Fot. MDK
Patrzę teraz na oblicze mojego Zbawiciela. Króla, któremu przynależy prawdziwa korona. Przenika mnie Jego ból oraz smutek z szyderstwa, tak strasznie dotykającego Królewskiej Natury. Spuszczam wzrok. Nie czuję się przez Jezusa oskarżany, jednak nie potrafię nie wspomnieć w tej chwili moich występków. Tak często czynię przecież karykatury, traktuję najważniejsze sprawy jako coś naturalnego. Nie poświęcam im należnej uwagi, nie walczę o przestrzeń dla Pana Wielokrotnie staram się nie płacić ceny wyrzeczenia, zaparcia się siebie, pozostając na powierzchownej warstwie, zewnętrznym obrzędzie. Wiesz, zastanawiam się, o ile bardziej karykatura czyniona przeze mnie sprawia Panu ból. Czuję się potwornie zdając sobie sprawę, że to ja szarpię i rozrywam skórę na królewskiej głowie. Że to właśnie ja srogo wbijam kolce w czaszkę. A jednak to spojrzenie skrwawionego Oblicza mnie nie potępia. Dzięki jego poruszeniu po policzkach ciekną mi łzy i mam nadzieję, że wreszcie uda mi się Panu poddać tak, bym nimi mógł obmyć strużki krwi tak obficie spływające po Jego obliczu. Słuchaj, to przedziwne, ale Pan patrzy na mnie z miłością, pomimo sromoty, którą Mu uczyniłem. Ja jeszcze tak nie potrafię.
NCWC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz