Fot. MDK
Dosyć
późno uświadomiłem sobie, że „Fiat” Matki Bożej wcale nie
było oczywiste. W końcu Niepokalane Poczęcie, Anioł itd. Jednak
coraz bardziej dociera do mnie dramatyzm sceny Zwiastowania.
Zwłaszcza, gdy przypomnę sobie niezliczone sytuacje, w których
skrewiłem. Maryja nie czyni czczej deklaracji pod wpływem
chwilowego uniesienia. Ja natomiast tak często potrzebuję
„trzęsienia ziemi”, a i tak zapału starcza mi najwyżej do
przyszłego wtorku. Ona jednak widzi całą sprawę przy zachowaniu
pokory – i to podwójnej. Z jednej strony pokornie staje wobec
wielkości dzieła, do którego jest zapraszana. Z drugiej: nie
upatruje w tym zaproszeniu swej wielkości. Patrzy na rzeczywistość
trzeźwo – zdaje sobie sprawę z trudności – odpowiedź na Boże
Wezwanie nie będzie pasmem mistycznych uniesień. Najczęściej
stygnę właśnie w tym momencie. Zaczynam racjonalizować, szukać
wymówek, przecież porażka tak bardzo boli... Maryja
natomiast nie wpatruje się w siebie. Chociaż wypowiedzenie słowa
„Fiat” trwa tylko krótką chwilę, to tak naprawdę będzie je
ona wypowiadać codziennie przez najbliższe trzydzieści trzy lata. Co
więcej: pod Krzyżem wypowie je również z taką samą Miłością.
Wiesz, stanowi to dla mnie wielką pociechę, że mam taką
Orędowniczkę. I mimo że przegram jeszcze nie raz, tym razem może
dam się podtrzymać nawet do środy... Albo do ostatniego
tchnienia...
NCWC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz