II. ŻARTY. ŻYCIE JAKO UROCZYSTOŚĆ. SOPLICOWO I PARYŻ
ŻARTY I ŻABY
Poufałe formy językowe wiążą w wielką rodzinę bohaterów
poematu i niezliczonych Polaków z różnych wieków, żyjących w myślach tych
bohaterów. Z czytelnikami zaś poematu wiąże bohaterów nieraz – oprócz
bliskości, szacunku, życzliwości – klimat uśmiechu, czasem wręcz rozbawienia.
Groteskowa arytmetyka z IX księgi (dwadzieścia trzy rany pana Pocieja –
dwadzieścia trzy zrazy na śniadanie – dwadzieścia trzy moskiewskie trupy)
prowadzi, jak już wiemy, do poważnych
wniosków. Jest jednak również żartem. I cały poemat, pełen powagi, często
smutku, jest zarazem pełen żartów. Mickiewicz igra z oczekiwaniami czytelnika.
Petersburska anegdota Telimeny na chwilę wprawia nas w osłupienie:
[...] gdym szła do ogrodu pewnego poranka,
Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka
II,
617–618
Granica wersu opóźnia wyjaśnienie:
Bonończyka!
II,
619
Oddychamy z ulgą: chodzi o „rozkoszną psinę” (II, 619).
Nie mniej makabrycznym efektem poeta przeraża czytelnika w
patetycznym „argumencie” (streszczeniu) otwierającym księgę VIII:
„[...] Zajazd –
Ostatnia woźnieńska protestacja – Hrabia zdobywa Soplicowo – Szturm i rzeź
[...]”
Dopiero wersy 767–789 uspokajają, że chodzi o rzeź... bydła i
drobiu, zwłaszcza kur ginących z mściwej ręki Saka, nieszczęśliwego zalotnika
Zosi.
Księga XI kończy się „nie do rymu”:
[...] a Rejenta dama
Jeszcze
u gotowalni, choć śpieszy się sama
I
choć jej pomagają służebne kobiety,
Nie
mogła w żaden sposób skończyć toalety:
Ledwie
będzie gotowa na godzinę czwartą.
XI,
677–681 (ostatnie wersy księgi)
Na rym musimy zaczekać... do początku księgi XII:
Na koniec z trzaskiem sali drzwi na wściąż otwarto.
Wchodzi
Pan Wojski w czapce i z głowa zadartą,
XII,
1–2
Czekamy (na rym), bo goście w soplicowskim dworze też czekają (na
Telimenę)!
Inny rodzaj żartów: gra słów. Hrabia projektuje zajazd w
stylu feudalnym:
„Dżokejów – dodał Hrabia – uzbroić we dworze,
Z
włości wezwać wasalów!”
V,
854–855
Zgorszony Gerwazy oponuje przeciw pierwszej części
wojowniczych rozkazów: „Lokajów? Broń Boże! [...]” (V, 855) Drugą – pochwala:
„Wąsalów co innego, zdadzą się wąsale” (V, 859); pochwala... przez pomyłkę:
pierwszy raz usłyszał słowo „wasal”!
Sędziego średniowieczno-feudalne upodobania sąsiada też
wystawiły na słownikową próbę. Hrabia
Przyjechawszy z wojażu upodobał mury,
Tłumacząc,
że gotyckiej są architektury;
Choć
Sędzia z dokumentów przekonywał o tem,
Że
architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem.
I,
280–283
W księdze VIII poeta żartuje ze swoich bohaterów jak w
klasycznym poemacie heroikomicznym: uczestnicy zajazdu, „Do domu nie
wpuszczeni” (VIII, 705), zdobywają... kuchnię. Mało tego:
Marszem i całodziennym znużeni sejmikiem,
„Jeść!
jeść!” – po trzykroć zgodnym wezwali okrzykiem,
Odpowiedziano:
„Pić! pić!” Między szlachty zgrają
Stają
dwa chory: ci pić, ci jeść wołają;
VIII,
711–714
Dowcip polega na użyciu słowa: „chory”; w tej samej
księdze dwukrotnie już czytaliśmy o dwóch chórach... żab (VIII, 38–50)
579–583)! Mickiewicz zapewne chce, żeby nam przed oczami mignął obraz
kontuszowego tłumu, dziwnie upodobnionego do żab! – i żeby nam zadźwięczała w
uchu „symfonia” głosów rycerzy, przedrzeźniająca „harmonij[ę] cudną
orkiestry podwodnej” – czyli obu żabich chórów (VIII, 579) (nie na odwrót!).
Dowcip być może ma drugie dno. Najstarszy znany poemat
heroikomiczny świata to grecka Batrachomyomachia (Wojna żab z myszami).
(Puśćmy na chwilę wodze interpretacyjnej fantazji. Jeśli w zajeździe
uczestniczą żaby, to rola myszy przypada pokonanym obrońcom Soplicowa. A myszy
– wiadomo: według polskiej tradycji zjadły złego władcę Popiela. Soplicowskie
„myszy” w IX księdze „zjedzą” sługi złego władcy cara, z majorem Płutem na
czele).
„Trzecie dno” dowcipu: „harmonija cudna” „orkiestry
podwodnej” (VIII, 579) opóźniła nawet atak na Soplicowo, bo zachwycony nią
Hrabia „Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie” (VIII, 582). Wątpliwe, aby
dwa chóry spragnionych i głodnych podkomendnych wywołały we wrażliwej duszy
wodza zajazdu równe wzruszenia estetyczne...
I to jeszcze nie wszystko. Nie po raz pierwszy wyprawa
Hrabiego kojarzy się z żabami. W Treści księgi III czytamy: „Wyprawa
Hrabi na sad”. Tam właśnie miłośnik malowniczych widoków i przygód „przyczołgał
się blisko” „ogrodniczki” Zosi, „Skacząc jak żaba” (III, 21).
Nawiasem mówiąc: w czasie uczty w księdze I Tadeusz puste
miejsce oczekiwanej sąsiadki
[...]
napełnił myślami.
Po
tem miejscu biegało domysłów tysiące,
Jako
po deszczu żabki po samotnej łące;
I,
327–329
Żabki stanowczo cieszą się sympatią poety.
Poeta żartuje z postaci. A także z własnych pomysłów – dając
popis ich dowcipnych przetworzeń. Tadeusza i Hrabiego („Ostatniego z Horeszków,
chociaż po kądzieli”) Robak ocalił niechybnym strzałem do niedźwiedzia między
ich głowami (IV, 645–657, 768–789). Z kolei nóż Wojskiego „świsnął / Między
głowy” Płuta i Rykowa i uderzył „w dno gitary” (IX, 311–313); i te dwie
głowy ocalały (Majora nie na długo). Nie bez szwanku natomiast wyszły z
opresji dwie jeszcze inne głowy, gdy nieostrożnie znalazły się na
łowieckim terenie Wojskiego:
Tadeusz z Telimeną, pomiędzy izbami
Stojąc
we drzwiach na progu, rozmawiali sami;
[...]
Wtem
pomiędzy ich usta mignęła znienacka
Naprzód
mucha, a za nią tuż Wojskiego placka.
II,
551–552, 697–698
Od uderzenia w uszaki (dwie części framugi) „obojgu sine
zostały się znaki” (II, 726).
Żarty z własnych bohaterów i przedrzeźnianie samego siebie to
część Mickiewiczowskiej strategii pisarskiej. Łatwiej nam lubić ludzi, z
których i z którymi możemy pożartować. Poeta chce, żebyśmy nie tylko znali
świat, o którym opowiada – my jego Litwę mamy również lubić. A tego, kto
opowiada, traktować jak dobrego kompana, który może liczyć na to, że
niezawodnie zrozumiemy jego półuśmiechy i mrugnięcia okiem.
Wielką tajemnicą Pana Tadeusza jest to, że powaga
przenika się w nim z żartem, uśmiechem lub śmiesznością w sposób niemożliwy do
rozdzielenia. Sędzia, gdy podaje Tadeuszowi „poważnie rękę do pocałowania” (I,
229), ma w sobie coś królewskiego i ojcowskiego; lecz wzbudza rozbawienia naiwnym
przekonaniem, że budowniczy gotyckiego zamku musi koniecznie być Gotem (I,
283). Majestat Podkomorzego ustępuje śmieszności, gdy Gerwazy krzyczy:
„Podkomorzeńku!” (V, 619), a sam powiatowy dostojnik nie może się dowołać oręża
(„Tomasz, karabelę!” [V, 686]; będzie na tę karabelę czekał przez trzy księgi).
Patriarchalne dostojeństwo Maćka nad Maćkami zyskuje osobliwy kontrapunkt w
scenie karmienia królików. Powaga bohaterów Pana Tadeusza nie
onieśmiela, a śmieszność nie budzi niechęci; czujemy się wśród nich jak w
dobrze znajomym domu, dokąd z radością przybywamy w gościnę; życie domu toczy
się codziennym rytmem, który nas zaraz wciąga, a my sami jesteśmy mile
oczekiwanymi gośćmi.
POWSZEDNIOŚĆ, CZYLI ŚWIĘTO
W każdej chwili opowiadania i w każdym miejscu, w którym
znajdą się bohaterowie poematu, mamy się czuć jak u siebie. Wrażenie swojskości
Mickiewicz osiąga między innymi w ten sposób, że poszczególne miejsca – domy,
wnętrza – oraz grupy osób pokazuje w migawkach z powszedniego życia. Tadeusz
zjawia się w Soplicowie i po chwili spędzonej na samotnym rozglądaniu się po
dawno niewidzianym domostwie tonie w uściskach Wojskiego (I, 160–161), który
wychodzi mu na spotkanie; nim to nastąpi, już niewidzialne ręce sług wzięły w
opiekę konie przybysza – godnego opieki i zainteresowania, nie dlatego że jest
krewnym pana domu, lecz że jest gościem. Kto przybywa w progi nadniemeńskich
domów, może niezawodnie liczyć na powitanie pełne żywej serdeczności; musi się
czuć tak, jakby tu był zawsze oczekiwany. Początkowa cisza w księdze I tylko
łudzi pozorem bezludności. Dwór jest pełen bliskich osób, a chwilowo pusty,
właśnie dlatego że pełen – wszyscy obecni bowiem wyprawili się na poobiednią
przechadzkę do lasu, a po powrocie znów napełnią domostwo swojskim gwarem. Ten
dom pojawia się przed nami „w pół ruchu”; przed chwilą nas jeszcze nie było,
lecz w nim toczyło się życie. „Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe” (I,
210); wyraz „właśnie” służy za sygnał, że oto spełnia się czynność przewidziana
w urozmaiconym planie dnia: małe polowanie przed śniadaniem, śniadanie
(zapoznamy się z nim dokładniej w księdze II, 479–520), leśna przechadzka,
wyprawa na grzyby, życzliwa rozmowa przy wieczerzy („Śmiałbym upraszać
młodzieży, / Ażeby po staremu bawić u wieczerzy, / Nie milczeć i żuć: czy my
ojce kapucyni?” (V, 445–447), gospodarska krzątanina w kuchni (Wojski!).
Także Dobrzyn zastajemy „w pół ruchu”. Narrator objaśnia nam
wygląd i obyczaje zaścianka oraz przedstawia patriarchę Dobrzyńskich Maćka,
zwanego Kurkiem na kościele (VI, 422), a następnie pokazuje Maćka w działaniu;
w pierwszym zdaniu mówiącym o jego czynnościach znajdujemy znowu „właśnie”!
Właśnie
staruszek chodził po samotnym dworze,
Nucąc
piosenkę: „Kiedy ranne wstają zorze” [...]
VI,
567–568
Trafiliśmy więc „właśnie” na moment, gdy Maciek kończy
modlitwy, za chwilę przejdzie do następnego punktu swojego gospodarskiego
harmonogramu: będzie karmił króliki. Uczta nie uczta, rada nie rada (zaraz do
Maćka przybędą posłowie z prośbą o pilny udział w radzie), Maciej robi to, co
powinien, czego się spodziewamy. Jest częścią świata odwiecznie
uporządkowanego.
W soplicowskim i w dobrzyńskim domu trwa dzień powszedni i
jednocześnie trwa święto, bo tu, gdzie całe życie jest przeniknięte rytualnym
rytmem, po prostu cały czas jest święto.
PARYŻ I SOPLICOWO
Inaczej – w wielkim mieście. W nim brak ciszy, stałego rytmu,
ładu międzyludzkich więzi.
[...] w tym mieście, jak w karczmie zajezdnej, ciężko
znaleźć kąt spokojny i co dzień jakiś hałas myśli rozrywa. Jak podróżnemu na
morzu śni się ląd, tak mnie ustawicznie dom ze strzechą w lesie, ale niewiele
nam nadziei, żebym go kiedy na jawie obaczył. Przeznaczenie kuje mnie zawsze do bruków, których nienawidzę. Ile
razy Pani pójdziesz na przechadzkę w las albo między zboże, proszę wspomnieć o
mnie.
Tak pisał Mickiewicz do Julii Rzewuskiej (list z lata 1835) o
Paryżu. Stolica Francji to w oczach poety wcielenie zła przepełniającego
miejski świat. Największe zło jednak nie polega na hałasie – choć [Epilog]
zaczyna się od hałasów paryskiego piekła: wielkomiejskiego „stuku” i
emigranckich „potępieńczych swarów”, kończy się – marzeniem o polskiej Arkadii,
w której by „wieśniaczki, kręcąc kołowrotki”,
[...]
wzięły na koniec do ręki
Te
księgi, proste jako ich piosenki!
[Epilog],
115–116
Mickiewicz zamyka poemat zestawieniem wielkiego i obcego
świata, dokąd historia rzuciła polskich wygnańców, z „krajem lat dziecinnych”,
jedyną „W całej przeszłości i w całej przyszłości” krainą, „W której jest
trochę szczęścia dla Polaka” ([Epilog], 65–68). Litewska wieś to dla
wygnańca kraina szczęśliwa, nie tylko dlatego że w niej właśnie był dzieckiem i
był u siebie. Soplicowskie zacisze i z innego powodu jest lepsze niż Paryż.
Bo któż tam mieszkał? – Matka, bracia, krewni!
Sąsiedzi
dobrzy. Kogo z nich ubyło,
Jakże
tam o nim często się mówiło,
Ile
pamiątek, jaka żałość długa
Tam,
gdzie do pana przywiązańszy sługa
Niż w
innych krajach małżonka do męża;
Gdzie
żołnierz dłużej żałuje oręża
Niż tu syn ojca; po psie płaczą szczerze
I
dłużej niż tu lud po bohaterze.
[Epilog],
91–99
Soplicowo przewyższa „stolicę świata” ładem i ciszą, lecz i
czymś jeszcze ważniejszym: łzy nie są tam konwencjonalnym gestem, a ludzi łączą
rzeczywiste, szczerze przeżywane i szczerze manifestowane więzi. „Tu” – na
Zachodzie – zapomina się szybko nawet o bohaterze (autograf poematu świadczy o
tym, że pierwotnie nawet miał być wymieniony konkretny bohater: „po wiernych
psów zgonie / Większy płacz niż tu po Napoleonie”; zmiana miała zapewne osłabić
akcenty pronapoleońskie i zarazem podkreślić ogólny charakter zjawiska). „Tam”
– na Litwie – czułe wspomnienia otaczają nie tylko zmarłych bliskich, ale
nawet... psa! Tu – brak ich nawet dla ludzi uważanych za największych.
Pan Tadeusz nie tylko utrwala odchodzącą w przeszłość kulturę
litewskiego dworu i zaścianka, lecz również stawia naprzeciw siebie dwa światy:
litewską wieś i europejską metropolię, „kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny” ([Epilog],
80) porównuje z pełnym zgiełku i chłodnej obojętności „wielkim” światem
Zachodu, świat więzi serdecznych, sięgających aż poza grób, za światem związków
zdawkowych i powierzchownych.
Autora Pana Tadeusza przejmuje nie tylko pytanie, czy
polscy wygnańcy powrócą do ojczyzny, lecz również inne: w którym z tych dwóch
światów będziemy żyli?
Pochwała świata soplicowskiego, a krytyka paryskiego znajduje
w poemacie również mniej jawny wyraz. Wyruszającego do wojska Tadeusza Zosia
obdarowuje relikwiami „świętego Józefa / Oblubieńca, patrona zaręczonej młodzi”
(X, 326–327) oraz obrazkiem ze świętą Genowefą. Może to nie przypadek, że poeta
udzielił schronienia w sercu Zosi i pod dachem soplicowskiego domu patronce
Francuzów i Paryża, znieważonej we własnej zepsutej ojczyźnie? Jej relikwiarz
spalono w stolicy Francji w czasie rewolucji (1793). W Soplicowie zaś świętości
się czci, a nie depce. „Może nasz naród jest powołany opowiadać ludom ewangelią
narodowości, moralności i religii” – pisał Mickiewicz w liście do Lelewela (23
marca 1832). A jeśli tak, to nieznaczny na pozór szczegół ze sceny pożegnania
rycerzy wolno zapewne powiązać z jednym z najgłówniejszych tematów dzieła –
tematem cywilizacji, która czci świętości lub własne świętości profanuje.
Stanisław Falkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz