanie na czyściec poprzez straszenie nim innych.
– Ale dlaczego to robią? – Kobieta nie wyglądała na bardziej
przerażoną niż wcześniej, prawdopodobnie dlatego, że doszła już
do granicy przerażenia.
– Aby zmusić cię do mówienia, señora1.
Wszystko, czego chcą, to zmusić cię do mówienia.
– Co mogą spodziewać się usłyszeć ode mnie? Zabrali mnie, bo
mój mąż walczy po stronie Franco.
Do sali dostało się światło lampy, podświetlając zawijasy na
tablicy: „¿Porqué
no hay Dios? Porque Dios no hay”2.
To był ontologiczny dowód Anzelma3
odwrócony do góry nogami.
– Iago Manuel Riba y Camino – zabrzmiało wezwanie. W stronę
drzwi poczłapały kroki, a lampę zabrano.
– Za jakie grzechy? Co takiego zrobiliśmy, że Bóg miałby karać
nas w ten sposób? – zapytała kobieta.
– To z powodu tego, czego nie zrobiliśmy. Kochaliśmy Go miłością,
która grzała tylko nas samych. Wyobrażaliśmy sobie, że nikt nie
cierpiał, bo cierpiało wielu. Zrobiliśmy z religii poduszeczkę
zamiast papieru ściernego. Zostawiliśmy ramę, a wycięliśmy
obraz.
– Nie rozumiem, co mówisz – odparła kobieta. – Jesteś
księdzem?
Więc niezrozumiałość również stanowiła znamię? To dlatego 150
000 kazań głoszonych w każdą niedzielę nie odnosiło skutku?
– Tak – odpowiedział.
– Czy wysłucha ksiądz mojej spowiedzi? Pobłogosław mnie, ojcze,
bo zgrzeszyłam.
– Proszę, nie. Nie ma tu żadnej prywatności.
Ale ozwały się na nowo krzyki, a także głuche uderzenia. Najpierw
uderzenie, a potem krzyk; a potem znowu uderzenie. Kobieta mamrotała
oparta o kolano księdza. Nawet gdy uderzenia się skończyły, Don
Arturowi z trudem udawało się usłyszeć, co mówiła, ze względu
na płacze i modły innych więźniów i jego własny strach.
– ...praemium vitae aeternae4
– wymamrotał, gdy ona już skończyła, kreśląc nad nią znak
krzyża.
– Musieli ewakuować wioskę; w innym przypadku mieliby na podwórku
włączony silnik – powiedział mężczyzna.
– Nie dał mi ksiądz nauki – poskarżyła się kobieta.
– Mówię ci, że brak tutaj prywatności. Poza tym wszyscy
zostaniemy wyrwani z naszych grzechów.
– Większość księży daje mi naukę. Mówią, że muszę modlić
się do Najświętszej Panienki.
– W takim razie musisz modlić się do Najświętszej Panienki.
– Myślę, że doniosę na księdza papieżowi za to, że nie
spytał mnie ksiądz, ile razy grzeszyłam.
Don Arturo zaczął sądzić, że kobieta oszalała. A może ten
szczeniacki zepsuty świat był rzeczywisty aż do samego końca.
Dlaczego zawsze musiał słuchać tych samych prób oświecenia
tępych? Dlaczego nigdy nie słyszał: „Pobłogosław mnie, ojcze,
bo nie potrafiłem dostrzec w kwiecie maku Krwi Chrystusa?” – Nie
ma znaczenia, ile razy – powiedział. – Znaczenie ma to, że
byłaś okrutna dla naszego Pana.
– Do licha! Teraz mówi ksiądz herezje!
– Każdy z nas jest od czasu do czasu heretykiem. – Don Ildefonso
dopuszczał siedem herezji w każdym kazaniu. – Nie możemy mieć
racji przez cały czas.
– Wcale nie wierzę, że jesteś księdzem. Myślę, że przysłali
cię czerwoni, żebyś nas szpiegował.
– Z pewnością niegodnym, ale jednak księdzem; Boży sposób
naginania tego, co jest harde.
– Za minutę wykrzyczę prawdę o tobie i moi przyjaciele cię
zabiją.
– Musisz się modlić – powiedział. – Wszyscy musimy się
modlić. – W okolicznościach, w jakich się znajdowali, ten gest
wydawał się mizerny, ale Don Arturo był przyzwyczajony do
zalecania go: zgromadzenie musi modlić się o czystość, o deszcz,
za dusze w czyśćcu. Lek wydostawał się z lekkością i łatwością
z ich bezpiecznych ust i nie przeszkadzał im rozkoszować się
później obiadem. Napełnianie wiernych nie powinno być takie łatwe
jak pompowanie opony.
– Mamy wśród nas zdrajcę – krzyknęła kobieta. – Udaje
księdza, żeby poznać nasze sekrety.
Nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi. Odgłosy uderzeń na chwilę
ucichły; wkrótce miała nastąpić kolej na kogoś następnego.
– Papież się rozgniewa – powiedziała kobieta.
Lampa znów rzuciła światło na tablicę: „¿Porqué
no hay Dios? Porque Dios no hay”. Prawdopodobnie nawet kłamstwo
brzmiało fałszywie, jeśli powtarzano je zbyt często.
– Reverendo Arturo Carrera y Granja.
– Wybacz mi, ojcze. Pobłogosław mnie, ojcze.
Wierzch dłoni księdza był mokry od smarków kobiety. Inni też
wykrzykiwali niezawodne formuły skruchy i akty strzeliste, które
głuszyły niepewność w sercach: „Jezu, Maryjo, Józefie,
pomóżcie!”; „Niech żyje Chrystus Król!”. – Benedicat
vos...5
– wymamrotał; nie dało się po łacinie pomylić Boga z maszyną
do szycia.
Dwaj milicjanci czekający w drzwiach spojrzeli na księdza
obojętnie; nawet ich brak wrażliwości wydawał się nie
uświadamiać ludziom, że winni wzajemnie się miłować z tego
tytułu, że żyją w tym samym czasie. Zaprowadzili go do innej,
jasno oświetlonej sali lekcyjnej. Przy biurku na podwyższeniu
siedział oficer o zgryźliwej twarzy. Ławki i tablica zostały
usunięte. Z przymocowanego do stropu bloczka zwisały dwie obręcze.
W rogu dwaj milicjanci kopali w twarz leżącego na ziemi, jęczącego
człowieka.
– Zabierzcie go – rozkazał oficer.
Nawet po kolejnych kopnięciach jęczący człowiek nie był w stanie
się podnieść i milicjanci musieli go wynieść. Jego ciało leżało
bezwładnie na ich ramionach, jakby nie miało żadnych kości.
Ksiądz domyślił się, że to musi być Iago Manuel Riba y Camino
na swej trudnej drodze od chrzcielnicy; jeśli go nie zastrzelą,
będzie okaleczony do końca życia. Dało się słyszeć dźwięk
upadającego ciała, a potem zapadła cisza. Milicjanci wrócili; nie
wyglądali bardziej nikczemnie niż wtedy, gdy wychodzili. – Jak
Twoje ramiona... – wyszeptał ksiądz, ale brzmiało to jak
recytowanie fragmentu Cyda.
– Jesteś Arturo Carrera y Granja, wróg ludu?
– Nie jestem wrogiem ludu. – Jeśli przywódcy nie zdołają
wymyślić nowych obraźliwych terminów, rewolucja wkrótce wygaśnie
ze względu na braki w słownictwie. Ale może narzędzie do
miażdżenia kciuków chroniło Dialektykę, tak jak łacina chroniła
Depozyt Wiary. Usiłował nie patrzeć na obręcze i plamy krwi
rozbryźnięte na podłodze.
– Sam o tym zdecydujesz. – Mężczyzna przy biurku wyszeptał coś
do milicjanta, który pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Najpierw
ksiądz myślał, że wysłano go, aby przyniósł bicz; później,
gdy długo nie wracał, że szukał jego teczki i że gdzieś
zaginęła. Wtedy przypomniał sobie, że podczas rewolucji nigdy nie
ginęły żadne teczki, bo żadnych nie prowadzono. Nadzieja, że
nowego sędziego nie poinformowano o jego sprawie, ostatecznie
umarła, gdy milicjant wrócił z Consejerem Ayudante we własnej
osobie. Botargas wyglądał na brudnego, spoconego i rozgniewanego i
od razu przeszedł do rzeczy:
– Nie mam zamiaru stracić popularności przez to, że zażądałem
przydziału benzyny na tę podróż na nic. Gdzie jest palec?
Wcześniej tylko podejrzewałem, że wiesz. Teraz wiem na pewno.
Consejero wydawał się tak przekonujący, że Don Arturo niemal
stracił głowę i mu uwierzył. Jeśli Soledad się złamała, nie
ciążył już na nim obowiązek milczenia. Ale nie było łatwego
uniku: Soledad miała palec i nie mogła nic powiedzieć; inaczej
Botargas nie byłby tutaj, pytając, gdzie relikwia się znajduje.
Botargas otworzył szufladę biurka i wyciągnął garść pił,
szczypczyków i noży.
Ksiądz oblizał spękane wargi, ale natychmiast znowu wyschły. To,
a nie moment, gdy mordowano otumanionego byka, była chwila prawdy.
Znaczenie jego życia zależało od tego, jak się teraz zachowa;
znaczenie kazań, które głosił; modlitw, które wypowiadał przy
ołtarzu w blasku świec. Musi być tak odważny, aby ciepło mogło
wrócić. W chłodnym geologicznym świecie izba tortur stanowiła
nieodzowne przedłużenie bankowego skarbca.
– Nie – powiedział. – Nie, nie. A nawet gdybym wiedział, nie
powiedziałbym ci.
– Ciekawe. – Consejero skinął na dwóch milicjantów stojących
za księdzem. – Weźcie go.
Milicjanci zmusili księdza, aby stanął twarzą do ściany z
rozpostartymi ramionami i dłońmi dotykającymi tynku. Zimny ze
strachu czekał na ból paznokci. Kartuzi modlili się w ten sposób
w trakcie Kanonu mszy, honorując sposób, w jaki wisiał na krzyżu
Chrystus. Śmierć Don Artura będzie małym odbiciem Wielkiej
Śmierci. Usłyszał za sobą ruch i czekał. Nic się nie wydarzyło.
– Odwróćcie go.
Był zbyt przestraszony, aby się odwrócić, i milicjanci musieli mu
pomóc. Zamknął oczy w gotowości na ból. Ramiona nadal trzymał
rozpostarte.
– ¡Por Dios!
Patrz.
Spojrzał. Naga dziewczyna wisiała za ręce na obręczach; nogi
dyndały w powietrzu. Ksiądz rozpoznał jej włosy, zanim Consejero
rozkazał milicjantom wyjąć jej knebel z ust. Gdy knebel wyjęto,
ból w oczach Soledad rozlał się po reszcie jej twarzy. To było
pełne zakłopotania cierpienie, które często obserwował u młodych
zwierząt i które kazało mu się zastanawiać, czy Boga mogło to
cokolwiek obchodzić.
– Możemy zrobić trochę ładnych wzorków – powiedział
Botargas, zbliżając się do niej z nożem.
Czy to wciąż była gra? Czy Consejero podejrzewał, że Soledad wie
i miał nadzieję, że przestraszy zarówno ją, jak i jego? W
wojnie, w której bezeceństwo stanowiło element taktyki, nie dawało
się domyślić strategii. Nie dawało się zaplanować swojej
własnej. Ani jego mówienie, ani milczenie nie mogło uratować
Soledad: jeśli zacząłby mówić, byłaby torturowana za ukrycie
relikwii; jeśli milczałby, porąbano by ją na kawałki.
– Zacznę od środka, a potem skręcę.
Dziewczyna miała teraz zamknięte oczy. Gdy przekręciła się na
obręczach, bloczki zaskrzypiały. Czy relikwia była dla Boga
ważniejsza niż jej cierpienie? Czy legenda była czymś więcej niż
starą żołnierską opowieścią? Czy uniknięcie skandalu
usprawiedliwiało jej ból? Czy cierpiałaby choć trochę mniej,
gdyby przyznał, że powierzył jej relikwię? Ksiądz nie był w
stanie rozumować, ani przestać rozumować. To ze względu na niego,
a nie na Boga, Soledad nie zaczęła mówić. Czy to nie dlatego bał
się patrzeć na jej cierpienie? Czy miłość nie zaczynała się
tak daleko od domu, jak to możliwe? Czy prawdziwa religia nie
polegała na kochaniu najbardziej oddalonych? Czy nie powinno się
przedkładać bólu tych, których się nie zna, nad ból znanych
sobie osób? Czy wierność Bogu nie była ważniejsza niż
czyjakolwiek męka?
– Pytam po raz ostatni – powiedział Consejero.
– Nic z tego – odparł ksiądz. – Lepiej zacznijcie ze mną od
razu. – Próbował wierzyć, że nie będzie to bolało aż tak,
jak słuchanie jej krzyku.
– Pełen zestaw – powiedział Botargas. – Zupełnie ostatni
raz: gdzie jest relikwia?
Ksiądz pokręcił głową i zamknął oczy.
Ale nie było krzyków. Gdy cisza się przedłużała, ksiądz na
powrót otworzył oczy, myśląc, że Consejero mimo wszystko
blefował. Między Botargasem a dziewczyną stał generał Clave.
Generał miał w mundurze dziurę na ramieniu, na policzku smugę
oleju, a spod kapelusza zwisał mu na czoło strąk czarnych
przemoczonych włosów.
– Cholera! – Wycedził z gniewem generał. – Co to ma znaczyć?
Nie wiesz, gdzie jest wróg?
Po raz pierwszy Don Arturo widział, że Consejero wygląda na
przestraszonego.
– Ależ, Compañero General, sam pan powiedział…
– ¡Me
cago en lo que dije!6
Faszyści są
trzydzieści kilometrów od miasta. Jak, do cholery, mamy ich
twoim zdaniem zatrzymać, skoro tak się zachowujesz?!
– Ależ, Compañero General, powiedział pan, że to mój
obowiązek, dowiedzieć się, gdzie jest palec. Powiedział pan, że
mam użyć wszelkich możliwych środków.
– Niech to szlag! Nigdy
nie mówiłem nic o wieszaniu dziewczyn na golasa. I z pewnością
nie powiedziałem nic o wysyłaniu całych plutonów do eskortowania
więźniów zbyt słabowitych, aby uciekali. Wiesz, ilu żołnierzy
znajduje się w tej wiosce? Dwa tysiące. Trzy bataliony stojące
bezczynnie! Dlaczego nie rozkazano im wrócić do miasta? Nie wiesz?
Powiem ci, dlaczego. Bo nikt nie wydał takiego rozkazu. Bo tchórze,
których zadaniem jest wydawać rozkazy, czekają, aby sami
przekroczyć granicę. Nie tak wygrywa się wojnę. Wojny wygrywa się
żołnierzami, a nie dezerterami i palcami świętych.
– Pozwólcie mi, Compañero Teniente General, że przypomnę wam
wasze własne słowa. – Botargas też zaczynał wpadać w gniew. –
Powiedział pan: „Lepiej, aby tym razem nie przydarzyły się żadne
błędy; w przeciwnym wypadku odpowiesz za to głową”.
– Co za bzdury, człowieku! Mówiłem ci, że myliłeś się co do
Espejo. Mówiłem ci też, że myliłeś się co do Roty. I tyle samo
racji miałeś co do Carrery. No i co, zaczął gadać czy nie?
Sądzę, że nie. A tymczasem oto, co dostałem z Alto Mando7.
Oficjalne zawiadomienie. – Generał czytał szybko z pomiętej
kartki: – „Decyzją obecnych Teniente General Enrique Pascuas
Yañez y Palau będzie dowodził waleczną armią republikańską
opierającą się faszystowskim zdrajcom w sektorze dwudziestym
czwartym. Gdy Teniente General Tomás Trinidad Clave y Tierboles
przekaże dowództwo, zajmie się wyszukiwaniem i wysyłaniem na
front wszystkich nadliczbowych statystów, wałkoniących się na
tyłach. Szczególną uwagę zwróci na milicjantów eskortujących
więźniów na zbędne tortury w ewakuowanych checas”.
Widzisz, Compañero Consejero Ayudante, to jasne jak słońce.
Twarz Consejero była biała i wyglądała nietęgo.
– Co za bzdury – odparł. – Czy generał Yañez wie o relikwii?
– Sądzę, że na razie nie; pochodzi z Galicji i właśnie
przysłano go tu samolotem z Madrytu. A gdyby wiedział o palcu, nie
robiłoby to żadnej różnicy: jest wolnomularzem i nie wierzy w
relikwie.
– Nie o to chodzi; pan i ja też nie wierzymy w relikwie, ale
wierzymy w ludzi wierzących w relikwie. I wierzymy w to, że ludzie
walczą lepiej, gdy są w posiadaniu relikwii, w którą wierzą.
Generał wyglądał przez moment na zakłopotanego. Wyjął brudną
białą tabletkę, przełamał ją na pół, wgapił się w oba
kawałki i włożył je z powrotem do kieszeni. – Nie, Compañero
Consejero Ayudante – powiedział w końcu. – Dostałem rozkazy i
będę im posłuszny.
– Czy nie przeszkadzałoby panu, gdybym rzucił okiem? – spytał
Botargas. – Widzi pan, to nie jest wcale jasne jak słońce –
powiedział, gdy przestudiował dokument. – Jest tu niejasność.
– Niejasność jest we wszystkich rozkazach operacyjnych, Compañero
Consejero Ayudante. Umieszcza się ją tam celowo, aby Ministerio del
Ejército8
mogło urwać ci cojones9,
jeśli sprawy pójdą źle.
– „Szczególną uwagę zwróci na milicjantów eskortujących
więźniów na zbędne tortury w ewakuowanych checas”. Czy
to oznacza, że wszelkie tortury są zbędne, czy tylko niektóre?
– Wiem, co Alto Mando chce, abym przez to rozumiał, i to mi
wystarczy.
– Compañero General, te tortury są potrzebne. Jesli uda nam się
znaleźć relikwię, nasi ludzie nabiorą nowej odwagi. A nasi
wrogowie wewnątrz i na zewnątrz bram...
– Wiem o tym wszystkim, Compañero Consejero Ayudante, ale dostałem
swoje rozkazy.
– I nie proszę o pozwolenie na przesłuchiwanie wszystkich. Tak
naprawdę interesuje mnie tylko ta dwójka. Generał Yañez z
pewnością by to zrozumiał.
– Amigo10,
generałowie nigdy niczego nie rozumieją, gdy wyjaśniają im to
inni generałowie – służący pod ich komendą.
– W takim razie z pewnością może pan to wyjasnić bezpośrednio
Alto Mando. Jest czas na nieposłuszeństwo rozkazom, Compañero
General.
– Wiem; jeśli ci się uda, dekorują cię za wykazanie inicjatywy;
jeśli nie, rozstrzeliwują cię za bunt.
– Compañero General, zaklinam pana. Generał Yañez nie musi
wiedzieć, że przyjechał pan tutaj tak szybko. Niech pan wyjdzie z
pokoju i da mi pięć minut, a dowiodę panu, że potrafię
dowiedzieć się, gdzie jest relikwia. Pięć minut, to wszystko. A
nawet jeśli mi się nie uda, nic się nie stanie.
Generał stał przykrywając ręką oczy. Botargas go obserwował.
Soledad wiła się na obręczach. Wcale nie patrzyła na księdza,
ale wyłącznie na generała. Bojąc się myśleć, Don Arturo
próbował siłą woli wtłoczyć do mózgu generała myśl, że
jeśli Botargasowi by się nie udało, milicjanci mogliby donieść o
jego nieposłuszeństwie. Jeden ze stojących obok księdza
strażników zabrzęczał monetami w kieszeni. Generał odsłonił
oczy.
– Nie – powiedział.
Botargas wpadł w szał.
– W takim razie, Compañero General, będzie moim niemiłym
obowiązkiem zameldować Alto Mando, że zaniechał pan podjęcia
elementarnych środków ostrożności dla chronienia bezpieczeństwa
Republiki.
Twarz generała przybrała twardy i zdecydowany wyraz.
– Stanie się według twojego życzenia, Compañero Consejero
Ayudante. Możesz się przekonać, że Alto Mando traktuje twoje
metody z dużo mniejszą aprobatą niż przypuszczasz. Tymczasem ja
będę posłuszny ich rozkazom, a ty moim. Zgromadzić wszystkich
obywateli żołnierzy. Wygłoszę do nich przemówienie, zanim
wyruszą.
– To trochę potrwa, Compañero General.
– Potrwa to najkrócej, jak się da, Compañero Consejero Ayudante.
– A więźniowie, Compañero General? Co stanie się z nimi?
– Więźniowie staną w jednym szeregu ze swoimi byłymi
strażnikami. Dostaną rozkaz maszerowania na front i dostaną szansę
odkupienia swoich win poprzez walkę przeciw faszystowskim tyranom. –
Generał wyglądał tak srogo, że oklepane słowa nabierały w jego
ustach oryginalności i obraźliwości. – Każdy nieposłuszny temu
więzień zostanie rozstrzelany.
– A kobiety-więźniowie, Compañero General?
Na rozgniewanej twarzy generała wciąż nie pojawił się nawet cień
wahania.
– Rozumiem, że w burdelach na naszych tyłach brakuje personelu.
– Niektóre z kobiet-więźniów mają ponad sześćdziesiąt lat.
– Gdy nie jadłeś mięsa przez sześć miesięcy, nie przeszkadza
ci, że pieczeń jest trochę twarda. – W oczach generała pojawiły
się iskierki, ale jego usta wciąż były cienką czarną kreską.
Botargas się nie śmiał.
– Przypuszczam, że będzie pan chciał wydać rozkazy oficerom
osobiście. Obecny tu Compañero Capitán Armillo może zaprowadzić
pana do ich kwatery.
– Compañero Capitán Armillo sam pójdzie do kwatery oficerów i
poinstruuje ich, aby tu składali raporty. – Oficer o zgryźliwej
twarzy prędko opuścił pomieszczenie. – Tymczasem uprzejmie
rozwiążecie tę młodą kobietę i pozwolicie jej się ubrać.
Zdziwiony, że nie zrobił tego wcześniej, ksiądz opuścił
ramiona. Wszyscy czterej milicjanci pośpieszyli, aby rozwiązać
Soledad i wszyscy czterej pomogli jej wyjść. Nogi dziewczyny
ciągnęły się za nią, a przechylona do przodu głowa zwisała na
piersi.
– Dobrze wam radzę dopilnować dostarczenia kobiet na front! –
krzyknął generał za milicjantami. – Chcę imiennego wykazu
wszystkich milicjantów wysłanych tutaj jako eskorta.
– Nie przypuszczam, żeby coś takiego istniało, Compañero
General – powiedział Botargas.
– Lepiej, żeby istniało, Compañero Consejero Ayudante. Musiały
istnieć imienne wykazy wszystkich naszych ludzi.
– Żyjemy tutaj z ziemi, Compañero General. Ludzie są dumni,
dostarczając jedzenia bohaterskim żołnierzom, walczącym o postęp
i demokrację. – Twarz Consejero wyglądała nieco zbyt poważnie –
tak jak wtedy, gdy mówił Don Arturowi, jak bardzo ceni lojalność.
– Jako że walka o demokrację jest dokładnie tym, czego żołnierze
nie robią, nie ma powodu, dla którego mieszkańcy mieliby nadal ich
karmić. Chcę tych imiennych wykazów i to zanim ludzie staną w
jednym szeregu. Lepiej weź się za to i znajdź je dla mnie. W
podskokach, Compañero Consejero Ayudante!
En seguida, hombre.
¡Santa
Madre de Dios!11
– generał rozwarł
usta i ryknął.
Twarz Botargasa nie była już
maską; Consejero umknął. Generał podszedł do księdza.
– Zdaje mi się, że raczej cię lubię, księże. – Z bliska
twarz generała była zarówno smutna, jak twarda, a jego małe oczy
wyglądały na zmęczone. – Naprawdę nie wiesz, gdzie jest palec?
Teraz, gdy nerwy już się skończyły, ksiądz prawie płakał. Był
tak samotny, że chciał, aby generał go przytulił. Zdołał
wydobyć z siebie krzywy uśmiech.
– Nawet gdybym wiedział, próbowałbym nie powiedzieć.
–
Nawet gdyby torturowano na twoich oczach dziewczynę?
– Gdybym nie wiedział, nawet wtedy nie mógłbym powiedzieć,
prawda?
– Mądry jesteś, księże. Powinieneś był zostać kardynałem. A
co zrobiłbyś, gdybyś wiedział?
– Modliłbym się o łaskę, aby im nie powiedzieć.
– Masz na myśli cojones. Nie ma sensu się o nie modlić.
Albo je masz albo nie.
– Ja nie mam. Dlatego muszę się o nie modlić.
– Dlaczego jesteś gotów modlić się o cojones, aby umrzeć
za mit?
– Powiedzmy raczej, że jestem gotów modlić się o cojones,
aby umrzeć za prawdę, której ludzie nadali pozory mitu.
– Bardzo mądre, księże. Ale spójrz na kraje katolickie, nawet
na Francję. Jeśli jest coś, czego nie znoszę bardziej niż widoku
kościoła, to jest to Francuz.
– Byliby jeszcze gorsi, gdyby nie byli katolikami.
– Według twoich słów przyczyna wynika ze skutku. Dlaczego
liberalne kraje są najsilniejsze?
– Jego królestwo nie jest z tego świata. – Lecz słowa te, choć
bez wątpienia najprawdziwsze w świecie, wyblakły od ciągłego
powtarzania i ksiądz musiał spróbować jeszcze raz. – Kraje
liberalne nadają mitowi pozory prawdy – powiedział. – Jeszcze
nie widać tego wyraźnie, ale wkrótce to się okaże.
– Powinieneś zostać abogado12.
Sam zostałbym prawnikiem, gdybym nie sądził, że poderwę więcej
dziewczyn jako żołnierz. Wy nigdy nie pragniecie dziewczyn, prawda?
Księdzu przychodziła do głowy tylko odpowiedź z gazetki
parafialnej.
– Istnieje większa miłość – odpowiedział.
– Ja jeszcze nie zrezygnowałem z dziewczyn – powiedział
generał. – To dziewczyny zrezygnowały ze mnie.
– Miłość to pęknięcie dzielące świat na ten, który ją ma –
i ten, który jej nie ma – powiedział ksiądz, usiłując odejść
od retoryki gazetki parafialnej.
– Nie ma w świecie żadnego pęknięcia; jest tylko świat. Kant,
Hegel, Hume, Spinoza, oni wszyscy to mówią.
„A czytał ich pan kiedykolwiek, Compañero General?” – cisnęło
się Don Arturowi na usta, ale czuł, że byłaby to kapłańska
nieuczciwość. Sam nie czytał Marksa, co nie przeszkadzało mu
głosić kazań wymierzonych w Das Kapital. – Nie da się
ustalić prawdy, bacznie się jej przyglądając – odparł. –
Musisz pozwolić prawdzie, aby spojrzała na ciebie.
– Gdy jesteśmy młodzi, wszyscy sądzimy, że na nowo urządzimy
świat – powiedział generał. – Jesteśmy w końcu kapłanami i
żołnierzami, którzy uczynią wszystkich ludzi dobrymi i odważnymi.
Ale w ostateczności to świat zmienia większość z nas. Tylko
ludziom, którzy wciąż są apostołami w wieku czterdziestu lat,
udaje się cokolwiek zdziałać. – Generał zebrał dwie gąsienice
swoich brwi w jedną. – W każdym razie zachowałeś siebie
nieskalanym od wpływów świata13,
a ja – Kościoła.
Ksiądz prawie nie słuchał tego, co mówił teraz generał.
Zastanawiał się, czy jego przyjazna postawa oznaczała, że
zostanie zwolniony z obowiązku walczenia przeciw faszystom w jednym
szeregu z innymi więźniami. Spróbował wstawić się za Soledad.
– Dziewczyna – powiedział. – Była naprawdę odważna.
Ale wyglądało na to, że również generał słuchał tylko jednym
uchem.
– Zadaniem żołnierzy jest wykazywanie się odwagą, a zadaniem
generałów, aby powodowali, że się nią wykazują. – Generał
patrzył w rozgwieżdżone niebo, przylepione do nieosłoniętego
okna jak opakowanie świątecznego prezentu. – Nie wygasili
świateł. Ale to nie odwaga; to niedbalstwo.
Ksiądz zdał sobie sprawę, że rozsądek zawodził także w
sprawach doczesnych. Jeśli ludzie okazywali lekkomyślność w
kwestii nalotów, jaką można było mieć nadzieję, że zareagują
na groźbę oddalonych w czasie wydarzeń apokaliptycznych?
– Istnieje miłość – powiedział ze znużeniem i pomyślał o
słowach świętego: „Oh llama de amor viva, que tiernamente
hieres...”14.
– Miłość to niezdolność do zmierzenia się z rzeczywistością.
Kościoły, dziewczyny, walki byków, burdele są przyczyną tego
niepowodzenia. Rzeczywistość to fakt, że na ziemi nie ma
wystarczająco dużo jedzenia, aby nakarmić wszystkich jej
mieszkańców, i że nikt nie da ci niczego do zjedzenia, jeśli nie
jesteś w stanie go do tego zmusić. Światem rządzi nienawiść. –
Generał odwrócił się nagłym ruchem, gdy do pomieszczenia wrócił
Armillo, a za nim weszli trzej inni oficerowie. – Powiedziałem:
wszyscy oficerowie – rzekł. Było tak, jakby nie zamienił
z księdzem ani słowa.
– Compañero General, to są wszyscy oficerowie – Armillo
udzielił odpowiedzi.
– Dwoma tysiącami ludzi nie może dowodzić trzech oficerów.
– Pozostali dokonali strategicznego odwrotu, Compañero General.
– Masz na myśli, że zdezerterowali. – Generał spiorunował
wzrokiem czterech oficerów. – Baczność, cabronazos! Jak
spodziewacie się dyscyplinować innych, skoro sami nie jesteście
zdyscyplinowani? – Sam generał stał w lekko przesadzonej pozie,
naśladującej rodzaj rozkołysanego bezruchu, który bez wątpienia
podziwiał, gdy pełnił funkcję attaché wojskowego w krajach
nordyckich. – Armia, która nie potrafi dobrze przeprowadzić
musztry, nie może mieć nadziei na to, że będzie dobrze walczyć.
A dlaczego z nimi nie poszliście? – warknął.
– Nie dostaliśmy żadnych rozkazów, Compañero General –
odpowiedział młody piegowaty oficer. Nie wyglądał na szczególnie
odważnego; ksiądz zastanawiał się, czy oficer bał się bać.
Wszedł Botargas; wyglądał na zdenerwowanego i strapionego. Wręczył
generałowi plik wielokolorowych papierów.
– Imienne wykazy, Compañero General, ale obawiam się, że na
niewiele się zdadzą.
– Dlaczego nie?
– Większość ludzi uciekła.
– ¡Por Dios! –
Generałowi zrzedła mina. – Capitán, ty i ci trzej oficerowie
zbierzecie ludzi, na których możecie liczyć. Razem z nimi
otoczycie wioskę. Zastrzelicie każdego, kto będzie próbował
uciekać. Wyślecie też oddział, aby dopilnować więźniów.
Obawiam się, że będziesz musiał iść z nimi, księże, ale dam
ci szansę, abyś udowodnił, że jesteś mężczyzną. – Frazes w
ustach generała wydawał się pełen znaczenia.
Trzy
godziny później jakichś dwustu ludzi zostało spędzonych na
główną ulicę wioski z mężczyznami-więźniami wciśniętymi w
środek. Kobiety wpakowano na wolną ciężarówkę i wywieziono.
Ksiądz przypuszczał, że Soledad musiała znajdować się wśród
nich, ale nie potrafił rozpoznać jej w masie kobiet, które czterej
towarzyszący im milicjanci władowali na ciężarówkę. Sześciu
żołnierzy zostało zastrzelonych podczas próby ucieczki, a
lojalnych wycofano z posterunków i postawiono w szeregu z resztą
kolumny marszowej.
Żołnierze stali w różnych pozycjach „spocznij”, odciśnięci
jak święci na tle błękitnego okna nieboskłonu. Księżyc rzucał
na nich swoje blade światło i nadawał ich karabinom nierealny
wygląd.
Z budynku szkoły wyszedł generał Clave. Za nim podążali
Consejero Ayudante i Armillo. Zatrzymali się w pobliżu księdza.
– Dwustu z dwóch tysięcy – mruknął generał.
– Zapomina pan, że nie jestem za to odpowiedzialny – powiedział
Botargas.
– Servicio de Información Militar jest odpowiedzialne, Compañero
Consejero Ayudante, a ty jesteś odpowiedzialny za Servicio de
Información Militar. A co więcej wrócisz ze mną do miasta i
dostaniesz cięgi od Yañeza. Inni pomaszerują po chwałę i po
gówno. ¡Atención!
¡Firmes!15
– wydarł się na żołnierzy. – Como estábais16.
Wszyscy razem, cabronazos. ¡Atención!
¡Firmes!
– Lecz nawet chrapliwy głos i groźne spojrzenie generała nie
zdołały zaprowadzić porządku wśród rozmaicie wyposażonych
milicjantów. Gdy stali na baczność, ich karabiny chwiały się jak
piórka.
– Słuchajcie, cabronazos – przemówił generał. – Nie
będę mówił, że zaszczytem jest umrzeć za Hiszpanię, bo to jest
zaszczyt, który przyjdzie pojąć tylko wam samym. Nieśmiertelna
chwała zdobyta na polach bitew zostaje zapomniana w ciągu pół
godziny od chwili, w której się nią okryjecie. Wy, którzy
wyruszacie na front, nie powinniście mieć żadnych złudzeń. Jeśli
zginiecie, nikt was nie będzie żałował. Nie będzie nikogo, kto
odmówiłby nad waszymi ciałami modlitwy, bo republikańska
Hiszpania nie wierzy w modlitwy. Wasze ścierwa zgniją bez pogrzebu,
słońce wybieli wasze kości, a w pamięci nie zachowają was nawet
ci ludzie, którzy będą zażywali większej swobody dzięki waszemu
poświęceniu. Jeśli zostaniecie kalekami, będziecie popychani na
ulicach, a dziewczyny opuszczą was dla młodych, zdrowych mężczyzn.
Służba Hiszpanii nie niesie ze sobą żadnej nagrody poza mniejszym
bólem ze względu na to, że nie okazałeś się tchórzem. A poza
tym czym jest śmierć? Śmierć to tylko dziewczyna w Chinach, z
którą akurat się nie kochasz.
Po wyruszeniu milicjanci utrzymywali równy krok, prawdopodobnie
dlatego, że wciąż czuli na sobie wzrok generała. Ich buty
wybijały na drodze pentametr, gdy maszerowali w stronę srebrzystych
wzgórz. W świetle księżyca modlitwa Hiszpanii wydawała się nie
mieć końca: słychać było dzwonki kóz, a w dali turkot pociągu.
Żołnierze maszerowali równo, dopóki nie minął ich samochód,
wciągnięty rychło w ciemność snopem swoich reflektorów.
– No i jedzie – powiedział jeden z milicjantów. – Ta świnia
powinna zostać z nami, jeśli chce, żebyśmy walczyli.
Żołnierze maszerowali dalej.
1
Señora (hiszp.) – Proszę pani.
2
¿Porqué
no hay Dios? Porque Dios no hay (hiszp.) – Dlaczego nie ma
Boga? Bo nie ma Boga.
3
Dowód ontologiczny (łac. ratio
Anselmi) – argument
lub dowód na istnienie Boga autorstwa św.
Anzelma
z Canterbury (1033–1109).
4
Końcowa formuła modliwy nad penitentem, którą kapłan wypowiada
po udzieleniu rozgrzeszenia: „Passio
Domini nostri Jesu Christi, merita Beatae Mariae Virginis et omnium
Sanctorum,
quidquid boni feceris vel mali sustinueris
sint tibi in remissionem peccatorum, augmentum gratiae et praemium
vitae aeternae. Amen”
(łac.) – „Niechaj
męka Pana naszego Jezusa Chrystusa, zasługi Najświętszej Maryi
Panny i wszystkich Świętych,
oraz to wszystko, co dobrego uczynisz i przykrego zniesiesz, posłuży
ci do odpuszczenia grzechów, pomnożenia łaski i wyjednania
nagrody życia wiecznego”.
5
Fragment błogosławieństwa: „Benedicat vos omnipotens Deus,
Pater, et Filius, et
Spiritus Sanctus”
(łac.)
– „Niech was błogosławi Bóg wszechmogący,
Ojciec, i Syn i Duch Święty”.
7
Alto Mando (hiszp.) – Najwyższe Dowództwo.
8
Ministerio del Ejército (hiszp.) – Ministerstwo Armii.
9
Cojones (hiszp.) – jaja.
12
Abogado (hiszp.) – prawnik.
13
Por. Jak 1, 27: „Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i
Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich
utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów
świata”.
14
„O żywy płomieniu miłości, / jak czule rani siła żaru
twego...” (Przyp. autora, tłum. polskie za: Św. Jan od Krzyża,
dz. cyt., s. 59).
16
Como estábais (hiszp.) – Tak
jak poprzednio.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz