-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
9
Okręt
szkolny wciąż stał przy nabrzeżu koło więzienia, a ponieważ
Don Arturo miał tyle siły, aby podciągnąć się do okna,
obserwował przyuczających się marynarzy przy pracy. Co dzień
odbywała się ta sama musztra i o tych samych porach wywieszano te
same flagi. Lokomotywa manewrowa wyjeżdżała ze szczękiem w tych
samych godzinach z tymi samymi małymi chłopcami przycupniętymi na
buforach między wagonami. Powtarzanie się tych zdarzeń koiło go
jak liturgia, nasuwając myśl, że czas, podobnie jak wieczność,
trwał zawsze. Nawet pogłębiarka, pełznąca po południu w poprzek
zatoki, robiła to na chwałę Bożą.
Tego wieczoru oglądał widowisko nieco dłużej niż zwykle. Na
morze spadała już noc, kiedy opuszczał się do celi. Zadrżał,
gdy usłyszał w przejściu kroki. Ostatnio bili go trzy dni temu i
domyślał się, że niedługo spróbują innych metod. Był to
jednak tylko strażnik, przynoszący jego lichy wieczorny posiłek
złożony z fasoli.
Strażnik był poczciwym człowiekiem; nosił ciężki rewolwer,
którego masa ściągała w dół jedną stronę jego paska. Przed
wojną pracował jako komiwojażer dla handlarza win z Calatayud i
często starał się rozweselić księdza starymi szlagierami,
których nauczył się w karczmach Igualady i Saragossy. Tego
wieczora wyciągnął przebój miejscowego pochodzenia:
Si
vas a Calatayud, pregunta por la Dolores,
Que
es una chica muy guapa y amiga de hacer favores1.
Ksiądz zaśmiał się, choć śmiech powodował rozciąganie ran na
jego twarzy. Żarty strażnika miały również wartość
liturgiczną, jako że pojawiały się raz po raz niczym nokturn.
– Nie chcę cię straszyć – powiedział strażnik. – Ale
sądzę, że coś się kroi.
Ksiądz skinął głową, a całe ciało bolało go podobnie jak ona.
Teraz mógł go uratować tylko cud, ale niesłychanie mało
prawdopodobne, aby Bóg miał go dokonać. Oczywiście, cud zawsze
był możliwy; stanowił po prostu przerwę w ciągłości porządku
jeszcze cudowniejszego. Fakt, że to samo działanie przynosiło ten
sam skutek dwa miliony razy, nie stanowił powodu, dla którego
miałoby przynieść go za dwa miliony pierwszym razem. Ten argument
należał do apologetycznego arsenału, w który wyposażyło go
seminarium.
– Kiedy? – spytał.
– Dziś w nocy. – Strażnik spuścił wzrok. – Bardzo mi
przykro.
Gdy tylko strażnik wyszedł, ksiądz padł na worki; te same, na
których siedział razem z kanonikiem. Był zbyt przestraszony, aby
jeść; zresztą, fasola to były w większości puste łupiny. Może
nie zaczną naprawdę złego traktowania od razu; może na początek
spróbują podpalać podeszwy jego stóp.
Aby uniknąć snucia dalszych przypuszczeń, próbował słuchać
tego, co na statku szkolnym jazgotała przez radio kobieta w
koszmarnym języku, który niedawno przybył do Hiszpanii: „Musimy
wyzbyć się obsesyjnego poczucia winy. Młodzi ludzie muszą parzyć
się w zgodzie z tym, co dyktują im ich gruczoły”. Księdza
szybko znudziła ta nowa nauka, nietrafna, właśnie dlatego, że
precyzyjna.
Głos kobiety utonął w ryku silnika. Milicjanci zawsze włączali
silnik stojącej na podwórzu ciężarówki, aby na ulicy nie
słyszano wrzasków bitych więźniów. Zwykle oznaczało to, że
przychodziła jego kolej. Potem silnik przestał pracować, a ksiądz
usłyszał znów głos kobiety: „Hormony męskie są
autowalencyjne, podczas gdy normalnie hormony kobiece są walencyjne
tylko wtedy, gdy zostaną pobudzone procesami sprowokowanymi przez
autowalencyjne hormony męskie”. Mimo strachu ksiądz zdołał się
uśmiechnąć: chrześcijaństwo bez dwóch zdań nie mogło brzmieć
nudniej niż to.
Usłyszał meble, z szuraniem ciągnięte przez przejście, i
przypuszczał, że to stół, do którego przymocowano pobitego
właśnie człowieka. Muszą go ciągnąć w jego stronę.
Prawdopodobnie między egzekucjami wyłączali teraz silnik, aby
oszczędzać paliwo. Strażnik musiał się mylić, gdy przewidywał
na dzisiejszą noc inną kaźń. Uczynił zwyczajowe postanowienie,
że nie będzie krzyczał zanim spadnie dziesiąty cios; ostatnio
krzyknął przy dziewiątym. Musi też starać się nie tracić
przytomności, bo to wtedy istniało największe ryzyko, że
relikwiarz się wyśliźnie.
Ale strażnicy wepchnęli do jego celi nie stół, ale kanapę.
Wszedł też Botargas, ubrany w bladoniebieską koszulę Unión
General de Trabajadores. Ostatnimi czasy Consejero Ayudante zmieniał
mundur tak często jak król Anglii, o którym chodziły słuchy, że
kiedykolwiek je rybę, przebiera się w strój admirała. Księdzu
nie spodobały się leżące na kanapie poduszki; nowe męczarnie
będą faktycznie okropne, skoro będzie później potrzebował
takich wygód.
Przesłuchanie rozpoczęło się w zwyczajowy sposób:
– Czy kanonik Rota powiedział ci, gdzie jest palec świętego Jana
od Krzyża?
– Nie.
– Czy powierzył ci palec na przechowanie?
– Nie.
– Czy masz jakikolwiek powód, aby sądzić, że kanonik wiedział,
gdzie znajduje się palec?
– Nie.
Ksiądz podejrzewał, że nawet w tych świątobliwych kłamstwach
było coś paskudnego. Przez wieki świątobliwe kłamstwa wyrządziły
przypuszczalnie więcej szkody niż te nieświątobliwe. Gdyby był
naprawdę odważny, powiedziałby, że wie, gdzie jest palec, ale nie
ma zamiaru powiedzieć.
– Nie męczy cię to wszystko? – Podbródek Consejero ześlizgnął
się w bok w nieoczekiwanym uśmiechu. – Cóż, jeśli twoja
cierpliwość się nie wyczerpuje, nasza – tak. Generał Clave
skazał cię na śmierć; wyrok wykonamy dziś po południu. Jeśli
nie powiesz nam, gdzie jest palec, nie powiesz tego również nikomu
innemu.
Ksiądz czuł, jak twarz mu się wymyka. Nie wiedział, czy płacze,
czy się śmieje. Kiedy przypomniał sobie potłuczone butelki w
wannie i pasiekę, zaczął przypuszczać, że musi się śmiać.
– Widzisz, jesteśmy bardziej litościwi niż twój Bóg; nie
męczymy cię bez końca – powiedział Botargas. – Tak czy
inaczej myślę, że będziesz trochę obawiał się śmierci. Nawet
nad chorymi kardynałami odmawia się modlitwy na wypadek, gdyby ich
domysły okazały się błędne.
– Wiara to nie domysł; wiara to zaufanie autorytetowi. – Jakimś
sposobem udało mu się wypowiedzieć te słowa przez spuchnięte
wargi. – Religia to objawienie, a nie jedna z możliwych odpowiedzi
w ogłoszonym przez kolorowy magazyn i zakrojonym na szeroką skalę
konkursie kosmologicznym. – Dumny był z tej definicji, gdy po raz
pierwszy zaprezentował ją z ambony, ale nawet jego koledzy po fachu
wyglądali na tak znudzonych jak Consejero.
– Jeżeli przystaniesz na nasze warunki, wyrok zostanie wykonany
przez rozstrzelanie jutro z samego rana. Jeśli nie, zostaniesz
zabrany do Santiago, gdzie nastąpią pewne nieprzyjemne czynności
wstępne.
Don Arturo nie pytał o warunki; był tak przerażony, że nieomal
oddał relikwię. Czym przecież była kość świętego, jeśli nie
wykonanym naprędce zdjęciem w rodzinnym albumie Kościoła?
– Rozchmurz się – powiedział Consejero, otwierając ze
skinieniem drzwi celi. – Może nasze warunki nie będą tak trudne,
jak sądzisz?
Ksiądz ujrzał suknię, zanim ujrzał Soledad; sztywną czarną
jedwabną suknię, taką jak ta biała, w której widział ją
tańczącą. Soledad musiała wejść bokiem, aby nie zgnieść jej w
drzwiach. Gdy się odwróciła, wydawało się, że to suknia ją
podtrzymuje, i to wtedy Don Arturo zauważył czerwone plamy wokół
oczu Soledad. Smutek w jej oczach czynił tę ozdobę zbyt chełpliwą
dla jej ciała i wcale nie patrzyła na księdza.
– Ius ultimae noctis2
– Wyjaśnił Botargas, szczerząc zęby. – W Anglii dostałbyś
tylko jajka na bekonie w ramach śniadania.
Don Arturo próbował zrozumieć. Czy życie faktycznie naśladowało
literaturę do tego stopnia? A może chodziło o to, że sowiecka
Hiszpania nie tolerowała konkurencji w kategorii męczenników i nie
chciała, aby okazał się zbyt lojalny? A może było to klasyczne
zastawianie pułapki z przynętą, używane na przestrzeni dziejów,
aby skłaniać generałów do popełniania niedyskrecji dotyczących
zamkowych bron i karabinów maszynowych? Najbardziej skłaniał się
ku temu ostatniemu przypuszczeniu.
– Nie sądzę, aby próba bałamucenia mnie okazała się
skuteczniejsza niż siła – powiedział.
– W jaki sposób bałamucenie może być skuteczniejsze od siły w
procesie uzyskiwania od ciebie informacji, które nie są w twoim
posiadaniu? – W gęstniejącym mroku trudno było odczytać wyraz
twarzy Consejero. – Cóż, dobrej nocki. To do ciebie należy
odgadnąć, czy chcemy, abyś zjadł jajka na bekonie, czy nie. A
gdyby zdawało ci się, że możesz nas oszukać, lepiej, jeśli cię
ostrzegę, że Soledad obiecała powiedzieć nam prawdę.
Ksiądz i dziewczyna zostali sami w zapadającym zmroku. Gdy kroki
ucichły, Soledad podeszła powoli do księdza, niesiona wielkim
balonem swojej sukni.
– Grozili, że wyrwą ci obcęgami paznokcie, jeśli nie przyjdę –
powiedziała. – Twoja biedna twarz!
Chwilowo jej wierzył, choć złapał Soledad za nadgarstki zanim
dotknęły go jej ręce.
– Wiesz, Wawrzyńcowi robili gorsze rzeczy – rzekł.
– Był twoim przyjacielem? – Ciemność nie zdołała ukryć
troski w jej cierpliwych oczach.
– Jest nim nadal. Wawrzyniec to święty – odpowiedział. –
Kościół zawsze mówi, używając czasu teraźniejszego w trybie
oznajmującym. – Upomniany kazaniem, którego udzielała mu
nieruchoma suknia Soledad, wyjaśnił. – Tak tylko gadam, żeby nie
myśleć.
– Proszę, uwierz mi – powiedziała. – Nie ja to wymyśliłam.
Mówili, że zrobią ci straszne rzeczy, jeśli nie przyjdę.
Mówiła dalej, lecz jej słowa przelatywały obok Don Artura niczym
stado ptaków. Zalążki nocy rozjaśniały suknię Soledad, a jej
twarz usadowiła się nad suknią jakby księżyc.
– Jestem ci winien przeprosiny – powiedział Don Arturo. –
Byłem wobec ciebie bardzo niegrzeczny, gdy cię ostatnio widziałem.
– Wszyscy mężczyźni są czasami zabawni, kwiatuszku.
– Nie zachowywałem się zabawnie. Człowiek nie może być
zabawny, gdy właśnie zrozumiał znaczenie świata. Pewnie gdybym
częściej nawiedzał bar w Ritzu niż duchownych, zrozumiałbym to
wcześniej.
Ciemność wciąż gęstniała. Aby nie wpaść w podniecenie, Don
Arturo podciągnął się do okna i pozwolił chłodnemu powietrzu
wiać w swoją twarz. Z tyłu, za ornamentyką żaglowca, morze
lśniło niczym czarny lód. Gdy znów opuścił się do celi, mógł
stwierdzić, gdzie znajduje się Soledad, tylko na podstawie szelestu
jej sukni.
– Myślę, że chciałabym przemyć twoją twarz – powiedziała.
– Zanim zrozumiem ciebie, lepiej będzie, jak zrozumiesz mnie –
odparł. – Byłem szczery, gdy uciekłem po raz pierwszy.
– Nie sądzę, że mógłbyś zrobić coś źle, Arturo, ale jeśli
jest woda, chciałabym mimo wszystko przemyć twoją twarz.
– Nie goliłem się od wielu dni, więc nie przejmuj się moją
twarzą. – Śpieszył się, aby powrócić do swoich myśli, zanim
o nich zapomni. – U podstaw idea była sensowna: scentralizowany
rząd światowy, każdy uprawniony do równego przydziału
pożywienia, schronienia i przyjemności. Lecz nawet apostołowie,
którzy wszystkie rzeczy mieli wspólne, musieli mieć również
łaskę. I dlatego to nie zadziała. – Siedząc blisko niej w
ciemności, widział na jej twarzy wystarczającą ilość wysiłku,
aby wiedzieć, że nie rozumiała. – Ale przykro mi, jeśli
uczyniłem cię nieszczęśliwą, Soledad.
– W tych godzinach każdy jest szczęśliwy oprócz nas.
– Na tym podłym świecie naszym powołaniem nie jest szczęście.
Prowadzenie wywodu zbyt leżało w jego zwyczaju, aby dłużej
pozostać przy prostej argumentacji. – Życie to szmergiel, a nie
watolina. Gdyby rozumieli to mężowie stanu, nie byłoby tego
bałaganu. Jedyna realpolitik to ta nierealistyczna. – Czuł
zadowolenie ze swoich określeń do chwili, gdy zauważył, że
wprowadziły ją w zakłopotanie. – To duch ma znaczenie, ale nie
można mieć ducha bez drogi, którą do nas dociera. – Próbował
uśmiechem skłonić ją do pojęcia tego.
– Myślę, że rozumiem, Arturo. Naprawdę tak myślę.
– Próbuję ci powiedzieć, dlaczego wróciłem do Kościoła. Na
nowo poczułem znamię. To bardzo szczególne znamię: niewidzialne w
świecie widzialnym, a widzialne w niewidzialnym. – Teraz, gdy nie
miał już głosić żadnych kazań, świątobliwe epigramaty
przychodziły do niego automatycznie; jak w oklepanym dowcipie o
parasolce, która powoduje, że wychodzi słońce.
– Arturo, nawet w ciemności twoja twarz wygląda na obolałą.
– Jak chcesz przemyć mi twarz, skoro mam brodę? Poza tym to
świątobliwe mieć brodę. Świat prawdopodobnie byłby
bezpieczniejszy, gdyby Hitler i Mussolini nosili brody. – Jej
troska o niego ułatwiła wybaczenie Soledad zmianę tematu, ale Don
Arturo powrócił do niego bez zwłoki. – Rewolucja zawiodła ze
względu na wewnętrzne spaczenie ludzi. Można wyznaczyć granice,
ale nie da się spowodować, aby ludzie ich nie przekraczali, jeśli
nie powstrzymaliby się od tego przy braku granic. Uciekłem, bo
sądziłem, że granice to wszystko, czego potrzeba. Nie chcę, abyś
myślała, że uciekłem ze strachu.
– Oczywiście, że nie myślę tak o tobie, Arturo.
– Wiesz, dlaczego nie chcę, abyś tak myślała? Bo to prawda.
Byłem tchórzem. Wciąż jestem tchórzem. – Upadł przed Soledad,
obejmując jej kolana. – Nie chcę umierać w bólu.
– To dlatego tu jestem. – Ostatnimi rękami, które dotknęły go
tak delikatnie, były ręce biskupa, gdy starzec udzielał mu
święceń. Wiedział teraz, że pierwsze przypuszczenie było
słuszne: Consejero Ayudante nie chciał współzawodnictwa w
męczeństwie; Consejero chciał, aby Don Arturo wybrał łatwe
wyjście.
– Jeżeli się ugnę, zrezygnuję z Boga na zawsze. Nawet jeśli
później dokonam aktu skruchy, na nic się to nie zda, bo zaplanuję
w tym samym czasie mój żal i mój grzech.
– Szybko się to skończy i nie będzie bardzo bolało.
– Tu właśnie się mylisz: piekło będzie bardzo bolało i nigdy
się nie skończy.
– Mówiłam o twoim kochaniu się ze mną, Arturo.
Wzruszony, podniósł się. Wiedział teraz z pewnością, że może
jej zaufać, lecz chciał wiedzieć jeszcze więcej.
– Posłuchaj – powiedział. – Nie pracujesz dla Botargasa,
prawda?
– Kocham cię, Arturo. Jak mogę pracować dla Botargasa, skoro cię
kocham? – Jej oczy były tak roziskrzone, że znowu zaczął
wątpić. Wiedział z doświadczenia, że oczy kobiet mogą błyszczeć
prawdą, nawet gdy kłamią; widział jak markizy, spowiadające się
z tego, że nie żałują okazywania względów kelnerom
przyciskającym je do balustrady schodów, pół godziny później
podczas obiadu okazują czułość swoim mężom.
– Chodzi tylko o to, że Botargas zawsze utrzymywał, iż
potrafiłby zrobić z ciebie lepszą socjalistkę, używając
przemocy, niż ja, przekonując cię – rzekł posępnie.
– Kocham cię, Arturo. Nie rozumiesz?
Odszedł od niej, aby pomyśleć. Przyjazny strażnik wychynął z
ciemności korytarza i bez wyjaśnienia przymocował do okna
gwoździem czarną zasłonkę. Inny strażnik przyniósł kaganek i
dodatkowe dwa krzesła. Dostarczono stół oraz tacę z jedzeniem i
piciem. Żaden ze strażników nic nie mówił, prócz tego
przyjaznego, który powiedział: „Buen provecho”3
i puścił do księdza oko, co sugerowało, że już dawno zaprzestał
prób zrozumienia świata, który miał sens wyłącznie w Calatayud.
– Dziwne, że dali nam lampę – powiedziała Soledad. – Może
dlatego, że od dłuższego czasu nie było żadnych nalotów.
– Wiedziałaś o tym? – spytał ksiądz.
– Domyśliłam się ze słów Botargasa. – Dolna część jej
sukni wirowała tak szybko, że zdawało się, jakby to suknia
obracała ciało Soledad w jego stronę. Potem jej spódnica znów
przestała wirować i jej suknia w świetle lampy stała się nową
suknią.
– Co powiedział?
– Coś o winie rozweselającym ludzi.
– „Wino, co rozwesela serce ludzkie”4.
Psalmy – wyjaśnił, gdy spostrzegł, że nie udało mu się
spowodować, aby te wspaniałe słowa także coś jej mówiły. –
Masz piękną suknię – powiedział, starając się nie widzieć
swej śmierci odwzorowanej na morze5.
– Może to ci ułatwi. – Przerwała i dotknęła jego policzka. –
Moja miłość do ciebie nie jest taka całkiem zła, prawda, Arturo?
– Twoja miłość do mnie nie może być dobra, gdy moja do ciebie
jest zła. – Próbował mówić językiem, który, jak sądził,
byłby dla Soledad zrozumiały, ale nie potrafił uwierzyć, że jego
mętne słowa nie nudziły jej tak samo jak jego. – Mnogość
powodów jest zła; nie wolno mi cię kochać ze względu na to, że
chciałbym być twoimi oczami albo twoimi włosami albo twoją
suknią; muszę cię kochać tylko ze względu na to, że pragnę
twojego szczęścia tak samo jak mojego.
Choć miała uszy odkryte jak u młodej dziewczyny, oczy Soledad
stały się starsze niż jego. – A potem oboje pomodlimy się do
Najświętszej Panienki o przebaczenie.
– Tylko Bóg może przebaczać grzechy – odparł gorzko. – I do
tego potrzeba skruchy. Na tym polega cały problem Hiszpanii:
szantażowanie Boga za pośrednictwem Jego Matki. Religia nie polega
na handlu wymiennym: prośby za przyjemności. – Wpadł w gniew
dopiero, gdy próbował wyjaśnić Soledad, czym jest religia,
wiedziąc, że nie jest wystarczająco dobry, aby to wiedzieć. –
Religia to mieć ciało wysmarowane miodem i być zagryzanym przez
pszczoły na śmierć za ukochanie jednego szeptu. Religia to
brodzenie po szyję w gnoju, bo postawiło się na chwałę. Religia
to pragnienie smakowania prawdy. – Odszedł od niej i usiadł na
brzegu łóżka, z dłońmi spoczywającymi na kolanach, jakby czekał
na sedilli na zakończenie śpiewu Gloria. – „Ogrodem
zamkniętym jesteś, siostro ma, oblubienico [...] Jak piękne są
twe stopy w sandałach, księżniczko”6.
Lecz musisz mieć w swych oczach cnotę, aby dojrzeć wspaniałą
szatę lśniącą wśród łachmanów.
Podeszła do niego i usiadła. Jej suknia rozpostarła się na
narzucie jak wachlarz.
– Kropla wina, Arturo. Dobrze ci zrobi.
– W porządku. Nie oszalałem. – Przed oczyma stanęli mu mnisi z
Solesmes, śpiewający: „Nim wiatr wieczorny powieje i znikną
cienie, pójdę ku górze mirry, ku pagórkowi kadzidła”7.
Nie widzisz tego, Soledad? Kościół jest niesamowity. To dlatego
niechlujni księża w rodzaju kanonika Roty są gotowi za niego
umrzeć. Będę musiał dużo myśleć o Kościele, zanim nastanie
poranek.
– Posłuchaj, Arturo. Jeśli chcesz, zanim nastanie poranek,
mogłabym powiedzieć...
– No jasne. Czemu o tym nie pomyślałem? I czemu nie pomyślał o
tym Botargas? – Aby upewnić się, że Consejero faktycznie
popełnił niedopatrzenie, przykręcił lampę i szpara pod drzwiami
znów wyssała światło z pomieszczenia. Następnie uniósł
zakrywającą okno zasłonkę i chwyciwszy kratę podciągnął się.
Na zewnątrz było bardzo ciemno i Don Arturo najpierw zobaczył
maszty okrętu szkolnego; dopiero chwilę później dostrzegł sunący
w stronę ściany cień.
– Podciągnąłeś się, żeby odsapnąć? – zapytał szorstki
głos.
Było tak, jak się obawiał. Botargas nie ryzykował; umieścił pod
oknem strażnika, który miał słuchać. Opuścił się z powrotem
do celi i opuścił zasłonkę. Narzuta i talerze były dziurami w
ciemności.
– To na nic – szepnął. – Postawił kogoś, aby słuchał.
– Nie rozmawialiśmy głośno – odparła.
– Co mamy robić, Soledad? Śmiać się, gwizdać, czy co?
– Kwiatuszku, myślę, że lepiej jak zostawisz to mnie.
– Nie – odrzekł. – Nie wolno nam oszukiwać; inni nie
oszukiwali. – Podszedł do stołu i na powrót podkręcił lampę.
– Czy wiesz – powiedział, wkręcając korkociąg w szyjkę
butelki z winem – dopiero drugi raz w moim życiu zdarza się, że
jem w modnym hotelu. – Ale marny żart zepsuło to, że jego
spuchnięte palce nie były w stanie wyciągnąć korka.
– Daj, otworzę – powiedziała.
– Na nie też spadło czterdzieści razów bez jednego –
wyjaśnił8.
Łatwość, z jaką otworzyła butelkę, zaniepokoiła go; żaden
człowiek niezdolny wyciągnąć korka – nawet spuchniętymi
palcami – nie mógł mieć nadziei, że umrze odważnie.
– Za zdrowie, pieniądze i miłość – powiedziała, podając mu
kieliszek z płatkiem jego własnej twarzy unoszącym się na
powierzchni wina. Wyświechtany toast rozgrzał go, podobnie jak
wino, i wkrótce znów gadał.
– Wiem, co myślisz – powiedział. – Myślisz, że ukryte
męczeństwo nie zda się na nic; że aby męczennicy stanowili
magnes, muszą zostać zgładzeni publicznie. – Wkrótce myśli,
które jej przypisywał, wydały mu się jego własnymi, umysł zaś
oszukiwał, wyprzedzając w tym język. – Tak czy owak będę
umierał za swoją wiarę. Ostatecznie to się liczy.
– Jest kurczak – powiedziała Soledad, podnosząc jedną z
pokrywek.
Ale jej uśmiech był krzywy i Don Arturo ujrzał smutek, który
usiłowała za nim ukryć; sprawiło mu jednak radość, że w jej
oczach widział miłość. Od tak dawna nikt nie patrzył nań z
wyrozumiałością, a większość czułości, jaką znał, znajdował
w modlitwie. Jego zamężna siostra mieszkająca w Tarragonie nawet
nie przyjechała, gdy przyjmował święcenia, a jego matka zaczęła
mówić o paście do polerowania mebli pięć minut po tym, jak
przyjęła z jego rąk Komunię Świętą. Próbował jeść, ale
jedzenie prawie całkiem ostygło. Gdy odłożył nóż i widelec,
spostrzegł, że Soledad też nie jadła.
– Nie jestem głodna – wyjaśniła. Udawała, że pije, ale
zatrzęsła jej się ręka i większość wina pociekła jej po
podbródku. – Żadnej serwetki, żadnego obrusa – powiedziała,
skubiąc swoją chusteczkę. – Nie do końca tak jak w Conde
Ansúrez w Valladolid.
Prawie zapytał: „Tam zabierali cię kubańscy chłopcy?”.
Zamiast tego znów skręcił lampę, wziął letnie mięso i ponownie
podszedł do okna. – Trzymaj – rzekł, ciskając udka i
skrzydełka w kierunku cienia pod ścianą – wpakuj w siebie to
żarcie. – Ale nawet w jego własnych uszach użycie języka
potocznego brzmiało dziwacznie.
– Zawsze sądziłem, że miłość najlepsza jest na głodniaka –
powiedział cień.
– Dobrze dla ciebie, że przygasiłeś światło. – Drugi
mężczyzna wpatrywał się w niebo. – Niech to szlag! Nie mogę
się zorientować, czy to gwiazdy, czy światła na ogonach
samolotów.
Widok drugiego cienia spowodował, że ksiądz rozejrzał się za
trzecim. Trzeci cień rzucała lufa działa przeciwlotniczego
wycelowanego w niebo. Czwarty cień był cieniem kota, który
podkradł się do przeżuwających strażników, niosąc ze sobą
swój własny szczególny smutek. Jeden ze strażników przestał
pogryzać mięso i wyciągnął rękę ze swoim kawałkiem w stronę
kota.
– Natura ludzka jest dziwna – rzekł ksiądz, opuściwszy się do
celi. – Facet na zewnątrz dał swojego kurczaka kotu, a założę
się, że sam jest głodny i prawdopodobnie mordował zakonnice. Jest
ich teraz dwóch i nie sądzę, żeby się nam przysłuchiwali. Poza
tym odpowiadają za obsługę działa przeciwlotniczego. – Podszedł
znowu do stołu, lecz tym razem, gdy podkręcił lampę, nie pojawił
się żaden płomień.
– Podejdź tutaj – powiedziała Soledad z miejsca, którego nie
mógł dojrzeć. – Jeśli nie masz żadnych zapałek, ja też nie.
Podszedł do plamy jej sukni na narzucie.
– Musimy być rozsądni, Arturo.
– Głupcy ze względu na Chrystusa. – Ale pomimo sprzeciwu, jaki
budziła w nim ta myśl, wciąż się zastanawiał: a jeśli Botargas
mimo wszystko popełnił niedopatrzenie; a jeśli ci ludzie byli tu
jedynie jako załoga działa? Docinki milicjanta świadczyły o tym,
że wiedział, iż Soledad znajduje się w celi, ale nie oznaczały,
że został umieszczony na posterunku, by szpiegować. Ostatecznie,
czy oszustwo było aż tak złe? A było jaśniejsze niż
kiedykolwiek, że Soledad nie pracuje dla Consejera. Gdyby dla niego
pracowała, usiłowałaby wyciągnąć z Don Artura, gdzie jest
relikwia; złożyłaby mu propozycję, że będzie dla niego kłamać,
pod warunkiem, że ujawni jej, gdzie znajduje się palec. I mylił
się w odniesieniu do swojego aktu skruchy. Nawet gdyby z nią
zgrzeszył, mając postanowienie, że będzie tego później żałował,
jego żal wciąż byłby skuteczny, pod warunkiem, że żałowałby
również swojego postanowienia. Bóg i żal były jak dwa odbijające
się w sobie lustra.
Gdy znów spojrzał na Soledad, siedziała z rękami splecionymi na
podołku nie mówiąc ani słowa. Na jej rzęsach błyszczały łzy.
– Przepraszam – powiedziała. – Nic na to nie mogę poradzić.
Jej smutek i bliskość zaczęły go znów podniecać i usiłował
myśleć o Soledad z niesmakiem. Dziewczyny były jak smażona
ośmiornica – powiedział mu jeden z penitentów: mogłeś zjeść
tylko ograniczoną ilość, z tym że ośmiornice nie gadały.
Pewnego razu sam wywołał na swej twarzy uśmiech na myśl o tym
żarcie, gdy robiono mu zdjęcie dla „Gazety Diecezjalnej”. Teraz
nie udało mu się uśmiechnąć. Była zbyt piękna, aby obrócić
to w śmiech. Wyglądała jak dźwięk piosenki, którą słyszał w
jej wykonaniu:
La
hija de Don Juan Alba
Dice
que quiere meterse monja...
Miłość
w Cordobie nie była tym samym, co miłość w Sztokholmie, bo nawet
świecka Hiszpania była różańcem, a nazwy jej miast –
modlitwami:
Compostela
la bella
No se ve
Hasta que estés
En ella9.
Hiszpania
była krucha. Musi chcieć umrzeć także za Hiszpanię.
– Rzuciłabym się w przepaść, gdybyś mnie o to poprosił. –
Zaczęła szlochać, więc trudno było zrozumieć kolejne słowa:
„...tobie okropne rzeczy” – wyłapał tylko tyle.
– „Przebij, najsłodszy Panie, Jezu, skrytości wnętrza duszy
mojej słodką i zbawienną strzałą Twojej miłości…”. –
Pragnienie to nie miało w sobie więcej mocy niż gdy wypowiadał je
w kościele.
– Gdy byłam małą dziewczynką, zawsze chciałam się zakochać.
Teraz jestem już mądrzejsza. Nadal nie sądzisz, że pracuję dla
Botargasa, prawda?
– Święty Bonawentura… – powiedział i przerwał. Modlitwa
wróciła do niego w chwili, gdy kilka jej włosów dotknęło jego
ust. – „Pożądając, omdlewając w przedsieniach Twoich, pragnąc
roztopić się w Tobie”. Ale jej pożądanie zmieniło tę jego
modlitwę ledwie w karykaturę modlitwnego błagania. – Nie wolno
nam – to było jedyne, co zdołał powiedzieć w jej spływające
strumieniami łez oczy.
– Kwiatuszku... – błagała go.
Uwolnił się i oddalił od jej sukni. Żołnierzy rozstrzeliwano za
zdradę wąsko rozumianej lojalności; on faktycznie zasługiwałby
na bolesną śmierć, gdyby usiłował uniknąć jej, postępując
fałszywie w stosunku do lojalności rozumianej szerzej. Wojskowa
metafora nie była tak absurdalna jak jej brzmienie w kazaniach;
każdy oszukiwał Boga przez cały czas, nawet księża.
– Przepraszam, Arturo. Nie mogłam się powstrzymać.
– Moje ręce nie są stworzone do takich rzeczy – powiedział.
Nie czuł już do niej pociągu; nie ze względu na miłość do
Boga, ale dlatego, że jej twarz była błyszcząca od łez.
– Zrobię dla ciebie wszystko – powiedziała.
– W takim razie nie wolno ci próbować skłaniać mnie, abym
zachowywał się wobec ciebie niewłaściwie. – Nawet gdyby to
obiecała, pomyślał Don Arturo, zawsze to on mógłby próbować
skłonić ją, aby zachowała się niewłaściwie wobec niego. Zanim
zdołała odpowiedzieć, mówił dalej, w napięciu usiłując
założyć kolejny rygiel w drzwiach, które nadal chciał zostawić
otwarte. – I nie wolno ci kłamać, gdy nas zapytają. – A jeśli
zaprzeczyłby jej kłamstwu – zastanawiał się – któremu z nich
uwierzyłby Consejero Ayudante? Bojąc się, że Soledad zgodzi się
zaraz po tym, jak ją poprosił, usiłował dodać sobie pewności
recytując:
¡Oh cauterio
suave!
¡Oh regalada
llaga!
¡Oh mano
blanda! ¡Oh toque delicado!
Que a vida
eterna sabe
Y toda deuda
paga!
Matando, muerte en vida la has trocado10.
Lecz
łagodne słowa zgasły, gdy tylko je wypowiedział, i niczego nie
rozwiązały. – To święty Jan od Krzyża – wyjaśnił,
bandażując ciasno twarz Soledad jej włosami, aż stała się jak
kamień. – Czy to imię coś dla ciebie znaczy?
– Oczywiście.
– Botargas nie wspominał ci o nim przypadkiem?
– Dlaczego miałby to robić?
Jej oczy były zbyt smutne, by kłamać – tego był pewien. Tylko
wesołe oczy mogły kłamać. Ale co do Consejera wciąż miał
wątpliwości. Czy rzeczywiście Botargas nie podejrzewał już, że
wie on, gdzie znajduje się relikwia? Przypomniał sobie głupią
uwagę, którą uczynił, i to, że Consejero natychmiast ją
wychwycił. Czy kolejnym torturom nie będą towarzyszyły następne
przesłuchania? Czy będzie zdolny milczeć, gdy będą mu robili
okropne rzeczy? Nie będzie służył pamięci biskupa, zabierając
relikwię ze sobą do grobu. Jedyny sposób, aby uczcić biskupa,
polegał na uczczeniu Kościoła Powszechnego. Będzie musiał
obdarzyć Soledad zaufaniem absolutnym.
– Nie patrz – powiedział.
Grzebiąc w poszukiwaniu relikwii, zastanawiał się, czy kanonik
byłby rozbawiony, gdyby nadal mógł go oglądać. Prawdopodobnie
święci już nie śmiali się z innych, którzy zdejmowali spodnie.
Ale może eschatolodzy przepowiadali przyjemności raju tak samo
niedokładnie, jak określali położenie czyśćca. Relikwiarz,
obmywany przez Don Artura wodą, lśnił jasno.
– Ostrożnie. Nie upuść – powiedział, kładąc mały szklany
walec w jej dłoni.
– Och, Arturito! – Znów łkała, przycisnąwszy relikwię do
ust.
– To nie pamiątka – rzekł. – To palec świętego Jana od
Krzyża.
Bacznie obserwował wyraz jej twarzy: ani w oczach, ani na wargach
Soledad nie było żadnego cienia tryumfu; tylko zdziwienie.
– Więc naprawdę miałeś go przez cały czas? – Strach na jej
twarzy wydawał się autentyczny, gdy Don Arturo skinął
ostrzegawczo w kierunku okna. – Arturo, czy myślisz, że jutro
będzie padać? – zapytała jeszcze głośniej. Pytanie brzmiało
tak sztucznie, jak wydrukowane na pocztówce życzenia.
– Po pierwsze chcę, żebyś obiecała, że nikomu nic nie powiesz.
– Szepcząc, wciąż obserwował Soledad, a jej oczy wprawiły go w
zawstydzenie.
Energicznie skinęła głową.
– Nie pamiętam, aby przez całe moje życie kwiaty migdałowca
pojawiły się tak wcześnie, jak w tym roku – rzekła tym samym
tonem z eleganckiej popołudniowej pogawędki przy herbacie. Musiał
dać jej znak, aby zamilkła.
– Chcę, abyś chowała go aż do chwili, gdy wojska Franco wkroczą
do miasta. Powinno to być łatwe, o ile Botargas nie żywi
podejrzeń. Jeśli zacznie coś podejrzewać, będziesz musiała
przekazać relikwię komuś innemu. No, w czym problem? – Z
niecierpliwością zrobił Soledad wymówkę, widząc jej wahanie. –
Myślałem, że powiedziałaś, że zrobisz dla mnie wszystko.
– Wcale nie o to chodzi. – Jej szepczące usta znajdowały się
tak blisko jego ucha, że nie mógł dostrzec, czy ją skrzywdził. –
Zapominasz, prawda? Wojska Franco nie mogą teraz zająć miasta:
Mientras tengamos el dedo de San Juan
Ni existirán enemigos, ni aquí pasarán.
Wyrecytowała
rymowankę głosem tak bezbarwnym, jakby to był przepis.
– No przecież w to nie wierzysz, prawda? Botargas nie wierzy.
Importowałby dziesięć tysięcy czarnych kotów, gdyby sądził, że
podwyższyłoby to morale. Nie jest nawet pobożnie wierzyć w coś
takiego. Święty Jan od Krzyża nie jest zainteresowany takimi
sprawami. – Ale przez cały czas, gdy przemawiał jej do rozsądku,
sam miał wątpliwości. Zdawało się, że nawet najwięksi święci,
dostawszy się do raju, stawali się nieodpowiedzialni. Święty
Antoni z Padwy zajął się zgubionymi aparatami i parasolami. Czy
nie mogła to być taktyka, aby skłonić niewykształconych, żeby
kochali Boga? Czyż tandetne cuda nie mogły, podobnie jak tandetna
sztuka, skłaniać do modlitwy? Soledad, która nie znała ani
linijki Nocy ciemnej, wierszyk zapamiętała.
– Ale wszyscy tak mówią.
„Talizmany na niewiele się zdadzą przeciw czołgom” –
zrezygnował z tego argumentu, gdy przypomniał sobie o pełnej mocy
bezsilności dobra. – Jeśli potrafisz znaleźć kogoś, kto
przemyci palec do Franco, tym lepiej, ale musisz być pewna tej
osoby. Istotna rzecz dotycząca tego palca to to, że był on kiedyś
częścią człowieka, który odkrył Boga, żyjąc na ziemi; to jak
dowód na istnienie raju. Jesteś w stanie to pojąć?
– Musi tak być, skoro tak mówisz. – Nikt nigdy nie patrzył na
niego tak kochającymi, pełnymi podziwu oczami i zaczął myśleć,
że popełnili błąd, powstrzymując się od grzechu.
– To niezbyt dobre uzasadnienie. – Ale nie zadawał sobie trudu,
by sprawiać wrażenie zaszokowanego. – Tak czy inaczej, chodzi
przede wszystkim o to, aby relikwia nie wpadła w ręce Botargasa,
ani żeby się nie dowiedział, że palec wciąż jest w mieście.
Myślisz, że możesz to obiecać?
Lecz jej oczy nadal błyszczały tak jasno, że nie potrzebował
czekać na jej słowa.
– Schowaj zatem relikwię. Może do stanika. – Żadna część
ciała nie mogła być banalnym tabernakulum; cały człowiek został
ukształtowany tak cudownie, że budziło to bojaźń i podziw. – A
teraz ze względu na nasze żołądki dokończmy to wino. Strach
zawsze atakuje najpierw brzuch.
Gdy dokończyli wino, siedzieli razem w ciemności, nie mówiąc
słowa.
Gdy
następnego ranka ksiądz odczepił zasłonkę, nie było
milicjantów, podobnie jak działa. Rozmyte maszty okrętu szkolnego
wyglądały jak sałatka wiosenna w powiększeniu. Nowe morze miało
kolor srebrny, chmury zaś bladozielony i heliotropowy.
– Homer się mylił – powiedział bardziej po to, aby powstrzymać
siebie od myślenia, niż aby poinformować Soledad. – „Różanopalca
jutrzenka”, taa! Ale pewnie nigdy nie myślał o jutrzenkach, zanim
nie został ślepcem z Delos.
– Nie zniosę tego, Arturo. – Płakała całą noc i miała plamy
na twarzy. – Wciąż nie jest za późno. Proszę.
– Już to wszystko przerabialiśmy. – W świetle było nawet
trudniej zachować odwagę niż w ciemności, ale pomógł mu widok
jej rozwichrzonych włosów. – A może Botargas tylko żartował;
ma dziwne poczucie humoru. A poza tym to jest dla Hiszpanii,
prawdziwej Hiszpanii. – Jego motywy brzmiały bardziej
przekonująco, gdy mówił do Soledad, posługując się zrozumiałymi
dla niej terminami. – A teraz powtórzmy to sobie ostatni raz. Co
mówisz, kiedy Botargas zacznie nas przesłuchiwać? – Sprawdzanie
jej pomagało mu uwierzyć, że nie czeka go śmierć; było to jak
zadawanie małemu chłopcu trudnych pytań z katechizmu.
– Proszę. Obiecuję ci. Nie popełnię żadnych błędów. – Ale
posłusznie odpowiedziała, gdy powtórzył pytanie.
– Powiem, że nic nie robiliśmy.
– A co powiesz, gdy spyta cię o palec?
– Powiem, że powiedziałeś, że nie wiesz.
– Znowu źle! – Duch Święty nie pochodził od Ojca, lecz od
Ojca i Syna. – Mówisz, że nawet o tym nie wspomnieliśmy.
Musisz to zrobić dobrze. To bardzo ważne. – Był już w tym
momencie tak przyzwyczajony do świątobliwych kłamstw, że nawet
nie próbował ich przed nią usprawiedliwiać.
Z apatią powtórzyła wszystko raz jeszcze. Według zamysłu Don
Artura to na pierwsze pytanie miała odpowiedzieć niezgodnie z
prawdą; był pewien, że Consejero nie uwierzy mu, gdy zaprzeczy jej
słowom. A jasne było, że obecność milicjantów pod oknem
stanowiła jedynie pewną taktykę; w przeciwnym wypadku nie zmyliby
się przed świtem.
– Pamiętaj, że nie ma żadnej gwarancji, że Botargas zada
pytania w takiej kolejności albo w takiej formie. A teraz palec –
co z nim robisz?
– Mam go chować aż do chwili, gdy wojska Franco wkroczą do
miasta. Jeśli Botargas zacznie coś podejrzewać, mam go przekazać
komuś innemu. Jeśli znajdę kogoś, kto przemyci palec do Franco,
tym lepiej; ale muszę być pewna tej osoby. Talizmany na niewiele
się zdadzą przeciw czołgom. Istotna rzecz dotycząca tego palca to
to, że był on kiedyś częścią człowieka, który odkrył Boga
będąc na ziemi. – Był to pierwszy raz, gdy zacytowała dwa
ostatnie zdania, a nie pasowały do jej ust tak bardzo, że Don
Arturo zaczął się obawiać, iż nauczyła się jego instrukcji na
pamięć, nie rozumiejąc ich.
– Tę ostatnią część możesz zapomnieć – powiedział
uprzejmie.
– Arturo, nie zniosę tego. – Rzuciła się w jego ramiona,
płacząc tak głośno, że żadne z nich nie usłyszało kroków na
korytarzu.
Wszedł Consejero Ayudante w towarzystwie dwóch milicjantów,
których ksiądz widział po raz pierwszy.
– Bardzo wzruszające. – Botargas podszedł prosto do Soledad i
ujął palcami jej podbródek. – Nie potrzeba zadawać żadnych
pytań, prawda? Ale może powiedział coś o palcu, co?
Przez moment ksiądzu przemknęła myśl, że może jego drugie
przypuszczenie było właściwe, i że Consejero użył Soledad, aby
dowiedzieć się o palcu; prawie miał nadzieję na to, że za jej
zgodą, bo jeśli jej cierpienie zostało odegrane i jeśli oddałaby
relikwię, może tylko by go rozstrzelali. Ale gdy udzieliła
odpowiedzi, była ona bez zarzutu:
– Nawet o nim nie wspominaliśmy.
– Zbyt zajęci czym innym, prawda?
– A jak myślisz? Nawet księża są z krwi i kości. – Oczy
Soledad były jasne i łagodne; potem znów napełniły się łzami.
Ksiądz walczył sam ze sobą; powiedziała to, co należało, o
relikwii i palec był bezpieczny. Jakie miał prawo odmawiać łaski,
dla której prawdopodobnie ryzykowała swoje życie? Wtedy
przypomniał sobie, co powiedział mu biskup w dniu święceń.
„Promittis mihi et successoribus meis reverentiam et
obedientiam?”11
– zapytał zgodnie z ceremoniałem biskup. „Promitto”12
– odpowiedział Don Arturo. „Sądzę, że mówisz to na serio,
Arturito” – wyszeptał stary człowiek. Nie było wątpliwości
co do tego, jakiego rodzaju szacunku i posłuszeństwa wymagałby
biskup od Arturita teraz.
– Ona próbuje mnie osłaniać! – krzyknął. Musiał krzyknąć,
aby wydobyć z siebie te słowa. – Nic się nie wydarzyło.
– Niech to szlag –
powiedział Botargas. – Czy myślisz, że tak by płakała, gdyby
do niczego nie doszło? Znienawidziłaby cię okrutnie.
– Mówię ci, że robi to, aby mnie chronić. – Ale nie próbował
ze wszystkich sił uchwycić wzrokiem spojrzenia Soledad, gdy
milicjanci pomagali jej wyjść z celi.
– Żeby cię chronić, ty głupcze! Gdyby próbowała cię chronić,
powiedziałaby, że do niczego nie doszło. Musiała już się
nauczyć, jak bardzo szanuję lojalność, nawet u moich wrogów. Też
powinieneś to wiedzieć. – Gdy usta Consejero się zamknęły,
wyglądały jakby ssały cukierek, a w jego oczach mogło czaić się
szyderstwo lub też nie. – A poza tym, że źle się domyśliłeś,
wymsknęło ci się coś na temat palca, czyż nie? Cóż, może w
Santiago będą umieli zrobić z tym porządek.
1
Si vas a Calatayud, pregunta por la
Dolores… (hiszp.) – Jeśli
jedziesz do Calatayud, spytaj o Dolores, / Która jest bardzo ładną
dziewczyną i lubi oddawać przysługi. (Przyp. autora).
2
Ius ultimae noctis (łac.) – prawo ostatniej nocy.
3
Buen provecho (hiszp.) – Smacznego.
4
Por. Ps 103, 15.
5
Mora – tkanina, najczęściej jedwabna, w której odpowiednie
sploty wątku i osnowy dają deseń prążków podobny do słojów
drzewa.
6
Por. Pnp 4, 12 oraz Pnp 7, 1.
7
Pnp 4, 6.
8
Por. 2 Kor 11, 24.
9
Compostela la bella… (hiszp.)
– Compostela, piękna Compostela, nie ujrzysz jej, póki nie
wejdziesz. (Przyp. autora, tłum. polskie za: Bruce Marshall, Tryumf
ojca Valentino, z ang. przeł. Ewa Życieńska, Warszawa 1964,
s. 62).
10
Oh cauterio suave...
(hiszp.) – O słodkie żaru upalenie! / O rano pełna uczucia
błogiego! / O ręko miła, o czułe dotknienie, / Co dajesz
przedsmak życia wieczystego / I spłacasz hojnie wszystkie
zaległości! / Przez śmierć wprowadasz do życia pełności!
(Przyp. autora, tłum. polskie za: Św. Jan od Krzyża, dz. cyt.,
s. 59).
11
Promittis mihi et successoribus meis
reverentiam et obedientiam? (łac.)
– Czy przyrzekasz mnie oraz moim następcom szacunek i
posłuszeństwo?
12
Promitto (łac.) – Przyrzekam.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz