-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
7
Soledad
potrafiła już pisać na maszynie, dwoma palcami i z wywieszonym
językiem. Stanowiło to wielką pomoc dla Don Artura, który
siedział przy swoim biurku, dyktując nazwiska i miejsca przebywania
kolaborujących członków gwardii cywilnej i carabineros1,
zaczerpnięte z falangistowskich gazet i wykradzionych raportów.
Nazwiska należało wciągnąć do kartoteki i posegregować według
prowincji i miasta; kawałki Hiszpanii unosiły się nieprzerwanie w
pomieszczeniu niby kolorowe balony: Sanlúcar la Mayor,
Cazalla de la Sierra, Torredonjimeno. Lojalnych policjantów w
Niebieskiej Hiszpanii2
należało również wciągnąć na listę, tak aby sprawiedliwi
mogli otrzymać nagrodę w tym samym czasie, gdy winni będą karani;
kiedy Azaña znów obejmie władzę od Irunu do Kadyksu. Przypominało
to nieco przygotowywanie systemu ewidencji na dzień Paruzji; sprawy
miały się coraz gorzej, oddziały Franco zaś znajdowały się już
mniej niż 200 kilometrów od miasta.
Soledad oderwała wzrok od maszyny.
– Na liście znajduje się
człowiek, który zasługuje na to, żeby go zastrzelić –
powiedziała. – Bić więźniów w ten sposób!
– Jeśli to prawda.
– Oczywiście, że to prawda. Tak
mówi przechwycona depesza, czyż nie? – Ale język zawodowych
intrygantów brzmiał w jej ustach niezręcznie; to było jak
przyglądanie się dziecku, które przymierza kapelusz dorosłego.
– A co z nami? – zapytał
ksiądz. – Co z torturami, do jakich dochodzi w checas?
– Compañero Consejero Ayudante mówi, że te doniesienia zostały
znacznie przesadzone.
– A grabieże? A branie zakładników dla okupu? A rozstrzeliwanie
na polu? Czy z tym też przesadzono? Zapominasz, że sam osobiście
kłamałem na temat tego, co zaszło na Plaza
de Moscú.
– Mówienie takich rzeczy to nielojalność. – Nad jasnoniebieską
sukienką Soledad jej twarz była smutna.
– Nielojalność wobec czego? Aby być lojalnym, najpierw trzeba
być lojalnym wobec lojalności. – Wyładowywał swoją złość w
sposób, na jaki nigdy nie odważyłby się w obecności Consejera
Ayudante. – Jedyne, co zrobiliśmy, to wymieniliśmy tyranów, a
nasi nowi władcy są dużo bardziej niegodziwi niż starzy. I
przygotowujemy się na przyjście Królestwa przez umieszczanie na
czarnej liście ludzi, których jedyne przestępstwo polega na tym,
że byli okrutni w służbie niewłaściwej strony. – Wstał od
biurka i podszedł do dziewczyny. – Soledad, czy naprawdę tego nie
rozumiesz?
Wyszła ze swojego kąta i stanęła w słońcu.
– Mój ty kwiatuszku, na dłuższą metę wszystko skończy się
dobrze. Wszyscy tak mówią.
– Powtarzać to, co mówią wszyscy, to najpewniejszy sposób, aby
zaciemnić prawdę. – Jej bliskość to było dla jego samotności
zbyt wiele. Wyciągnął ku niej ramiona, a ona podeszła. Burza jej
włosów spadła na jego twarz. Drzwi otworzyły się tak nagle, że
nie mieli czasu się rozdzielić, zanim wszedł Consejero Ayudante.
Botargas pogorszył sprawę, nic nie mówiąc. Podchodząc do okna,
zabrzęczał ostrogami, z którymi obnosił się od momentu, gdy ze
zdwojoną siłą zaczęto naciskać na rekrutowanie nowych żołnierzy.
Nie powiedział nic, dopóki spłoniona Soledad nie wybiegła z
pomieszczenia.
– Nie ma potrzeby przepraszać – powiedział, uśmiechając się
do księdza. – Jestem za tym, aby każdy mógł co nieco się
zabawić.
– Compañero Consejero Ayudante, chciałbym, żebyś właśnie w
ten sposób nie myślał – powiedział z powagą Don Arturo. – To
nie była tylko zabawa.
– Daj spokój, Arturo. Nie musisz wobec mnie udawać. Co złego
jest w kilku klapsach i łaskotkach?
Don Arturo zdołał ukryć swój ból, mówiąc sobie, że Consejero
usiłował go rozgniewać.
– Nie było nawet tego – odrzekł.
– Więc to miłość, prawda? Kolejna filologiczna pułapka. Choć
to słowo inaczej dźwięczy w zależności od języka i klimatu, w
którym się je wypowiada, wynikiem jest zawsze to samo obłapianie i
rozciąganie się na sobie. – Gdy siedział na biurku, jego ostrogi
rzucały na ścianę plątaninę srebrnych poblasków. – Cóż, z
pewnością zainteresuje cię, że znaleźliśmy w końcu kanonika
Rotę y Musónsa.
Ogarniające księdza na nowo przerażenie było tak wielkie, że nie
próbował nawet żałować kanonika; zastanawiał się wyłącznie
nad tym, czy wspomniał on o jego własnej nieudanej próbie
przekazania relikwii angielskiemu biskupowi.
– A palec? – zdołał wykrztusić.
– Wydawało mi się, że mówiłeś, iż kanonik nie miał palca.
– Nic podobnego nie mówiłem. – Don Arturo był zbyt
przestraszony, aby pamiętać, co powiedział, a czego nie.
– I z pewnością twoja pierwsza myśl powinna dotyczyć zdolnego
do odczuwania ciała twojego żywego kolegi po fachu, a nie kości
martwego świętego? Nie lubimy księży, wiesz.
Zgadując, że Consejero podejmuje kolejną próbę schwytania go w
pułapkę, Don Arturo milczał. Przerażeniem napełniła go nowa
myśl: Botargas może teraz wiedzieć, że biskup poinformował go o
swoim zamiarze powierzenia palca kanonikowi.
– I nawet księży, którzy zdradziecko zmienili stronę, też
zbytnio nie lubimy. Widzisz, zawsze istnieje możliwość, że na
powrót ją zmienią. – Consejero Ayudante zsunął się z biurka i
przemierzył pokój, niosąc swą spuszczoną twarz niczym lampę nad
ułożonym w jodełkę parkietem. Następnie podszedł do księdza i
znienacka objął go ramionami.
– O, cholera! Nie wiedziałeś, że żartuję, prawda?
Don Arturo zastanawiał się, co nastąpi teraz.
– Kto raz zostaje księdzem, pozostaje nim na zawsze, czy nie tak
mówią? Sacerdos in aeternum secundum ordinem
Melchisedech3,
co? I niezależnie od tego, ile grzeszy, moc wciąż w nim jest?
Nawet jeśli sam nie wierzy, jego słowa i ręce są zawsze
skuteczne, prawda? Wszystko, co potrzebuje zrobić, to mieć intencję
czynienia tego, czego oczekuje od niego Kościół, i jajko zostaje w
nadprzyrodzony sposób zniesione, prawda?
– Wygląda na to, że jesteś nadzwyczaj dobrze poinformowany. –
Nieufny wobec volte face4
Botargasa, ksiądz bardziej niż kiedykolwiek miał się na
baczności.
– Arturo, z samego rana rozstrzelamy kanonika za zdradę. Schwytano
go, gdy potajemnie odprawiał mszę dla reakcjonistów.
Don Arturo poczuł w sercu większą lekkość. A więc kanonik nie
wygadał. Prawdopodobnie już dawno przekazał relikwię dalej.
Faktycznie, musiało tak się stać; w innym bowiem przypadku zbiry
znalazłyby ją podczas przeszukania. Aby Consejero nie zauważył,
jaką poczuł ulgę, Don Arturo rzekł ze zgryźliwą zuchwałością:
– Dawniej zamykano burdele; teraz zamyka się kaplice.
– Wszystkie rewolucje muszą być radykalne, a radykalizm oznacza
wykorzenianie. Radix, radicis5.
Ale w przypadku kanonika postanowiliśmy być łaskawi; zgodziliśmy
się na jego prośbę, aby pozwolono mu odbyć spowiedź.
Don Arturo, podejrzewając pułapkę, wciąż zachowywał ostrożność.
– To niepotrzebne – powiedział. – Przy braku kapłana wymagany
jest tylko akt skruchy.
– To po co cała ta kołomyja ze spowiedzią?
– Zwykli ludzie potrzebują księdza, aby wyciągnął z nich
katalog ich występków i popchnął ich do żalu. Przynajmniej tak
twierdzi Kościół.
– Nie potrzeba żadnych specjalnych ubrań, nieprawdaż?
– Nie są konieczne.
– Wszystko, co jest konieczne, to to, aby wyciągnąć z kanonika
katalog jego występków, prawda? Sądząc z jego wyglądu, musi być
naprawdę długi. Koleżka wygląda raczej na rzeźnika niż na
księdza. A jednak ryzykuje, że spotka go bolesna śmierć, aby
odprawić mszę. O co tyle zachodu?! Nie pojmuję.
Don Arturo również prawie tego nie pojmował, aż do chwili, gdy
niemal niezauważenie jego myśl wróciła na dawne tory. Siłę
Kościoła stanowiła jego zdolność zmuszania chwiejnych do
uległości i wymuszania tego samego posłuszeństwa od irlandzkich
chłopów i austriackich arystokratów. Kontrast między bohaterstwem
kanonika a tchórzostwem Don Artura był przeogromny. Gruby i stary
mężczyzna, który w chórze zawsze pojawiał się jako ostatni i
pierwszy go opuszczał, dowiódł, że rozumienie von Hügela6
do niczego nie było potrzebne. Don Arturo był teraz całkiem
przekonany, że Consejero Ayudante nie odkrył ani palca, ani tego,
że to jemu powierzono wcześniej pieczę o niego; lecz odczuwał
raczej wstyd niż ulgę.
– Myślę, że wiem, do czego zmierzasz, ale nic z tego –
powiedział. – Przecież przez cały ten czas nawet nie odmawiałem
oficjum. – Chwalenie Boga co dzień było kolejnym obowiązkiem,
który zaniedbał. Nawet bujający w obłokach księża czynili
lepiej niż on, bo słowa, które mamrotali w roztargnieniu były tak
święte, że lśniły swoim własnym blaskiem, gdy udało im się
włączyć w pieśń dobiegającą od pozostałej części Kościoła
wojującego. – Nawet się nie modliłem – powiedział.
– Gdybyś to robił, już dawno byś nie żył – powiedział
Botargas. – To, co ma znaczenie, to fakt, że w oczach kanonika
wciąż masz możliwość udzielić mu rozgrzeszenia, prawda?
– Jako ostateczność, tak. – Ksiądz domyślił się strategii
Consejera i poczuł niepokój. Botargas nie odnalazł relikwii i
usiłował skłonić go do wysłuchania spowiedzi kanonika w nadziei,
że penitent ujawni, gdzie znajduje się palec. – Jedną rzecz
muszę powiedzieć ci jasno – rzekł. – Nawet taki jak ja
ksiądz-apostata jest zobowiązany zachować tajemnicę spowiedzi. –
Czuł blask swoich oczu, gdy postanawiał, że przynajmniej temu
obowiązkowi będzie wierny i nie zawiedzie. – To prawdopodobnie
jedyna obietnica na świecie, która nigdy nie została złamana.
– Musisz uważać mnie za bardzo gapowatego. Jako że kanonik nie
powiedział o tym, gdzie jest palec, nam, są małe szanse, że powie
tobie, o którym wie, że jesteś zdrajcą. Nie uważałby się też
za obowiązanego, aby to zrobić; ukrycie relikwii uchodziłoby w
jego oczach za cnotę, a gdy przyswajałem sobie katechizm w
Kordobie, nauczono mnie, że konfesjonał to nie miejsce na
przechwałki. A gdyby powiedział ci o swoich przewinieniach poza
spowiedzią, wiedziałby, że masz swobodę ujawnienia tych
informacji. – Consejero Ayudante mówił z pozorną bezstronnością
przedstawiciela banku, dokonującego oszacowania zabezpieczenia
kredytu na wypadek przekroczenia debetu. – Nie, Arturo, źle mnie
zrozumiałeś. Nie wierzę w Boga, ale szanuję odważnego człowieka,
gdy go widzę. Wszystko, o co prosi mnie kanonik, to żeby mógł się
przed śmiercią wyspowiadać, i nie widzę powodu, dla którego nie
miałby tego zrobić. Mogę oczywiście zagwarantować, że twój akt
miłosierdzia nie wpakuje cię w kłopoty. Wszystko, co będą
wiedzieli strażnicy, to to, że wysłałem cię, abyś zobaczył się
z więźniem.
Ksiądz szukał jakiegoś znaku, ale oczy Consejera były tak
pozbawione wyrazu jak jego nos. Czy Botargas go sprawdzał? Czy
Consejero Ayudante usiłował uzasadnić swoje zaufanie do księdza,
mierząc miłość, którą Don Arturo tak często głosił? A może
sprawdzało go jego własne serce? Czy mógłby odkupić część
swojej cnoty, pokornie zajmując uprzywilejowane miejsce i
rozgrzeszając człowieka, który to jemu powinien udzielać
rozgrzeszenia?
Consejero Ayudante nie czekał na odpowiedź księdza.
– Bez zwłoki wydam ci przepustkę – powiedział.
Małe zakratowane okienko celi kanonika Roty y Musónsa dzieliło
niebo na kwadraciki niczym pola krzyżówki; ale gdy Don Arturo –
dla upewnienia się, że nikt na zewnątrz nie podsłuchiwał –
stanął na czubkach palców, niebo się podniosło i mógł
rozejrzeć się po stoczni. Lśniący biały okręt szkolny stał
przy nabrzeżu, a jeden z praktykantów, utrzymując równowagę na
bezanmaszcie, próbował rozwinąć republikańską flagę, z
jakiegoś powodu splątaną. Buchająca dymem podniszczona lokomotywa
przetoczyła się, ciągnąc sznur załadowanych odkrytych wagonów z
urwisami przycupniętymi na buforach. Na wysokości okna torowisko
skręcało w stronę celi i nieco gorącej wilgotnej pary dostało
się do środka. Gdy para się przerzedziła, marynarza nie było już
na maszcie, a nieruchoma czerwono-żółto-purpurowa flaga wyglądała
jakby namalowano ją na niebie.
– Masz całkowitą rację – powiedział Don Arturo. – To pokój
z widokiem.
– Dobrze się przyjrzyj, skoro tam jesteś – rzekł kanonik. –
Ja upewnię się, że nikt nie podsłuchuje pod drzwiami.
Don Arturo chwycił się krat i, podciągnąwszy się, spojrzał w
kierunku podnóża ściany. Nie było tam nikogo. W położonym
opodal ogrodzie kwiaty migdałowca świeciły niczym różowe lampy.
Nieco dalej na nabrzeżu leżał porzucony wrak, pokryty plamami
czerwonej ołowiowej farby.
– Nikogo – powiedział, opuszczając się na powrót do celi.
Po ścianach celi sączyły się strużki wody. Nie było żadnych
mebli. Zamiast łóżka ułożono stos worków.
– Przy drzwiach też nikogo nie ma – powiedział kanonik. Jego
garnitur w paski był już dość wyświechtany, a broda zakrywała
grube wargi. Gdy proponował Don Arturowi, aby usiadł na workach, w
jego oczach nie malował się żaden wyrzut. – Mam większe
szczęście niż ci w Santiago – powiedział. – W większości
cel w posadzce umieszczono gęsto ostre brukowce, aby więźniowie
musieli nadal zachować pozycję stojącą, nawet po tym, jak ich
pobito.
Don Arturo wiedział, że Santiago to checa; nazwane tak, bo
mieściło się przy ulicy noszącej tę nazwę. Po raz pierwszy
usłyszał o brukowcach sterczących z posadzki.
– Nie chcę żadnych nieporozumień – powiedział. – Straciłem
wiarę i opuściłem Kościół.
– Jesteś szczęściarzem – odparł kanonik. – Chciałbym umieć
nie wierzyć. Rozstrzelanie z samego rana nie wydawałoby się może
tak straszne, gdybym sądził, że czeka mnie po nim wieczny sen.
Lecz Don Arturo słuchał tylko jednym uchem.
– Nie ma to oczywiście żadnego znaczenia. Możesz liczyć na to,
że będę miał intencję czynienia tego, co chce czynić Kościół.
– Zażenowanie wywołało w Don Arturze agresję. – Świat jest
zbyt okrutny, aby istniał ktoś taki jak Bóg.
– To właśnie brzydota, a nie piękno, dowodzi istnienia Boga.
– Mimo to chcę, abyś uwierzył, że jestem szczery. – Próbując
nie myśleć o tym, co chwilę wcześniej powiedział kanonik, Don
Arturo zadał pytanie, którego nie chciał zadawać:
– Chodzi ci o to, że tak wiele jest dziełem zbiegu okoliczności,
iż dla równowagi potrzeba transcendentnej sprawiedliwości?
– To nie dzięki naszej inteligencji, lecz dzięki naszym uczynkom
zbliżamy się do Boga. Na nieszczęście, nigdy nie byłem zbyt
mocny w uczynkach. – Przez twarz kanonika przemknął
porozumiewawczy uśmiech. – Ale jedynym sposobem, aby stać się
choć umiarkowanie świętym, jest żyć samemu. Prawo kanoniczne
powinno zabraniać duchownym nawiedzania innych duchownych; gdyby tak
było, już dawno nawrócilibyśmy świat.
– Istota rzeczy, księże kanoniku. Musimy trzymać się istoty
rzeczy.
– Na szczęście łatwo być księdzem – kontynuował swą
chaotyczną wypowiedź kanonik. – Przypuszczam, że musi tak być:
Bóg może powierzyć nam do wykonania tylko proste rzeczy. Na
ołtarzu Jezus przychodzi do nas, wślizgując się między nasze
palce.
– Czemu Bóg miałby ofiarowywać Boga Bogu? Bóg jest dobry i
mógłby wybaczyć bez rozlewu krwi.
– Proboszcz z Ars7
wstawał przed świtem i spędzał przed ołtarzem długie godziny,
aby Bóg nie był samotny w swojej skrzynce. Co dzień przez
piętnaście godzin siedział w konfesjonale, słuchając
szablonowego katalogu ludzkich niewierności. Jadł tylko raz
dziennie i prawie nigdy nie spał. Chrystus przyszedł na ziemię,
aby uczynić księży takimi.
– Dlaczego Bóg miałby wymagać od nas tych rzeczy? Dlaczego
miałby ich wymagać od samego siebie? – Za wątpliwościami Don
Artura kryło się jednak przypuszczenie, że miłosierdziu
faktycznie pozwolono zstąpić na świat. – Odkupienie, kanoniku
Isidro Rota y Musóns, o tym mówię.
– Księże, proszę. Ostatnio krzyczało na mnie tak wiele osób.
Cóż, do licha, stanowi taką trudność z Odkupieniem?
Ale Don Arturo zapomniał już, czego chciał się dowiedzieć o
Odkupieniu. Podciągnął się znów apatycznie na rękach i wyjrzał
przez okno. W oddali za statkiem szkolnym holownik ciągnął w
poprzek zatoki pogłębiarkę.
– Wciąż nikogo nie ma – powiedział.
– Odkupienie to raczej dar niż coś wymuszonego – rzekł kanonik
Rota. – To wyraz miłości i jedyny sposób na pokonanie grzechu.
Przeszkoda tkwi w człowieku, który będzie kochał tylko wtedy, gdy
zobaczy.
Ze statku szkolnego dobiegły dźwięki tandetnej piosenki:
Yo te daré
Te daré, niña hermosa,
Te daré una cosa,
Una cosa que yo solo sé:
Café!8
– Nawet jeśli w piekle nie ma rozgrzanych do czerwoności wideł,
z pewnością są tam odbiorniki radiowe – powiedział kanonik. –
Ale przypuszczam, że najbardziej boleć będzie pozbawienie Boga.
Nawet księża będą w piekle kochali Boga. Ale w tej chwili to
rozstrzelania się boję, choć to nic w porównaniu z tym, co
zrobili Ildefonsowi. Biedny Ildefonso. Im bardziej zaprzeczał, że
wie coś o palcu, tym bardziej mu nie wierzyli.
– Nawet ja wiem, że o nim nie wiedział – Don Arturo pamiętał,
kiedy ostatnio widział tego młodego księdza, wątłego w bladym
świetle wiecznej lampki. Bał się dowiedzieć, co zrobili
Ildefonsowi, lecz kanonik mu powiedział:
– Więzili go przez dłuższy czas. Potem wzięli go do Santiago i
zrobili z nim to, co robią zwykle: głodzili go, oślepiali silnym
światłem, przypiekali, wkładali mu w dłonie kapiszony, łamali mu
palce u nóg, wrzucili go do mydlastej gorącej kąpieli w wannie
pełnej potłuczonych butelek. W końcu napompowali mu jelita galonem
płynnego cementu i zostawili, aby umarł. „Es amargo el
deber”9.
Oczy kanonika napełniał taki smutek i miłość, że Don Arturo nie
mógł znieść patrzenia w nie. – Nie, nie potrzebujesz obawiać
się o Don Ildefonsa; z pewnością uniknął odbiorników radiowych.
Don Arturo odwrócił wzrok. Wciąż obawiał się napotkać wzrok
kanonika, bojąc się, że miejsce miłości zajęła w nich pogarda.
– Myślę, że uczciwie będzie ostrzec cię, iż podejrzewają, że
wiesz, gdzie jest palec – powiedział.
– Oczywiście, zapomniałem, że ty o tym wiedziałeś. A nie
powiedziałeś im. To miłe z twojej strony. – Komplement kanonika
zabolał niczym wyrzut, a jego głos brzmiał o jeden odcień zbyt
wesoło, gdy kontynuował. – Szczęśliwie dla mnie zdaje się, że
mi uwierzyli, gdy powiedziałem, że ja nie wiem. Nie sądzę, abym
zdołał wykazać się taką odwagą, jak Don Ildefonso.
Don Arturo zdawał sobie sprawę z tego, że nie potrafiłby wykazać
się ani taką odwagą jak Don Ildefonso, ani taką jak kanonik Rota.
Nawet stanąć w obliczu tego pierwszego zagrożenia musiało być
czymś strasznym: gdy przychodzili po ciebie zimni ludzie bez litości
w oczach. Don Arturo próbował zapomnieć o swoim wstydzie,
zastanawiając się, czy kanonikowi udało się przemycić palec do
oddziałów Franco. Ale nie chciał wiedzieć i nie miał prawa
pytać.
– Na szczęście nie obeszli się tak brutalnie z biskupem –
powiedział.
– Masz złe wiadomości. Nasmarowali jego nagie ciało miodem, a
potem przywiązali go do słupka w pasiece i zostawili, aby pszczoły
zagryzły go na śmierć. Inni też zginęli w bolesny sposób.
Jedynym, który tego uniknął, był angielski biskup. Zdołał w
porę uciec z pałacu.
Don Arturo zobaczył znowu przed oczami wypłowiałą piuskę i
przypomniał sobie ostatni komplement, jakim go obdarzył ten stary
człowiek: „Nie ma się ksiądz czego bać – powiedział. –
Widzę w księdza oczach wielką łaskę Bożą”. Starzec okrutnie
się mylił: Don Arturo miał się czego bać – wszystkiego, bo
łaska była tylko w jego oczach. Ucieszył się, że znalazł
pytanie, które mógł zadać:
– Ale cóż, u licha, robił tu angielski biskup?
– Przybył, aby sprawdzić, czy wróciłeś bezpiecznie z María
Cristina. Przynajmniej tak słyszałem; widzisz, kiedy przybył
biskup, mnie i relikwii już tam nie było.
Przez małe okno wlało się do środka popołudniowe słońce, jak
woda z ogrodowego węża. Don Arturo czuł, jakby powierzchnia jego
twarzy zapadła się i jakby kanonik mógł spojrzeć przez szczelinę
w głąb niego. Nawet ci, którymi Don Arturo gardził, nie zawiedli.
– W porządku, Arturo – powiedział uspokajająco kanonik. –
Wszystkim nam zdarza się popełniać błędy. – Upadł na kolana
obok worków, składając ręce na swojej fantazyjnej kamizelce. –
Myślę, że jestem gotów, aby się teraz wyspowiadać, ojcze –
powiedział i przeżegnał się w rozbudowany hiszpański sposób,
czyniąc znak krzyża na czole, wargach i piersi.
Spowiedź kanonika była jak podziałka na wykresie temperatury: małe
grzechy przeplatały się z ciężkimi zamiast znaleźć się
zgrupowane na końcu. Pięć razy bał się odmówić oficjum, był
rozproszony podczas modlitwy, zazdrościł kanonikom w Burgos, raz
kłamał, przeklinał Boga, niedbale odprawiał mszę. Siedzący na
workach Don Arturo czuł taki smutek, że niemal nie słuchał. Mimo
to nawyk pomógł mu dać kilka słów rady. – Musisz modlić się
do Boga o łaskę wytrwałości – powiedział. – Nawet przez
wierność w rzeczach małych możemy mieć nadzieję na zbawienie
naszych dusz. – Tego rodzaju rzeczy często mówił w przeszłości
swoim penitentom i wypowiedział te słowa niemal tak automatycznie,
jak następującą po nich formułę rozgrzeszenia. Gdy skończył,
pomógł grubemu kanonikowi dźwignąć się na nogi i pocałował go
w usta.
– Proszę – powiedział, ale zaczął płakać, zanim zdołał
powiedzieć cokolwiek więcej, a usta rozdziawił tak, że wyglądały
jak szrama na twarzy.
– No, już, już, mój chłopcze – rzekł kanonik, klepiąc go po
ramieniu. Kanonik z bliska śmierdział w swoim paskowanym garniturze
nawet bardziej niż w sutannie, lecz teraz Don Arturo wiedział poza
wszelką wątpliwością, że zapach kanonika był bardzo święty.
– Mówiłeś o proboszczu z Ars – rzekł Don Arturo, gdy był już
w stanie mówić wśród szlochu. – Pamiętasz, jak nawrócił
niewiernego, zmuszając go do tego, by uklęknął?
– Konfesjonał świętego proboszcza był znacznie mniej wygodny
niż te worki – rzekł kanonik, gdy Don Arturo uklęknął obok
niego.
Chociaż spowiedź Don Artura też była chaotyczna, wymienił w niej
wszystkie najpoważniejsze grzechy: pychę duchową, tchórzostwo,
bezbożność i chuć. Recepty kanonika pochodziły ze zwyczajnego
asortymentu: modlitwa do Najświętszej Panienki, wczesne wstawanie,
zimne kąpiele i medytacja. Potem kanonik przeszedł do rzeczy.
– Jak bardzo kochasz swojego bliźniego?
– Kocham go. Przynajmniej kocham go w Panu.
– To nie wystarczy. Świat zamknął się na Boga przez ludzi
kochających bliźniego w Panu. – Kanonik wydarł się z animuszem
na bzyczącą wokół jego szyi muchę plujkę. – Mamy kochać nie
naszego bliźniego, jakiego chcielibyśmy mieć; ale takiego, jaki
jest naprawdę.
Z radia na statku szkolnym dobiegła kolejna słodziutka piosenka:
Ay, María Magdalena,
Que a tus besos has dado
Rosa de carne morena...10
– Czy kochasz go wystarczająco, aby zostać męczennikiem? –
zapytał kanonik.
To o przeszłości, a nie o przyszłości myślał Don Arturo. Gdy
wstanie z kolan, Boże ramię nie będzie go już obejmować. Gdy
wyjdzie z więzienia, będzie w przyszłości, a przyszłość, tak
jak przeszłość, to będzie Servicio de Información Militar,
Consejero Ayudante, Soledad i Teniente General Tomás Trinidad Clave
y Tierboles. Żadne silne postanowienie poprawy nie mogło uchylić
przyszłości.
– Być męczennikiem oznacza być świadkiem – powiedział
kanonik. Ten frazes zabrzmiał krzepiąco. Poza paskowanym garniturem
kanonika wszystko było dokładnie tak, jak podczas spowiedzi w
katedrze.
„To świeccy, a nie duchowni, byli prawdziwymi świadkami” –
pomyślał Don Arturo, kołysząc się na kolanach. Świeckich nie
chroniły specjalne stroje, a słów, które do nich kierowano, nie
przesiewano przez sito łagodności, zanim dotarły do ich uszu.
Trudniej było służyć Bogu przy tokarce niż na tronie. Wciąż
nie odpowiadał kanonikowi.
– To męczeństwo może nie być szybkie – kontynuował kanonik.
– Zadziwiające, jak długo da się przeżyć z cementem w jelicie
cienkim. Ale nie targuję się z tobą. Możesz wybrać łatwą drogę
i nadal się ukrywać.
– Jestem tchórzem, ojcze. Już to mówiłem.
– Bez tchórzostwa nie może być odwagi. Ludzkie słabości to
stopnie na schodach; do nas należy wybór, czy idziemy w górę, czy
w dół. – To stwierdzenie znowu wydawało się przybliżać
katedrę, lecz kanonik zwrócił w stronę Don Artura twarz, która
wcale nie wyglądała spokojnie – z błagalnymi, zdesperowanymi
oczami i cieniami okiennych krat rzuconymi na jego policzki,
wyglądającymi niczym pręgi na skórze. – Proszę cię, abyś
obiecał mi, że znów podejmiesz swoją pracę jako ksiądz.
Don Arturo spuścił wzrok. Wróciły nikczemne myśli. Czy jego
skrucha była błędem? Czy dlatego, że anarchiści się mylili,
księża mieli rację? A nawet jeśli mieli, czy w przyszłości
będzie się mniej bał niż w przeszłości? Dopiero stopniowo
dochodził do tego, że był w stanie słuchać, co wciąż mówił
kanonik.
Kanonik mówił, że blask Kościoła został przyćmiony przez ludzi
Kościoła i dlatego ludzie szukali miłości tam, gdzie nie była
ona pobłogosławiona. To z tej przyczyny konflikt przyszedł do
Hiszpanii i przyjdzie również do reszty świata, jako że nowa
miłość zawiedzie, zanim zacznie działać. Jan Maria Vianney miał
rację, a George Bernard Shaw się mylił; bez księży i sakramentów
prawość zniknęłaby z ziemi. Łaski nie da się zabutelkować w
laboratoriach. Łaska była Bożym darem świętości zależnym od
tego, jak bardzo człowiek starał się o świętość. Może gdyby
ludzie zobaczyli księży praktykujących tę odwagę, którą
głosili, zdaliby sobie sprawę z tego, że prawda nie była fałszem
tylko dlatego, że przez wieki była bezpieczna.
– Tak – powiedział Don Arturo. Zobaczył to wszystko w jednej
chwili, a zaraz potem nie był pewien. Ale kanonik już udzielał mu
rozgrzeszenia, a gdy Don Arturo znów podciągnął się do okna, aby
zobaczyć, czy ktoś za nim nie stał, zobaczył tylko piękne morze,
statek szkolny i kwiaty migdałowca, a ulica rozciągała się w
zimny, chemiczny i pozbawiony Chrystusa świat.
– Czwartkowa msza będzie odprawiana na czwartym piętrze przy
Calle de la Romería 243 – powiedział kanonik. – Hasłem będzie,
że przyszedłeś zamontować w kranach nowe uszczelki.
Siedząc obok Don Artura na workach, kanonik wyjaśnił nowe reguły
postępowania. Aby uniknąć oczywistego ryzyka, msza nie miała być
już odprawiana w niedziele, ale tylko w dni powszednie i wieczorami.
Spowiedzi należało wysłuchiwać przed mszą, chrztu zaś udzielać
po. Nie należało narażać się na niebezpieczeństwo w celu
udzielenia ostatniego namaszczenia albo wiatyku, wierni zaś mieli
zostać pouczeni o skuteczności aktu żalu. Księża nie mieli
spotykać się z innymi księżmi, ani znać ich kryjówek. Don
Arturo nie miał próbować odmawiania swojego oficjum; miał
pozostać na swoim stanowisku w Servicio de Información Militar. W
ten sposób kruchy Kościół zostanie ocalony, bo w Hiszpanii zawsze
będą księża. Chrześcijaństwo to już nie była szacowność; to
była konspiracja. Taki był nowy klimat Kościoła.
– A teraz sądzę, że jesteś już u mnie wystarczająco długo –
powiedział kanonik.
Obaj wstali. Don Arturo nie widział łez kanonika, bo sam płakał.
– Ależ się porobiło! – rzekł kanonik. – Ale nie martw się.
Spróbuję być odważny.
Obejmując się, obaj szlochali. Don Arturo ponownie pocałował
kanonika w usta, a kanonik odpowiedział tym samym.
– W każdym razie wciąż mamy jedną przewagę nad naszymi wrogami
– powiedział kanonik. Wyjął z kieszeni mały walec ze szkła i
srebra. – Jeśli nie dasz rady go do Franco przemycić, lepiej,
jeśli będziesz trzymał relikwię przy sobie aż Franco przyjdzie.
Szczęście zupełnie mi nie sprzyjało. Przypuszczam, że musiałbym
wziąć ją ze sobą, gdybym nie mógł tobie zaufać.
Relikwia wyglądała tak samo jak wtedy, gdy Don Arturo widział ją
po raz ostatni: wciąż wyglądało na to, że palec świętego
nadaje się bardziej do otwierania butelki Anísu niż do bronienia
albo zdobywania miasta.
– Włóż go do kieszeni, człowieku – powiedział kanonik i
zacytował:
Oh
noche que guiaste
Oh
noche amable más que el alborada:
Oh
noche, que juntaste
Amado
con amada,
Amada en el Amado transformada11.
Piękne słowa obmyły świat, a Don Arturo wciąż je słyszał po
tym, jak zostały wypowiedziane. – Na tym polega prawdziwy cud,
jakiego dokonuje ten święty – powiedział kanonik. – Sprawia,
że tacy bumelanci jak ja rozumieją.
–
Ale jak to się stało, że nie znaleźli relikwii? – zapytał Don
Arturo.
– Chwilami bywało to dość dziwaczne – odpowiedział kanonik. –
Widzisz, podstawa naszej diety to fasola. – Bekanie zawsze bawiło
kanonika i teraz roześmiał się głośno. Lecz gdy skończył, usta
miał ciągle szeroko rozdziawione. – Idź szybko – powiedział.
– Idź z Bogiem, lecz idąc, nie rozglądaj się.
Don Arturo poszedł. Za statkiem szkolnym widniała smuga rozmazanych
żagli, a ksiądz został niemal przejechany przez lokomotywę, która
z brzękiem wychynęła zza rogu więzienia.
Łatwo
było na powrót być sługą Bożym, klęcząc u stóp kanonika. Nie
wydawało się to już tak łatwe, gdy wrócił do hotelu María
Cristina i znalazł Botargasa, studiującego w jego biurze
popołudniowy komunikat. Consejero Ayudante był w złym humorze i
rzucił na wchodzącego księdza gniewne spojrzenie.
– Dlaczego nie mogą nazwać pogromu pogromem i mieć to z głowy?
– burknął. – „Nasze oddziały skutecznie odparły
nieprzyjacielski atak na sektor Monteazul, zadając nacierającym
siłom ciężkie straty”. ¡Por
Dios! Wiesz, gdzie jest
Monteazul?
– Sto czterdzieści kilometrów na południe od Santa María de las
Hayas. – Te wiadomości były dla niego teraz dobrymi
wiadomościami, ale obawa przed tym, o co Botargas musiał wkrótce
zapytać, pomogła mu w przybraniu ponurego wyglądu.
– A Santa María de las Hayas leży w odległości pięciu
kilometrów po drugiej stronie zatoki. – Consejero miał bladą i
zmęczoną twarz. – No cóż... Ułożyłeś pacjenta do snu, jak
należy?
– Zrobiłem to, o co mnie prosiłeś.
– Czy staruszek...? W porządku. Nie pytam. Jestem po prostu
zaintrygowany tymi aktami żalu na łożu śmierci, to wszystko. W
naszej religii z chwilą gdy zdradzasz, nadstawiasz szyję, jeśli
jeszcze masz jakąś szyję, którą można nadstawić.
Groźba zdeterminowała księdza do unikania dopuszczanego przez
Kościół podstępu. Gdyby Botargas zapytał, gdzie jest relikwia,
skłamałby; nie żonglowałby palcem, wyjmując go z marynarki,
wkładając do spodni i mówiąć równocześnie, że nie wie. Aby
dodać sobie odwagi, dotknął relikwiarza w kieszeni. Palec, który
w Salamance i Baezie wskazał trudną drogę12,
był ciepły ciepłem ciała Don Artura. Dlaczego Consejero owijał w
bawełnę? Botargas zawsze podejrzewał, że kanonik wie, gdzie jest
relikwia. Dlaczego zatem kanonik nie był torturowany? Czy dlatego,
że Don Ildefonso okazał odwagę? Czy dlatego, że Botargas
spodziewał się, iż nie okaże odwagi?
Choć straszliwe pytanie nie padło, to, co powiedział Consejero,
było niemal tak samo okropne:
– Generał rozmawiał ze mną o tobie, Arturo. Nie podoba mu się
pomysł, aby SIM zatrudniało księdza. Mówi, że mając faszystów
w tak niewielkiej odległości, musimy uważać bardziej niż
kiedykolwiek na wrogów wśród nas. Ja oczywiście wiem, że jesteś
w porządku, ale można zrozumieć punkt widzenia generała.
Znów była to gra w kotka i myszkę: jeśli Botargas nie groził mu
w ten sposób ewakuacją, groził, że mu nią zagrozi. Ewakuacja to
był eufemizm używany na określenie deportacji podejrzanych o
przynależność do piątej kolumny, zbyt biednych, aby zapłacić
milicjantom za ochronę; oznaczała albo zamordowanie ofiary gdzieś
na polu, albo wywiezienie jej hen na pozbawione roślinności
pustkowie i pozostawienie, aby umarła z głodu. To była prawda, a
nie oficjalne oświadczenia o bezpieczeństwie i higienie. Ksiądz
zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jak wiele musiało być
kłamstw, które w siebie wmawiał.
– Sądzę jednak, że jest jeden sposób, w jaki możesz rozproszyć
podejrzenia generała. – Don Arturo wiedział, że Botargas
naprawdę miał na myśli to, że istniał jeden sposób, aby
rozproszyć podejrzenia Consejero Ayudante. – Dlaczego nie ożenisz
się z Soledad? Wszyscy będziemy wtedy zadowoleni.
Gdy ksiądz zastanawiał się, co powiedzieć, weszła Soledad w
swojej chłodnoniebieskiej sukni.
– O wilku mowa, a wilk tu! – wykrzyknął Botargas. – Właśnie
sugerowałem Don Arturowi, że powinien się z tobą ożenić.
Soledad ostrożnie odłożyła niesione przez siebie teczki.
– To prawda? – zapytała, podchodząc do Don Artura. – Chcesz
się ze mną ożenić, kwiatuszku?
Ksiądz pokręcił głową.
– Nieprawda – odrzekł. – Compañero Consejero Ayudante
pozwolił sobie na żarcik. – Odwrócił wzrok, by nie widzieć
bólu w jej oczach. Gdy wybiegła z pokoju, zwrócił się do
Botargasa i, próbując nie pamiętać o tym, co spotkało Don
Ildefonsa i biskupa, powiedział: – To nie było z twojej strony
zbyt miłe.
Ku jego zdziwieniu Consejero wcale się nie rozgniewał.
– To twoja własna wina, że się z nią zadałeś – odparł.
Don Arturo jednak był wkrótce zbyt zajęty zastanawianiem się, jak
dostarczyć relikwię Franco, aby martwić się jeszcze o to, czy
Botargas nadal go podejrzewał, czy nie.
2
Niebieska Hiszpania – Hiszpania frankistowska.
3
Sacerdos in aeternum secundum ordinem Melchisedech (łac.) –
Kapłan na wieki na wzór Melchizedeka.
4
Volte face (franc.) – całkowita zmiana nastawienia.
5
Radix, radicis (łac.) – korzeń.
6
Friedrich von Hügel (1852–1925)
– wpływowy autriacki świecki katolik, pisarz, uważany za
modernistę; jego poglądy nie zostały potępione przez Kościół.
7
Św. Jan Maria Vianney
(1786–1859) − francuski
ksiądz,
tercjarz
franciszkański,
patron proboszczów.
8
Yo te daré...
(hiszp.) – Dam
ci, dam ci, moje piękne kochanie, jedyną, jedyną rzecz, którą
znam: kawę! (Przyp. aut.).
9
Es amargo el deber (hiszp.) – Obowiązek to rzecz przykra.
10
Ay, María
Magdalena…
(hiszp.) – Och, Mario Magdaleno / Która dodałaś do swoich
pocałunków / Całą resztę.
11
Oh noche que guiaste… (hiszp.) – O nocy, coś prowadziła,
/ Nocy ty milsza nad jutrznię różaną! / O nocy, coś zjednoczyła
/ Miłego z Ukochaną, / Ukochaną w Miłego przemienioną! (Przyp.
autora, tłum. polskie za: Św. Jan od Krzyża, dz. cyt., s.
402).
12
Św. Jan od Krzyża odbył w Salamance studia wyższe. Następnie,
po sporze ze swoim prowincjałem i pobycie w więzieniu, zakładał
klasztory karmelitów bosych m.in. w Baezie.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz