Bruce Marshall "PIĘKNA OBLUBIENICA" (10)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------




10

Ze względu na zbliżające się oblężenie i obawę przed odwetem ewakuowane zostały już najgorsze checas: Santiago przeniesiono pięćdziesiąt mil na północ od miasta do pueblo1 Torre Nuñez. Jako że wszystkie ciężarówki zostały zabrane, aby przewozić oddziały na front, Don Arturo wraz z dwudziestu kilkoma innymi więźniami skazanymi na śmierć miał maszerować tam pod strażą plutonu Artes Gráficas2. Jedna część plutonu maszerowała przed więźniami, dwie kolejne z boków, a czwarta zabezpieczała tyły. Milicjanci mieli na sobie bezkształtne mundury w kolorze khaki oraz czarno-czerwone furażerki: strój ten, podobnie jak wypisana na twarzach głupota, sprawiał, że wszyscy wyglądali podobnie.
Więźniowie należeli do obu płci: właściciele ziemscy niezdolni do zapłacenia okupu, bo ich własność znajdowała się na terenie nacjonalistycznej Hiszpanii, dziewczyny przyłapane na szpiegowaniu dla Socorro Azul3, dzieci schwytane na kreśleniu kredą wywrotowych tekstów, stare kobiety, które paliły przed kapliczkami lampki. Don Arturo szedł w skrajnym rzędzie z prawej w ostatnim szeregu więźniów; miał zatem strażnika za sobą, jak również z boku. Przed nim znajdowała się młoda kobieta w jasnej sukni, a po lewej stary łysy mężczyzna ze zdziwionymi niebieskimi oczami i słowami A TERESA PARA LA ETERNIDAD4 wytuatuowanymi na prawym ramieniu.
Milicjanci, podobnie jak więźniowie, nie troszczyli się o to, aby iść równym krokiem, a gdy w dół wąskiej ulicy zaczął szarżować tramwaj, rozpierzchli się na boki bez słowa rozkazu. Tramwajem była pozbawiona okien szara lora, którą ksiądz często widywał, gdy wychodził rano z wizytami do chorych, i której funkcja polegała najwyraźniej na posypywaniu torów piaskiem. Don Arturo często prowadził leniwe rozważania na temat celowości tego przedsięwzięcia i próbował to robić teraz, usiłując znaleźć ukojenie w widoku piasku wciąż sypiącego się na tory. Nie udało mu się.
Teraz było jasne, że Consejero wyprowadził go w pole. Komedia z Soledad została odegrana w nadziei na to, że – podejrzewając, iż następnego dnia czeka go egzekucja – powie dziewczynie, gdzie jest relikwia. W przypadku każdej z dwóch możliwości Botargas miał duże szanse wygrać: jeśli Soledad stała po stronie Consejera, powiedziałaby mu wszystko, co jej powiedziano; jeśli była po stronie więźnia, Botargas torturowałby ją, spodziewając się, że kobieta zacznie mówić nawet prędzej niż tchórzliwy ksiądz. Oczywiście, Consejero na dokładkę poddałby torturom także tchórzliwego księdza, aby potwierdzić zeznanie Soledad, a także na wszelki wypadek, gdyby nic dziewczynie nie powiedział. Botargas w żadnym wypadku nie zamierzał pozwolić, aby ksiądz umarł bez męczarni i, jakkolwiek postąpiłby z Soledad, powiedziałby, że Don Arturo wybrał źle. Ale teraz było całkiem jasne, że dziewczyna nie współpracowała z Consejero; smutku, jaki okazała, nie dałoby się odegrać i oczywiste było, że powiedziała kłamstwo, które – jak sądziła – dawało większe szanse na ocalenie życia Don Artura niż prawda. Cokolwiek by mu robili, teraz bardziej niż kiedykolwiek nie wolno mu było mówić: jeśliby się złamał, a Soledad – nie, dziewczynę spotkałaby kara barbarzyńska.
Gdy tylko tramwaj przejechał, milicjanci pośpiesznie wrócili na środek drogi i zmusili więźniów, aby znaleźli się tam w podskokach, waląc ich kolbami karabinów i nazywając cabronazos falangistas5. Nie było więcej tramwajów. Ulica była teraz niemal pusta. Nowa biedota grzebała w górach śmieci, a grupa dzieci apatycznie wyskandowała w kierunku żołnierzy bluźnierczy wierszyk:

No queremos Dios;
Queremos socialismo
Que es mucho mejor.
No queremos catecismo
Y queremos comunismo6.

Slogany ciężko wisiały w powietrzu, a świeżo nasmarowane kredą: „palec św. jana od krzyża jest mocniejszy niż legion condor” rzucało wyzwanie ogranemu już: „związek socjalistycznych republik sowieckich zapoczątkował erę szczęśliwości”.
Wyglądało na to, że milicjantom śpieszno jest dotrzeć do Torre Nuñez, bo narzucili duże tempo, i wkrótce maszerowali przez głęboki wąwóz ruder. Tutaj naloty wyrządziły więcej szkód niż w centrum miasta; bomby wyburzyły fasady niektórych budynków, a przepołowione pomieszczenia wyglądały jak przegrody lodówki, w których przechowuje się zamiast pomidorów meble. Chociaż ksiądz widział te zniszczenia po raz pierwszy, wiedział o nich wszystko; Servicio de Información Militar założyły podległy sobie Comité de Investigación7, celem ścigania uciekinierów, w których domach znaleziono religijne obrazy.
Milicjanci ze Sztuk Plastycznych nadal nie podejmowali żadnej próby maszerowania równym krokiem. Nic dziwnego, pomyślał ksiądz – że stanowili dla Niemców tak łatwy kąsek. Wydawało się, że tylko nordycy rozumieli wagę koncentrowania się na tym, co się robi; latynosi brnęli przez psalmy i parady z taką samą nieuwagą.
Gdy zostawiali miasto za sobą, było wciąż wcześnie i cały świat pachniał porankiem. Słońce świeciło na żółte pagórki, a rzeka uśmiechała się między piaszczystymi skarpami. Woda w rzece miała bladozielony kolor, a wzdłuż jej kamienistego brzegu jakiś mężczyzna pędził stado białych i czarnych kozłów. – Bardzo dobrze – zwrócił się do milicjantów, ale ci nie odpowiedzieli mu słowami: „Szczęść Boże”. W tych czasach w Hiszpanii nie było Boga, a zbyt kurtuazyjne zachowanie groziło niebezpieczeństwem.
Z początku milicjanci uciszali więźniów, gdy ci tylko próbowali rozmawiać, i sami też nic nie mówili poza momentami, gdy strofowali więźniów. Ale wkrótce śpiewali:

Y como ser humano
El hombre lo que quiere es su pan,
Las habladurías bastan ya,
Porque éstas nada le dan.
Pues un, dos, tres;
Pues un, dos, tres…8

Un, dos, tres” pomagały więźniom i milicjantom równo maszerować – wbrew nim samym. Ale dziewczyna w żółtej sukience zaczęła się kołysać na swoich wysokich obcasach. Idący obok Don Artura starzec bacznie się jej przyglądał.
Hombre, takie są najlepsze, te z wydętymi wargami – powiedział.
Ksiądz poczuł, jak twarz mu tężeje.
– Za co cię aresztowali? – zapytał.
– Za to samo, co większość ludzi: potajemne praktykowanie religii. „Pobłogosław mnie, ojcze, bo od mojej ostatniej spowiedzi popełniłem cudzołóstwo dziewięćdziesiąt sześć razy” – to ja.

El hombre, por ser hombre
La libertad anhela conquistar,
No quiere ni a tiranos obedecer,
Ni a nadie esclavizar.
Pues un, dos, tres,
Pues un, dos, tres…9

– W każdym razie chroni to przed pychą duchową – powiedział starzec.
Zawsze tak było – pomyślał ksiądz. – Zawsze chciał czuć się na świecie jak wszyscy inni, ale gdy tylko miał się z kimś zaprzyjaźnić, pojawiała się przeszkoda. Nawet teraz, maszerując ku bolesnej śmierci, nadal odmawiano mu porozumienia ze współcierpiącymi.
– Za co złapano señoritę? – zapytał rozpaczliwie.
– Za szpiegostwo. Nazywa się Carmela Concepción Pilar Alba Morriles y Domingo. Miała pracować dla czerwonych. Jej zadanie polegało na odnajdowaniu dawnych przyjaciół i zdradzaniu ich; zamiast tego kontaktowała ich z Socorro Azul. Ay de mi10, bom obcy na tym podłym świecie.
Ksiądz ponownie poczuł tężenie twarzy i z trudem powstrzymał się od łatwej nagany.
– Wszyscy duchowni są dziś obcymi – kontynuował starzec. – Kiedyś religia łączyła cię z bliźnimi, teraz cię dzieli.
– Wygląda przynajmniej na to, że łączą cię z nimi inne więzy. – Szyderstwo znalazło w końcu swój wyraz.
– I tu właśnie się mylisz. – Stary człowiek mówił bez urazy. – Moje grzechy oddalają mnie od innych grzeszników. Większość grzeszników myśli, że ze względu na swoje grzechy zrzekli się prawa do wiary. To głupia metafizyka, równoznaczna twierdzeniu, że chrześcijańskie objawienie jest prawdziwe w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do twoich wad. W średniowieczu ludzie byli chrześcijańscy nawet w swoich grzechach; strach przed oskarżeniem o hipokryzję nie prowadził ich do błędnego wyobrażania sobie, że są cnotliwi.
– Ależ to czysty Péguy11 – powiedział Don Arturo prawie ze szczęściem.
– W każdym razie nie zdziwię się, jeśli obudzę się w piekle – powiedział starzec.
Droga biegła teraz między pagórkami. Każde wzgórze wyglądało jakby było ostatnim, ale zawsze pojawiał się zakręt i następne wzgórza, a kolejny skręt drogi wyglądał dokładnie tak samo jak poprzedni. Pagórki były nagie i skaliste; między nimi a rzeką ciągnęły się pasy ziemi w kolorze fuksji. Na brzegu rzeki nie rosły żadne drzewa, a woda była niebieska.
Don Arturo poczuł, że uczciwiej byłoby powiedzieć starcowi, że jest księdzem, ale potem zdecydował, że nie zrobi tego. W przeludnionym świecie czekanie na śmierć było jak picie manzanilli na kawiarnianym tarasie, a bliźni byli siłą rzeczy anonimowi.

Adelante, compañero
Junto a ti han de avanzar
Los campesinos soviéticos
Llevando la libertad
Rusia es nuestra defensora
Lucharemos por la paz12

darli się milicjanci, którzy wierzyli, bo śpiewali. To było dalekie echo Huysmansa, skonstatował Don Arturo; hałas, podobnie jak woda święcona, niósł wiarę.
– A więc jesteś księdzem – zaskoczył go starzec. – W takim razie przepraszam za to, co powiedziałem, ale i tak nie chciałbym powiedzieć czego innego.
– W porządku. – Księdza zaczynała boleć prawa pięta, a ból wwiercił się w jego myśli i spowodował, że zaczęły się błąkać. – Nie jesteśmy w stanie zgadzać się zawsze ze świeckimi w zupełności, ale główna rzecz to wierzyć we wzajemną szczerość. – Przypomniał sobie nieuczciwe szyderstwo z „Gazety Diecezjalnej”, w której greckie słowo oznaczające niepewność zostało zrównane z łacińskim oznaczającym ciemnotę. Choć nie było to właściwe, pozwoliło Don Arturowi myśleć o starcu nieco życzliwiej. – Zawsze musimy wierzyć w dobrą wolę naszego przeciwnika – powiedział.
My nie możemy wierzyć w dobrą wolę naszych przeciwników. Tylko poczekaj i zobacz, co te świnie nam zrobią.
Ksiądz nie chciał o tym myśleć i nie odpowiedział. Jedyny sposób, w jaki mógł stawić czoła większemu bólowi, polegał na niestawianiu mu czoła z wyprzedzeniem. Wschodzące słońce pomogło mu nie myśleć o niczym ponad obecną udrękę. W oczy lał mu się pot, a w pięcie czuł kłucie. Rzeka była teraz żółta ze względu na piaszczyste dno, ale nawet widok błotnistej wody spowodował, ze poczuł pragnienie.
Milicjanci byli teraz zajęci ryczeniem pieśni Piątego Regimentu:

El Partido Comunista
Que en la lucha es le primero
Para defender la idea
Formó el Quinto Regimento.
Madre, madre, madre,
Vaya usted mirando
Nuestro regimento
Se aleja marchando13.

– Niech to szlag – powiedział starzec. – Naprawdę chciałbym trzasnąć ich w ryj.
Ksiądz pomyślał, że nie było żadnego sensu przypominać starszemu człowiekowi o obowiązku nadstawiania drugiego policzka. Starzec nie chciał wspinać się do raju; chciał użyć windy. Jednak na szczęście żołnierze przestali śpiewać i starzec musiał zamilknąć. Przez chwilę rytm pieśni żołnierzy słychać było nadal w chrzęście ich butów, lecz wkrótce zaczęli na powrót powłóczyć nogami i narzekać:
– Niech to szlag! Ale przynajmniej nie będziemy musieli wracać. Z pewnością zdobędą miasto w przeciągu kilku kolejnych dni.
– To palec masz na myśli? Me cago en el dedo14.
– Moja matka umarła trzynastego tego miesiąca. Na tym podłym świecie niczego nie możesz być pewien.
Me cago en tu madre también15. Compañero General mówi, że na dłuższą metę zawsze liczy się skuteczność militarna.
Me cago en Compañero General. Wszystko, na co liczę, to to, że zabijanie więźniów zajmie im dużo czasu. Wtedy nigdy nie będziemy potrzebowali wracać. Uciekniemy przez granicę. We Francji będziemy bezpieczni.
– A co z demokracją?
Me cago en la democracia.
– Bez demokracji nie byłoby wolności.
Me cago en la libertad también.
Przekleństwa przestraszyły księdza prawie tak samo jak wisząca nad nim groźba. Nawet Talleyrandowa definicja przeklinania jako środka, za pomocą którego nieumiejący się wysłowić sprawiają wrażenie, że są elokwentni, nie zdołała go uspokoić; banalność żołnierzy z Wydziału Sztuk Plastycznych była niemal tak groźna jak ich ordynarność.
Nadal maszerowali wśród wzgórz. Większość więźniów wyglądała na zmęczonych, ale jak na razie żołnierze nie pozwalali na postój. Pojedynczym torem nadjechał, turkocząc, pociąg, a gdy ich wyprzedzał, lokomotywa zagwizdała ostrzegawczo. Rozpadające się zielone wagony były zatłoczone. Pociąg zniknął w oddali, ciągnąc tylne wagony w miejsce przednich.
– Ewakuacja zaczęła się na dobre – powiedział milicjant.
Pues un, dos, tres – milicjanci zaczęli znowu śpiewać. Rytm ich piosenki pomagał znużonym nogom księdza.
– W czasach, gdy jako chłopiec śpiewałem podczas mszy w Salamance, nie wpuszczono by tych gości na chór.
To był kolejny problem, pomyślał ksiądz: Bóg chwalony przez niedbałą służbę liturgiczną, nieznającą łaciny. Nie zauważył, aby kiedykolwiek poruszano ten temat w „Gazecie Diecezjalnej”.
Odezwały się brzęczące dzwonki i wzdłuż drogi zaczęło kuśtykać stado owiec. Ich pasterz jechał konno i wyglądał na tle nieba jak Don Kiszot aż do chwili, gdy znalazł się na tyle blisko księdza, że ten dostrzegł wystające przez skórę Rosynanta kości. Co zrobiły koń i owce, że zasłużyły na taką niedolę? To inne pytanie, którego nigdy nie zadawano w „Gazecie Diecezjalnej”.
Los habladurías bastan ya16
– Wkrótce spróbuję dać nogę – wyszeptał stary mężczyzna półgębkiem. – Chcesz spróbować ze mną? Tak czy owak, nie mamy nic do stracenia.
Starzec ma rację, pomyślał ksiądz. A o ile nie zdradził, nie miał obowiązku umierać. Miał nawet obowiązek żyć – po to, aby nadal być znakiem Boga.
– Ale nie wtedy, gdy pozwolą nam się rozejść – powiedział starzec, najwidoczniej zakładając, że Don Arturo się zgodził. – Wtedy będą nas bacznie obserwować. Zaczekamy na las.
Ale dopiero po południu po drugim postoju doszli do rozciągniętego na większej przestrzeni sosnowego lasu. Milicjanci burczeli:

Rusia es nuestra defensora,
Lucharemos por la paz.

– Teraz – powiedział stary człowiek.
Ponieważ Don Arturo znajdował się obok idącego z flanki strażnika, musiał ruszyć pierwszy. Czuł, że jego stopy są jakby przyklejone do ziemi; tak że zamiast biec niemal stanął bez ruchu w miejscu. Starzec wyprzedził go, zanim zabrzmiał pierwszy strzał. Ksiądz poczuł w swoich ustach sól, gdy wpadł na drzewa, skręciwszy gwałtownie, aby uniknąć zderzenia z innymi ludźmi. Za nim trzaskały gałązki, a koło głowy świszczały kule. Do oczu lał mu się pot. Wpadł na kolejne drzewa, ale przepocone krocze piekło i bolało go bardziej niż sińce na twarzy. Świst kul był bardziej przerażający niż dźwięk ich wystrzeliwania.
Lśniący w słońcu strumień tworzył w lesie małą przesiekę. Starzec przebiegł przez zwalony pień drzewa, który utworzył nad potokiem most. Ksiądz, bojąc się, że straci równowagę, przeprawił się przez strumień brnąc w wodzie po kolana. Gdy dotarł na przeciwległy brzeg i znowu zaczął biec, starzec wciąż pędził szybciej od niego. Ksiądz desperacko parł do przodu. Kule świstały koło niego i waliły w drzewa. Gałązki trzaskały tak głośno jak strzały z karabinów. Czuł suchość w obolałym gardle. Oślepiający go pot zrobił się zimny. Biegł dalej, a krzyki ścigających tonęły w łomocie jego serca.
Przestał biec, gdy starzec upadł. Nie wstał już. Gdy ksiądz się nad nim pochylił, z jego skroni sączyła się strużką krew. Stary człowiek leżał nieruchomo, oszukany przez świat, który mu odebrano. Trudno było wyobrazić sobie, że ten starzec był niegdyś chłopcem, huśtającym się na końcu liny od dzwonu w Salamance, a jeszcze trudniej, że jego duszę właśnie osądzano, jej myśli zaś uznawano za obciążające lub zasługujące. Milicjanci przylecieli, zanim ksiądz przypomniał sobie, że jest ostatnim ogniwem Bożego miłosierdzia. Skopali zwłoki i pobili księdza kolbami karabinów, a potem powiedli go z powrotem do czekającego plutonu.
Maszerowali dalej przez Hiszpanię. Dzień zaczął chylić się za górami ku zachodowi, na polach leżał miękko złoty wieczór, a zbocza pagórków przybrały czerwony kolor. Gdy dotarli do Torre Nuñez, było już całkiem ciemno.
Więźniom kazano przemaszerować przez puste ulice do szkoły. Zamknięto ich w sali lekcyjnej już zapchanej innymi więźniami i śmierdzącej. Więźniowie, którzy przybyli wcześniej, siadali na zmianę na ławkach i powiedzieli nowo przybyłym, że nie mają zamiaru im ustępować. Ale nawet ci, którzy zajęli sobie miejsca siedzące w kolejce do cierpień, nie zażyli odpoczynku, bo tortury zaczęły się od razu.



1 Pueblo (hiszp.) – miasteczko.
2 Artes Gráficas (hiszp.) – Wydział Sztuk Plastycznych.
3 Socorro Azul – służba bezpieczeństwa strony narodowej.
4 A TERESA PARA LA ETERNIDAD (hiszp.) – teresa na wieki.
5 Cabronazos falangistas (hiszp.) – falangistowskie suki.
6 No queremos Dios... (hiszp.) – Nie chcemy Boga; / Chcemy socjalizmu, / Który jest dużo lepszy. / Nie chcemy katechizmu / A chcemy komunizmu. (Przyp. autora).
7 Comité de Investigación (hiszp.) – Komitet Śledczy.
8 Y como ser humano… (hiszp.) – A że to, czego człowiek chce / To chleb / Mamy już dość gadania, / Które nic nam nie daje. / A teraz: raz, dwa, trzy; / Raz, dwa, trzy… (Przyp. autora).
9 El hombre, por ser hombre… (hiszp.) – Człowiek będąc człowiekiem, / Dyszy żądzą zdobycia wolności / I nie chce ani słuchać tyranów / Ani niewolić innych. / A teraz: raz, dwa, trzy; / Raz, dwa, trzy… (Przyp. autora).
10 Ay de mi (hiszp.) – Biada mi.
11 Charles Péguy (1873–1914) − francuski poeta, dramaturg i publicysta.
12 Adelante, compañero... (hiszp.) – Naprzód, towarzyszu, rosyjscy chłopi pójdą razem z tobą, niosąc wolność. Rosja to nasz obrońca; będziemy walczyć o pokój. (Przyp. autora).
13 El Partido Comunista... (hiszp.) – Partia Komunistyczna, pierwsza, żeby walczyć za sprawę i bronić jej, stworzyła Piąty Regiment. Matko, matko, matko, przyjdź i spójrz, jak nasz regiment odmaszerowuje w dal.
14 Me cago en el dedo (hiszp.) – Pieprzyć palec.
15 Me cago en tu madre también (hiszp.) – Pieprzyć też twoją matkę.
16 Los habladurías bastan ya (hiszp.) – Dość gadania.
 
 
 Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(dolna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz