Bruce Marshall "Chwała córki królewskiej" (1)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------









Chwała córki królewskiej


Wszystka chwała tej córki królewskiej wewnątrz,
w bramach złotych, ubrana rozmaitościami.

Psalm 44, 14


Dla Sheili,
która może kiedyś
przeczyta tę książkę



Wszystkie postaci w tej książce są wytworem wyobraźni autora, zaś wszelka zbieżność nazwisk oraz miejsc pracy bohaterów powieści i rzeczywistych ludzi jest przypadkowa.
Książkę opublikowano po raz pierwszy w 1944 roku.



I

Zjeżdżając bez pedałowania z długiego wzgórza, ksiądz Smith przypomniał sobie z irytacją, że jako członek Ligi Świętego Kolumbana1 zobowiązał się odmawiać co dzień w intencji nawrócenia Szkocji jedno Pater noster, jedno Ave Maria i jedno Gloria Patri. Nie było dyspensy nawet w niedziele – nawet dla księży, którzy musieli o pustym żołądku pokonać na rowerze dwadzieścia mil, aby w dwóch oddalonych od siebie parafiach odprawić msze i wygłosić kazania, którzy musieli odprawić oficjum, a wieczorem wygłosić jeszcze jedno kazanie i udzielić błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” – zaczął ksiądz, ale przerwał, nim zdołał dojść choć kawałek dalej, bo po szyi i plecach spływały mu krople deszczu, a poza tym odnosił wrażenie, iż modlitwa o nawrócenie Szkocji nigdy nie zdaje się na wiele: mimo wstawiennictwa Najświętszej Maryi Panny w 1908 roku surowa i dzika Kaledonia pozostawała tak nużąco prezbiteriańska i nieuświęcona jak wcześniej. Jakże by mieli sam Bóg i wszyscy Jego święci zrozumieć kraj, który przedkładał metryczną wersję psalmów2 nad natchnione: angielską lub łacińską, a whisky nad wino? Czyż to nie Hilaire Belloc3 napisał:

Gdzie katolickie słońce błyszczy
Wino i śpiew kochają wszyscy
Przynajmniej mnie spotkało to
Benedicamus Domino.

Chętnie zacytowałby te słowa w kazaniu, lecz przypuszczał, że gdyby to zrobił, zostałby prawdopodobnie źle zrozumiany, szczególnie przez tych, do których przemawiały słowa monsignore O’Duffy’ego: „Moi drodzy bracia w Jezusie Chrystusie, zaczyna się od naparstka, a kończy się na wiadrze, co musieli wyznać w świętym sakramencie pokuty wszyscy dobrzy katolicy-pijacy”.
Zaczął więc modlić się za dusze tych wszystkich, którzy muszą umrzeć i zostać osądzeni tego dnia – według danych statystycznych było ich sto czterdzieści tysięcy. Modlitwa ta nigdy nie sprawiała mu trudności, bo był pełen współczucia dla tak wielu nieświadomych bluźnierców, kłamców, tchórzy, skąpców, odnoszących sukcesy ludzi interesu i cudzołożników, którzy w ostatniej sekundzie swojego życia muszą się ocknąć i z trwogą uświadomić sobie, że Objawienie jest mimo wszystko prawdą i że wykaz ich przeniewierczych kompromisów, pijaństw, okrucieństw, dziwkarstw i plotkarskich paplanin zostanie im odczytany przez samego wszechmogącego Boga. „Je vous offre toutes les messes qui se célèbrent aujourd’hui dans le monde entier pour les pauvres pécheurs qui sont maintenant à l’agonie et qui doivent mourir ce même jour4 – wyszeptał, używając jak zawsze francuskiej modlitwy, którą zauważył kiedyś w kruchcie kościoła w Bretanii, pamiętając o wszystkich wędrujących wzdłuż obrzydliwych ulic zapominalskich ludziach o pustym wzroku, których obserwował co dzień. Bo umierali ludzie właśnie tacy jak ci: nijacy mężczyźni w Moskwie i Madrycie, umęczone stare kobiety w Perth i Nowym Jorku – zagarnięci przez Bożą sieć niczym mnóstwo zdumionych, usiłujących chwytać powietrze ryb. Oczywiście, nie wszyscy oni pójdą do piekła – nie wszyscy też do nieba. Istniał czyściec, w którym oczyszczano słabych i światowych; nawet najlepsi z ludzi nie mogli liczyć na to, że niechlujnie przyodziani udadzą się wprost przed oblicze Boga, spędziwszy całe życie na gadaniu o parasolach i przeziębieniach.
Que le sang précieux de Jésus Rédempteur leur obtienne miséricorde et pardon5. Ale mimo Najdroższej Krwi Jezusowej niektórzy ludzie – rozmyślnie umelonikowani6 i ślepi, ciemiężcy ubogich, politycy i prezesi banków, rozpustnicy i zasiadające na sofach z wysokimi oparciami rozwiązłe kobiety – wydawali się zdążać prostą drogą do piekła, bo umierali w stanie ostatecznego braku skruchy, który stanowił grzech przeciw Duchowi Świętemu. Piekło zaś, według teologów, było doprawdy nieprzyjemnym miejscem, w którym ból bardziej rozdzierający od tego, jaki kiedykolwiek cierpiano na świecie, trwa bez końca. „Wyobraźcie sobie, że jednocześnie palą was żywcem, zrywają wam paznokcie, przepuszczają wasze wnętrzności przez najeżony kolcami magiel, wydłubują wam oczy, a ciało rozrywają końmi i wiecie, że ten ból nigdy się nie skończy – i co, żadna dziewczyna z Gaiety7 nie jest chyba tego warta, co?” – tak powiedział pewnego razu monsignore O’Duffy członkom klubu dla dżentelmenów w Tobermory. Jednakże Biskup skłaniał się ku bardziej wyrozumiałemu podejściu. „Tak naprawdę wiemy o piekle tyle, że to stan, który istnieje” – powiedział kiedyś księdzu Smithowi podczas wspólnej wspinaczki na Ben Nevis8. – „Wiemy, że piekło istnieje, ponieważ tak powiedział nam Bóg, a Bóg nie może ani oszukać, ani zostać oszukanym. Nie jesteśmy jednak zobowiązani do wierzenia, że ktokolwiek tam się znajduje. Może nawet Judaszowi Iskariocie Bóg udzielił łaski ostatecznej skruchy po tym, gdy ten się powiesił, a zanim wypłynęły zeń wnętrzności9. A nawet jeśli w piekle faktycznie przebywają biedne nieszczęśliwe dusze, sądzę, że wolno nam przypuszczać, iż ich cierpienia mają charakter raczej duchowy niż fizyczny. Istotą piekła jest bowiem odłączenie od Boga, a nawet niewierzący i grzesznicy będą Go w piekle kochali i czuli, że im Go brakuje. Pewien hiszpański ksiądz powiedział mi kiedyś, że uważa za niewykluczone, iż kara potępionych w piekle będzie polegała na zmuszeniu ich do popełniania przez całą wieczność właśnie tych niemoralnych czynów, których dopuszczali się na ziemi i dla których wyrzekli się nieba. I czasami, księże, gdy w imię chrześcijańskiego miłosierdzia i towarzyskiej grzeczności muszę wysłuchać rozmowy osób pochłoniętych sprawami doczesnymi, nie jestem pewien, czy nie miał racji. Z nienadprzyrodzonego punktu widzenia mój główny zarzut wobec grzechu dotyczy tego, że jest on tak niezmiernie nudny”.
Droga do centrum prowadziła przez szereg długich, wilgotnawych, tchnących beznadzieją ulic, z których każda sprawiała tak ponure wrażenie, że zrozumienie, dlaczego ich mieszkańcy nie próbowali prowadzić chrześcijańskiego życia, było dla księdza Smitha jednocześnie łatwe i trudne: łatwe, bo w widoku tych ulic nie było niczego, co mogłoby natchnąć ich do podążania za dobrem i pięknem; trudne, bo brak tego natchnienia powinien sam w sobie stanowić natchnienie, ponieważ obserwatorom takiej brzydoty powinno przyjść do głowy, że życie nie mogło zostać pomyślane jako tak pozbawione sensu. Choć kościelne dzwony biły już od pewnego czasu, na ulicach pojawili się nieliczni wierni, ponieważ Kościół Szkocji10 już dawno stracił biedotę pracującą w fabrykach. Tu i ówdzie stało otwartych kilka kiosków z ułożonymi w piramidy pudełkami płatków kukurydzianych i szeregami lasek na wystawach. W bramie kamienicy ksiądz Smith dojrzał wybrylantynowanego młodego Żyda, wymachującego żółtą laską. Przechodząc obok, ksiądz odmówił modlitwę także za niego, choć nie sądził, że zda się to na cokolwiek.
Pędził dalej w dół wzdłuż torów tramwajowych, mijając plakaty krzyczące „Wincarnis” i „Van Houten”11; w dół, w dół bez przestanku, tu i ówdzie w towarzystwie drugiego księdza Smitha, żeglującego przez krótką chwilę po niebieskim lub zielonym szklistym morzu zasłoniętej żaluzją witryny sklepu z artykułami metalowymi albo z owocami. W centrum mieszczanie już wyszli z domów, w swoich bonżurkach i cylindrach; podobnie ich żony, w swoich boa z piór, w towarzystwie swoich znudzonych młodocianych synów i zmanierowanych młodocianych córek; wszyscy skwapliwie przemaszerowywali pod dzwonami, aby złożyć hołd bogom Bethel, Balmoral, owsianki, dudów, kiltów i niemych akcji12 firm produkujących wyroby z juty. Ksiądz Smith pomodlił się także za tych mijanych ludzi, bo wiedział, że tak naprawdę nie są oni źli, lecz tylko leniwi, samolubni i głupi, i że niegdyś kalwinizm nosił dość piękne i szlachetne cechy – wtedy, gdy jego wyznawcy błądzili w kwestii doktryny dlatego, że pragnęli mówić z Bogiem. Przemknął obok zabiedzonego kościoła prezbiteriańskiego, przy którego otwartych drzwiach stali starsi z tacami do zbierania ofiar, obok episkopalnego kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy, do którego chodzili wszyscy prawdziwie zaliczający się do wyższych sfer; jechał dalej, napotykając kolejne kioski, dzielnice nędzy i doki, aż dotarł do targu owocowego, który rada miejska wynajmowała katolikom na niedziele, aby mogła się odprawić święta ofiara mszy, a Chrystus przyjść ponownie skoro świt w dokonującym się momentalnie białym sakramencie swojej miłości.
Ogrodzenie targu często pokrywały sprośne monosylaby, lecz ksiądz Smith nigdy nie zwracał na nie większej uwagi, bo wiedział, że nie zamierzano obrażać nimi Boga. Dziś jednak spostrzegł, że pojawiły się również napisy wymierzone w religię, takie jak: „do diabła z papieżem”, albo ten, którego błędny zapis ortograficzny wywołał na jego twarzy uśmiech: „zakasz papizmu”13. Zdawał sobie sprawę, że decyzja o wynajęciu katolikom targu owocowego wywołała sprzeciw ze strony pewnych wpływowych bigotów, ale nie przypuszczał, aby te niewprawne litery nagryzmolił ktoś bardzo znaczny. Ale kościelny, który właśnie rozkładał szaty liturgiczne w odgrodzonej przestrzeni za drewnianymi skrzyniami, traktował sprawę poważnie.
Zanosi się na kłopoty, proszę księdza – powiedział, gdy ten wyjął z torby małą ampułkę zawierającą niespożyte ablucje14 z pierwszej mszy w Drumfillans. Kościelnym był dziobaty stary marynarz, który prowadził życie świętego na wszystkich oceanach i w najbardziej zepsutych portach świata. – Airchie Tamson i ta jego banda szukają zaczepki.
Cóż, jeśli nadejdą kłopoty, zapobiegną skostnieniu naszej religii – powiedział ksiądz Smith. – To jest w prześladowaniach wspaniałe: gwarantują, że trzymasz odpowiedni poziom. To rutyna, nie zaś bycie w nienawiści u innych, jest prawdziwym wrogiem Kościoła Bożego.
Mimo wszystko naprawdę chciałbym porządnie trzepnąć tego Airchiego Tamsona w łeb.
Ksiądz Smith nie odpowiedział, ale wcisnął się w albę, zarzucił na ramiona fioletową stułę i poszedł na drugi koniec targu, aby wysłuchać spowiedzi, bo – chociaż msza miała być śpiewana – zamierzał udzielać komunii świętej, bo była to pierwsza msza tego dnia. Siedząc na osamotnionym krześle i rozgrzeszając stare kobiety, które rozpraszały się podczas modlitwy, i młodych mężczyzn, którzy wsuwali ręce w dziewczęce staniki, ksiądz słyszał pannę O’Hara, sprawdzającą, jak mieszany chór radzi sobie z Agnus Dei:
I raz, i dwa, teraz wszyscy razem: „Agnus Dei, qui tollis peccata mundi”. – Śpiewano jak zwykle niemal tak źle, jak akcentowano, lecz ksiądz Smith był pewien, że Pan Bóg wysłucha tego wyrozumiałym uchem, bo każda fałszywa nuta miała Go w zamyśle chwalić – nie zawsze tak było w przypadku treli najętych sopranów z Mediolanu, Sewilli i Wiednia.
Proszę księdza, strasznie się siebie wstydzę i żałuję, ale dobrze wiem, że zrobię to znowu – odezwał się zmartwiony męski głos; doszedł księdza zza drucianej siatki, którą listonosz wziął z klatki na króliki i przybił gwoźdźmi do czegoś, co kiedyś było okienkiem kasowym, aby pełniła funkcję kratki.
Moje dziecko, wiesz, oczywiście, że zrobisz to znowu, bo polegasz na sobie, a nie na łasce Bożej – powiedział ksiądz. – Módl się o Bożą łaskę, módl się do Matki Bożej, przystępuj często do komunii świętej, a zdziwią cię postępy, jakie zrobisz.
Zrobię co w mojej mocy, proszę księdza, ale jeśli Bóg wie o mnie tyle, ile sam o sobie wiem, musi dobrze wiedzieć, że już jestem potępiony – odparł głos. – Tak czy inaczej musi już to wiedzieć, bo jest Bogiem i wie wszystko, zanim to się zdarzy.
To, oczywiście, prawda – powiedział ksiądz Smith. – Wszechmogący Bóg już wie o każdym z nas, czy zostanie zbawiony czy potępiony, ponieważ wszechwiedza to przymiot Jego wszechmocy; nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nas zostanie zbawiony lub potępiony wskutek decyzji własnej wolnej woli, choć Bóg z góry wie, jak naszej wolnej woli użyjemy. To jak z człowiekiem stojącym na moście kolejowym i obserwującym nadjeżdżający ekspres oraz krowę idącą przez pole w kierunku torów. Człowiek na moście wie, że krowa zginie, lecz krowa wciąż ma wolną wolę, aby zawrócić i nie zginąć, choć człowiek wie także o tym, że krowa jest zbyt głupia, by użyć wolnej woli, zawrócić i nie zginąć. Za pokutę odmówisz jedno Ojcze Nasz i trzy Zdrowaś Mario. A teraz żałuj za grzechy, a ja udzielę ci rozgrzeszenia.
Dziękuję, proszę księdza. Postaram się nie zapomnieć tego o krowie.
Gdy ksiądz Smith opuścił konfesjonał, panna O’Hara wciąż musztrowała chór, ale przerwała, gdy tylko zobaczyła, że ksiądz się zbliża.
Myślę, że teraz przygotowałam ich już odpowiednio, proszę księdza, chociaż introit jest jeszcze trochę zgrzytliwy – powiedziała.
Jestem pewien, że znakomicie sobie poradzą – powiedział ksiądz i uśmiechnął się do panny O’­­Hara i do wszystkich zmęczonych gorliwych chórzystów wyposażonych w robotnicze nakrycia głowy i gardziele jak u gołębi garłaczy. Chórzyści odpowiedzieli uśmiechem, bo lubili księdza, a możliwość chwalenia Boga głośną dudniącą łaciną dawała im wielką uciechę.
Idąc między zgromadzonymi z powrotem na miejsce, gdzie miał ubrać się do mszy, ksiądz myślał o penitentach, których właśnie rozgrzeszył; modlił się za nich, aby mogli otrzymać siłę do dalszej walki ze swoimi grzechami. Jednakże wróciwszy do prowizorycznej zakrystii, pomyślał o wielkiej Ofierze Bożego Ciała i Krwi, którą miał złożyć, i o słodkiej, niewypowiedzianej i niezawodnej tajemnicy, która miała się dokonać przez jego własne, niegodne, ludzkie konsekrowane ręce.
Grupka ministrantów wdziała już szkarłatne sutanelle i białe komże i w najlepsze dokazywała, choć w istocie byli to bardzo pobożni chłopcy, którzy nigdy nie przechodzili przed Najświętszym Sakramentem nie uklęknąwszy i którzy na zmianę służyli księdzu Smithowi do codziennej mszy, odprawianej w sali lekcyjnej. Trzej z nich pracowali, nosząc kije na polu golfowym, jeden zaś był synem handlarza ryb; zasadniczo trzymali się razem, bo trudno było trzymać się razem z młodymi protestantami; jako katolicy musieli starać się kochać Pana Boga i nie opowiadać sprośnych historyjek. Ksiądz Smith spojrzał na nich z miłością, zdejmując fioletową stułę i wkładając zieloną, krzyżując ją następnie pod paskiem, co symbolizowało mękę i śmierć Chrystusa. Później włożył ciężką spłowiałą zieloną kapę, którą monsignore O’Duffy przysłał mu z prokatedry, bo pewien zamożny karczmarz sprezentował kapitule nową i lśniącą, z alfą i omegą wyhaftowanymi szkarłatną i złotą nicią na kapturze.
Wierni powstali, gdy ksiądz Smith wmaszerował, aby dokonać aspersji, z Timem O’Hooleyem i Angusem McNabem trzymającymi poły jego kapy. – „Asperges me” – zaintonował gardłowym głosem, o którym Biskup powiedział raz, że zawsze będzie mu czegoś brakowało, a panna O’Hara ze swoimi pracownikami klubów bilardowych, naganiaczami ubezpieczalni i nienaruszonymi dziewicami w try miga odwrzeszczała piskliwie: „Domine, hyssopo et mundabor15.
Ksiądz Smith mijał rzędy wiernych, poprzedzany przez Patricka O’Shea, niosącego kociołek z wodą święconą. Tragarze kolejowi, dokerzy, marynarze, nauczycielki, sprzedawczynie i służące żegnali się, gdy srebrne połyskujące kropelki leciały w ich stronę migotliwymi smugami. Ksiądz kropił wodą po kapeluszach, szalach i bezczelnych łysych pałach, symbolicznie oczyszczając je z powszednich myśli i ambicji; kropił stojące z tyłu stare kobiety w tweedowych kaszkietach swoich mężów, przymocowanych dużą szpilką, bo chociaż święty Paweł powiedział, że to włosy są koroną kobiecej chwały, powiedział również, że wchodząc do domu Bożego, kobieta powinna je zakrywać. Trzy dziewczyny z chóru o włosach niczym drewniane wióry ksiądz Smith pokropił większą ilością wody, bo uważał, że ich blade żółte twarze wyglądały naprawdę okropnie; podobnie pokropił też profesora Brodiego Fergusona w trzecim rzędzie, bo sądził, iż metafizyk ten cierpi na intelektualną pychę.
W zielonym ornacie mającym na plecach baranka, który z daleka wyglądał jak koń, w małym domku miłości, ze złożonymi rękami ksiądz Smith rozpoczął mszę, spowiadając się Bogu Wszechmogącemu, Najświętszej Maryi zawsze Dziewicy, świętemu Michałowi Archaniołowi, świętemu Janowi Chrzcicielowi, świętym Apostołom Piotrowi i Pawłowi, Timowi O’Hooleyowi, Angusowi McNabowi, Patrickowi O’Shea i pokrytej bąblami starej posługaczce, klęczącej z tyłu w przeciągu, że bardzo zgrzeszył myślą, mową i uczynkiem wskutek swojej winy, swojej winy, swojej bardzo wielkiej winy. Chór wydobył z siebie dźwięki, zafałszował, rozdarł się i wystosował przypominający kwik zarzynanego prosiaka a dochodzący aż do bram nieba introit na trzecią niedzielę po Objawieniu – od „Adorate Deum, omnes angeli eius” po „laetentur insulae multae16 – następnie zaś wycharczał Kyrie, podczas gdy ksiądz Smith wziął od Angusa McNaba kadzielnicę, pobłogosławił kadzidło i wysłał je wirującymi wonnymi niebieskimi obłoczkami aż do tronu Bożego.
Na zewnątrz znów padało i gdy ksiądz Smith szedł na stronę ewangelii, aby ją zaśpiewać, słyszał ciężkie krople deszczu na dachu z blachy falistej. Gdy odwrócił się w stronę wiernych, by wygłosić kazanie, dostrzegł, że niektórzy z nich siedzieli z rozłożonymi parasolami, bo dach gdzieniegdzie przeciekał. Ogłoszenia przeczytał w szybkim tempie, bo nie chciał, aby wierni zbytnio zmokli, a poza tym wiedział, że i tak mało kto ich słucha. Następnie, po przeczytaniu lekcji i ewangelii po angielsku, rozpoczął kazanie.
Wszystka chwała tej córki królewskiej wewnątrz, w bramach złotych, ubrana rozmaitościami. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. – Ksiądz Smith wiedział, że i w najlepszej formie kaznodzieja był z niego żaden, tego zaś ranka, wygłosiwszy już jedną homilię, odprawiwszy mszę i przejechawszy na rowerze dwadzieścia mil – wszystko o pustym żołądku – rozpaczał nad swoją niezdolnością wbicia do głów czeredy świętych, bezmyślnych włosko-irlandzkich strachajłów, w obliczu których stał, prawdy o pięknie Kościoła Bożego. Gdy zawahał się, wypowiedziawszy pierwsze słowa, z tyłu jakieś dziecko zaczęło płakać, a z pustej bezbożnej ulicy dobiegł beczący głos jakiegoś urwisa, śpiewającego największy przebój tego sezonu:

If I should plant a tiny seed of love
In the garden of your heart...17

Powszechność Kościoła Bożego to coś, za co katolicy nigdy nie powinni przestawać dziękować. Pewnie trudno nam na tym zaniedbanym, rachitycznym targu w pożałowania godnej, położonej na uboczu świata Szkocji uświadomić sobie, że pod względem kultu, wiary i doktryny jesteśmy w jedności z wielkimi zgromadzeniami wiernych w europejskich katedrach. Żaden biskup w Chartres, żaden kardynał w Burgos ani w Warszawie, ba, moi drodzy bracia, żaden dostojnik w Rzymie, więcej, nawet sam Ojciec Święty, nie przeistacza chleba w Ciało Chrystusa, a wina w Krew Chrystusa w sposób bardziej pewny niż robię to ja, wasz niegodny ksiądz parafialny. Ta myśl powinna wzbudzać w nas jednocześnie dumę i pokorę: dumę – bo spośród naszych współziomków tylko my stoimy w zgodzie z europejską tradycją, a w mowie używamy dobrej zdrowej gramatyki Bożej; pokorę – bo sami z siebie nie zrobiliśmy nic, aby zasłużyć na tak chwalebny przywilej.
Przypatrując się twarzom, do których wygłaszał kazanie, ksiądz zauważył, że nie wyglądały ani na dumne, ani na pokorne, choć tu i ówdzie ktoś poglądał nań bezmyślnie z otwartymi ustami. Trzy dziewczęta z chóru siedziały z twarzami włożonymi pod kapelusze niczym łyżką, a profesor Brodie Ferguson z twarzą wykrzywioną w grymasie i zmarszczonym nosem, prawopodobnie dlatego, że sądził, iż o Kościele Bożym wie już wszystko. Kilka kobiet całkiem jawnie odmawiało różaniec, stukając kolejnymi jego paciorkami między wystającymi z zarękawków palcami.
Ale to nie powszechność Kościoła czyni jego naukę prawdziwą. Gdyby tylko jedna osoba w całym świecie przyjmowała nauczanie Kościoła, nauka ta wciąż byłaby prawdziwa. Gdyby zupełnie nikt nie wierzył nauczaniu Kościoła, matematyka wiary pozostałaby tak prawdziwa jak prawdziwe było prawo grawitacji, zanim odkrył je Newton. Wiara nie jest bowiem rodzajem gazetowego konkursu, w którym biorą udział rozmaite sekty przysyłające swoje doktrynalne spekulacje i liczące na to, że coś z tego będzie; wiara to zaufanie do objawienia ze względu na autorytet Boga samego. – Twarze dziewcząt z chóru i nos profesora pozostawały niewzruszone, a dziecko z tyłu zaczęło płakać tak, jakby matka kłuła je szpilkami.
Snując dalej swoje rozważania, ksiądz Smith pomyślał, że szwankowała pewnie jego zdolność wymowy. A może chodziło po prostu o to, że najtrudniejszą rzeczą na świecie było, aby jednemu człowiekowi udało się zapalić drugiego tym żarem, który płonął w nim samym, nawet jeśli ten żar pochodził od Boga. Niemniej jednak z pewnością ci katolicy, do których głosił kazanie i którzy byli zmuszeni znosić krytykę i nienawiść w kraju z pogardą odtrącającym ich religię, z pewnością muszą rozumieć, że w szerzeniu ich religii leży jedyna pewna nadzieja świata, ponieważ Kościół mówi to samo wszystkim ludziom i we wszystkich językach.
A zatem – podsumował – a zatem możemy uczynić naszymi słowa psalmisty, który śpiewa o przyszłej Oblubienicy Chrystusa wersetami, które obrałem dziś za motto kazania. Wszystka chwała tej córki królewskiej wewnątrz, w bramach złotych, ubrana rozmaitościami. Lecz pamiętajmy, że złote bramy służą uczczeniu wszechmogącego Boga, nie zaś ludzi. Kapłan odprawia mszę w bogatych szatach i spala się kadzidło, bo na ołtarz przychodzi Chrystus i musi zostać powitany symbolami miłości i czci, jakkolwiek liche i niedostateczne by one były. A nawet gdyby nie było symboli, nawet gdyby kapłanowi przyszło odprawiać mszę w łachmanach, córka królewska wciąż byłaby w bramach złotych, bo byłby tam Chrystus, tak jak obiecał, mówiąc: „A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”18. Toteż wiemy, że Bóg przyjdzie na umówione spotkanie w tym naszym wynajmowanym przybytku, tak jak przyobiecał; ale wiemy też, że naszym obowiązkiem jest zapewnić Mu odpowiedniejsze miejsce zamieszkiwania; mamy więc nadzieję, że wkrótce uda nam się wznieść nasz własny kościół, gdzie będziemy mogli Go czcić i adorować. Której to łaski życzę wam wszystkim w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.
Ksiądz poczuł się bardziej rad, gdy odwrócił się, aby kontynuować mszę i rozpoczął Credo, bo teraz wiedział, że znów znajduje się na pewnej ścieżce i nie może zawieść. Ale czy to nie ta pewność pełnych mocy, niezniszczalnych, niezawodnych słów, które miał wymówić, stanowiła właśnie niebezpieczeństwo, bo tak łatwo można było wymówić je niedbale? Siedząc z dłońmi spoczywającymi na kolanach, w dużym, czarnym, widocznym z daleka birecie, i słuchając mieszanego chóru panny O’Hara, wywrzaskującego: „Genitum non factum”, przypomniał sobie, że przeczytał gdzieś, jak to gdy Robert Hugo Benson19 po raz pierwszy odprawiał w katedrze westminsterskiej uroczystą mszę, czuł pewność, że popełnił grzech śmiertelny, bo zwracał uwagę bardziej na towarzyszącą słowom muzykę niż na ich znaczenie. „Et vitam venturi saeculi. Amen”. Z trzepocącym niesfornie na plecach ornatem ksiądz Smith wrócił do ołtarza.
Rozciągając ramiona jak Chrystus na drzewie krzyża, modlił się za żywych, za profesora Brodiego Fergusona, za pannę O’Hara, za trzy dziewczęta z chóru, za pana Balfoura20, za pana H.G. Wellsa21 i za starą panią Flanigan, która prowadziła pensjonat na ulicy Johna Knoxa i która od czasu, gdy wycięto jej wrastający paznokieć u stopy, nie pojawiła się na mszy – aby mogli otrzymać udział z Janem, Szczepanem, Maciejem, Barnabą, Ignacym, Aleksandrem, Marcelinem, Piotrem, Felicytą, Perpetuą, Agatą, Łucją, Cecylią i Anastazją. Misterium szybko dobiegło końca. Imiona świętych przesuwały się jak światło przenikające na chwilę przez rozświetlone Bożymi promieniami witraże, a sam Bóg krążył po orbicie wybranego przez siebie nieodpowiedzenia. Z rozłożonymi ramionami, kciukami złączonymi z palcami wskazującymi, ksiądz modlił się za sługi i służebnice Pańskie, którzy wyprzedzili nas ze znamieniem wiary, aby mogli odpocząć w Chrystusie, oraz żeby tym, których dusze i ciała odczuwały pokusy i grzeszyły niegdyś przed wiekami pod zapomnianym hiszpańskim niebem, Bóg użyczył miejsca ochłody, światła i pokoju. Potem, gdy sam przyjął już komunię świętą, odszedł od ołtarza i szedł wzdłuż balasek, wtykając bezbronny płatek będący Chrystusem w usta świętych i grzeszników, aby Chrystus mógł strzec ich ciał i dusz na żywot wieczny, bo tylko to się liczyło.
Ksiądz był rad, gdy znalazłszy się na powrót w zakrystii, zdjął z siebie szaty, bo zdjął już z ramion ciężar księżowania i mógł wypowiedzieć jako dziękczynienie piękne radosne słowa: „Trium puerorum cantemus hymnum, quem cantabant sancti in camino ignis, benedicentes Dominum22. Ale gdy wzywał słońce i księżyc, deszcz i rosę, ogień i upał, aby błogosławiły Panu, przyszedł kościelny i powiedział mu, że z tyłu czeka dwoje dzieci, aby przyjąć chrzest; musiał więc w ekspresowym tempie odmówić pozostałą część modlitwy aż do zamykających ją słów: „Chwalcie Go na cymbałach głośnych”23, i miał nadzieję, że Bóg wybaczy mu pośpiech, bo Bóg musiał wiedzieć tak samo jak on, że przyjęcie chrztu było dla dzieci sprawą ważną.
Gdy ksiądz Smith, w komży i stule, dotarł do przenośnej chrzcielnicy, tłoczyły się wokół niej kapelusze i boa, nowe niebieskie kamizelki, łańcuszki od zegarków i skrzypiące buty; były też same dzieci, z zamkniętymi oczami i śliną na wargach. Jednym była dziewczynka, córka Paola Sarno, włoskiego sprzedawcy lodów; drugim – chłopiec, syn Jamesa Scotta, motorniczego tramwajów miejskich. Obie rodziny z chęcią zgodziły się, aby ksiądz Smith przeczytał tekst wspólnej części obrzędu jednocześnie dla obojga dzieci, lecz, jak powiedział, rzecz jasna, że włoży im na języki sól i ochrzci je osobno, bo właśnie to dawało im szansę, aby stały się świętymi i żyły w niebie z Bogiem na wieki wieków.
Przed rozpoczęciem obrzędu powiedział do rodziców dziewczynki kilka słów po włosku, bo uczył się w Kolegium Szkockim24 w Rzymie i uwielbiał mówić w tym języku. Ciemne oczy kobiet promieniały, a mężczyźni uśmiechali się, ukazując bardzo białe zęby, bo podobało im się, że ich dziecko zostanie ochrzczone przez księdza, który potrafi mówić po włosku. Ksiądz Smith zwrócił się także do motorniczego, jego przyjaciół płci męskiej, a także do niewiast, i naciskał nosek szkockiego dziecka dwa razy dłużej niż włoskiego, aby nie czuli zazdrości po tym, jak powiedział rodzicom drugiego dziecka tak wiele w języku, którego Szkoci nie rozumieli. Potem otworzył Rituale25 i pomknął przez Ordo Baptismi Parvulorum26, bo był głodny i śpieszył się na lunch, którego – jak wiedział – nie mógł zjeść zanim nie przemieni dwojga dzieci w potencjalnych świętych i dziedziców Królestwa Niebieskiego.
Raz lub dwa razy rozproszył się, recytując błyskawicznie łacinę, ale jego rozproszone myśli pomknęły we właściwym kierunku i wiedział, że Pan w istocie nie mógł się na niego gniewać, bo myślał o chrzcie, a nie o lunchu. „Exorcizo te, creatura salis, in nomine Dei Patris omnipotentis...”27. Jak nieskomplikowany był chrzest; jak dobry był Bóg, że ustanowił sakrament tak prosty; jak wielkie były obowiązki rodziców chrzestnych i jak lekceważąco zazwyczaj do nich podchodzili. Ale tak właśnie działał Bóg: zsyłał z nieba łaskę uświęcającą wielkimi strugami, tak że jej srebrzyste pobłyskujące kałuże leżały na całym okręgu ziemi, a ludzie albo wdeptywali w nie bezmyślnie i szli dalej, albo nachylali się i pili – zależnie od tego, co pozwalała im dostrzec ich dyspozycja. Kim miało stać się tych dwoje dzieci, które właśnie chrzcił? Czy będą z Chrystusem, czy przeciw Niemu – a może wybiorą drogę umiarkowaną i będą kłaniać się zarówno Bogu, jak mamonie? „Accipe sal sapientiae28. Dziewczynka zakwiliła, gdy poczuła jej smak; ale chłopiec przyjął sól łapczywie, otwierając w lekkim zdumieniu jasne niebieskie oczy. Rodzice zaskrzypieli nowymi butami i wgapili się w księdza tępawymi, niezdradzającymi żadnej głębszej myśli oczami. Ksiądz Smith nadał dwojgu niemowląt w Chrystusie imiona na całą wieczność, polewając wodą głowy i chrzcząc w ten sposób Elvirę Marię Franciszkę oraz Józefa Dominika Alojzego w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Dziewczynka ponownie zakwiliła, ale chłopiec pozostał nieporuszony. Ksiądz Smith przełożył stułę ze strony fioletowej na białą na znak, że odrzeczono się Szatana, wszystkich spraw jego i wszelkiej pychy jego. Dokończył obrzędu, modląc się radośnie. Gdy skończył, otoczyli go Włosi ze swoim „Grazie tante29, lecz motorniczy James Scott stał z boku i nadal czekał, nawet gdy członkowie jego rodziny już wyszli.
Proszę księdza, chciałbym okazać księdzu moją wdzięczność – powiedział, wciskając kapłanowi w rękę szeleszczący banknot. – Wiem, że nie przeznaczy go ksiądz na siebie, ale na ten nowy kościół, który wkrótce zacznie ksiądz budować, więc proszę.
Ksiądz Smith nigdy nie lubił brać pieniędzy od swoich parafian, nawet na cele święte, bo czuł, że modlenie się i wykonywanie radosnej pracy Bożej to łatwy sposób zarabiania na życie w porówaniu z szorowaniem podłóg albo prowadzeniem tramwajów, ale mimo to przyjął pieniądze, bo wiedział, że gdyby tego nie zrobił, obraziłby motorniczego, a poza tym Bóg potrzebował odpowiedniego domu.
Gdy ksiądz wrócił, aby zdjąć szaty, kościelny czekał na niego zmartwiony.
Proszę księdza, w burdelu Flaniganowej umiera stary marynarz i ta jędza przysłała chłopaczka, żeby powiedział księdzu, żeby natychmiast przyszedł.
Ksiądz Smith z trudem powstrzymał się od parsknięcia z niecierpliwości. Był głodny i zmęczony i był księdzem wystarczająco już długo, aby żywić urazę wobec grzeszników za to, że zawsze decydują się umierać o dziwacznych porach: w środku nocy albo gdy właśnie podano jajko w koszulce. Pamiętał jednak, jak wstrząsnęło nim, gdy usłyszał ksiądza Bonnyboata mówiącego w Niedzielę Wielkanocną: „Mam serdecznie dość udzielania komunii świętej”, i przypomniał sobie, że śmierć nie była dla umierającego grzesznika czymś mniej realnym tylko dlatego, że przed nim umarli inni, oraz że jest Chrystusowym kapłanem, który został wybrany, namaszczony i wyświęcony, aby ratować ludzkie dusze.
Ponieważ ksiądz Smith nie miał żadnego stałego kościoła, musiał przechowywać Najświętszy Sakrament na Montrose Street, gdzie wynajął dwa pokoje, aby pełniły funkcję plebanii. Zrzuciwszy w pośpiechu sutannę30, popędził rowerem w dół. Ulice były wciąż niebezpiecznie śliskie od deszczu i tylnym kołem dwakroć zarzuciło, a przednie dostało się między bruk a tory tramwajowe. Gospodyni księdza, nawet usłyszawszy, że ktoś umiera, chciała, aby ksiądz najpierw zjadł lunch; powiedziała, że rostbef zrobi się niedobry, jeśli będzie go dłużej trzymać w piekarniku, ale ksiądz odparł jej surowo, że los ludzkiej duszy jest o wiele ważniejszy niż największa nawet ilość rostbefu, i pośpieszył do kaplicy, gdzie niezdarnymi palcami wydobył z cyborium Hostię i zawiesił ją sobie na szyi pod płaszczem w srebrnej puszce. Zabrał ze sobą także święte oleje, aby namaścić oczy, uszy, nos, usta, ręce i nogi marynarza i oczyścić go z grzechów zmysłowych.
Kiedy ksiądz Smith wyszedł na zewnątrz, znowu padało; wsiadł więc do tramwaju, bo dojeżdżał on bezpośrednio na ulicę Johna Knoxa; nie chciał zaś ryzykować, że przewróci się, gdy będzie niósł Najświętszy Sakrament. Tramwaj był pusty, bo prezbiterianie i episkopalianie dawno już wyszli ze swoich świątyń, a na wybrylantynowanych młodzieńców i ich dziewczęta było wciąż trochę zbyt wcześnie. Konduktor z posępną twarzą przyjął od księdza opłatę za przejazd, a potem stanął z tyłu wagonu, gwiżdżąc przez zęby i czytając „Photo-Bits”31. Tramwaj zabrzęczał i szarpiąc ruszył w dół ulicy, mając na pokładzie księdza Smitha, który w ramach adoracji Najświętszego Sakramentu odmawiał akty strzeliste z witrażem reklamującym Odol32 przed oczami.
Ksiądz wiedział, że pensjonat pani Flanigan na ulicy Knoxa nie był tym, czym być powinien, ale wcale nie wahał się zabrać tam Najświętszego Sakramentu, bo prawdziwi grzesznicy zawsze wiedzieli, jak uszanować naszego Pana i ponieważ sam nasz Pan bywał w gorszych jeszcze spelunkach, gdy przebywał na ziemi. Pani Flanigan czekała na księdza przy drzwiach, mając się doprawdy świetnie – cała spocona i zdenerwowana; trzymała w ręku olbrzymich rozmiarów zapaloną świecę, bo wiedziała, że ksiądz będzie niósł Hostię.
Chwała Bogu, że ksiądz przyszedł – powiedziała. – Dopiero dzisiejszego ranka dowiedziałam się, że on jest katolikiem i posłałam po waszą wielebność jak tylko doktor powiedział mi, że marynarz umiera. No a teraz leży, klnąc na czym świat stoi – jak nie przestanie, to mu zaszkodzi – i w ogóle, ale nie wątpię, że raczej chętnie się z księdzem zobaczy, jak ksiądz mu powie, kim jest.
Ksiądz skinął głową i podążył za panią Flanigan korytarzem pachnącym brukselką i linoleum. Przez otwarte drzwi głowy wystawiło troje rozczochranych ładnych dziewcząt w szlafrokach; dwie spośród nich dygnęły i przeżegnały się, bo, chociaż były złymi dziewczętami, wcale nie odnosiły się do Boga z nienawiścią i wiedziały, że Ten, który przechodzi, to Jezus z Nazaretu, który chodził po Jeziorze Galilejskim.
No, dziwki, dajcie przejść świętemu księdzu, no już! – krzyknęła na nie pani Flanigan, zamykając szczelnie drzwi, bo chciała, aby księdzu Smithowi zdawało się, że to, czym zarządza, to hotel.
W pokoju, gdzie leżał umierający marynarz, pani Flanigan już wcześniej ustawiła na stoliku przy łóżku krucyfiks, dwie zapalone świece i szklankę wody; zawsze miała te rzeczy pod ręką, bo nie chciała niczym ryzykować, gdy Pan wezwie ją, aby sama kopnęła w kalendarz. Sam marynarz był bardzo schorowanym marynarzem; leżał na wysokim łóżku, mając na sobie piżamę w szerokie pasy. Gdy tak leżał z zamkniętymi oczami, jego twarz z wyglądu przypominała trochę twarz Jego Świątobliwości papieża Piusa X, ale ksiądz Smith podejrzewał, że myśli, które krążyły w ich głowach, nieco się różniły. Gdy położył już puszkę i krzyżmo na lnianym obrusiku, skinął na panią Flanigan, aby zostawiła go samego z umierającym. Gdy wyszła, usiadł obok łóżka i włożył rękę starego marynarza w swoją. Ręka starego marynarza była bardzo gorąca i ksiądz Smith współczuł mu bardzo, że jest tak chory i umiera, ale widział, że nie ma czasu do stracenia.
Moje dziecko, przyszedłem wysłuchać twojej spowiedzi – rzekł.
Stary marynarz otworzył dwoje bardzo niebieskich oczu. Zdawało się, że potrzebują trochę czasu, aby wytłumaczyć sobie obecność księdza, lecz gdy się to udało, pociemniały i zrobiły się gniewne.
Zostaw mnie w spokoju, dobra? – powiedział stary marynarz, podnosząc się nieco na łóżku i znów na nie opadając.
Ksiądz Smith uśmiechnął się ze znużeniem. Piętnaście lat temu, gdy jako młody ksiądz niósł Najświętszy Sakrament do leżących na łożu śmierci, taki opór wstrząsał nim i przerażał go, bo młodemu, dwudziestopięcioletniemu księdzu o kruczoczarnych włosach trudno było jednać z Bogiem pokrytych siwizną grzeszników. Ale kruczoczarne włosy także przyprószyła teraz siwizna, a ksiądz kołatał się już z Panem po wszystkich zakątkach winnicy i dowiedział co nieco o tym, dlaczego ludzie grzeszą pychą i zabiegają o szacunek u innych.
Mój synu, umierasz i nikt nie pomyśli już o tobie jako o równym gościu z tego powodu, że odrzucisz naszego Najświętszego Pana – powiedział. – Czas na uzyskanie zasługi jest krótki. Jestem kapłanem Boga i jestem tu, aby wysłuchać twojej spowiedzi.
Tak jak się spodziewał, jego słowa odniosły niemal natychmiastowy skutek. Oczy marynarza przestały patrzeć na księdza nieprzyjaźnie; odwrócił od niego głowę i powiedział:
To prawda, proszę księdza. Byłem straszną świnią, ale teraz jest już za późno.
Jak długo żyjesz, nigdy nie jest za późno – odrzekł ksiądz Smith. – W tym właśnie okazuje się łaska Boża.
Ale czy naprawdę? Czy nie byłoby ze strony Boga odrobinę bardziej miłosierne ustanowienie granicznego momentu, do którego można się nawrócić – wieku czterdziestu pięciu lat na przykład? Nic nie kusiłoby wtedy grzeszników do ustawicznego odkładania spraw na ostatnią chwilę i stanowiłoby to wielkie ułatwienie dla księży. – Ksiądz Smith uśmiechnął się przez chwilkę na myśl o swej zuchwałości i przychylał do stwierdzenia, że Pan Bóg też się uśmiechnął; a potem wrócił do nużącego zadania polegającego na skłonieniu niezbyt oryginalnego grzesznika, aby uznał swoje lenistwo, głupotę i tchórzostwo.
Od razu stało się jasne, że marynarz już od lat nie praktykował, ponieważ na samym wstępie powiedział, iż nie pamięta, kiedy ostatni raz był na mszy i przyjął komunię świętą, choć nigdy nie kładł się spać nie odmówiwszy Zdrowaś Mario, bo na Dalekim Wschodzie nigdy nie wiadomo, czy człowiek nie obudzi się z poderżniętym gardłem. Potem rozpoczął opowiadać księdzu o wszystkich kobietach, które poznał w Buenos Aires oraz Hong Kongu i powiedział, że te z Hong Kongu podobały mu się najbardziej. Ale ksiądz Smith odparł, że zdaje mu się, iż lepiej będzie, jak przypomną sobie od początku przykazania i zobaczą, ile z nich złamał, bo – mimo wszystko – większym grzechem śmiertelnym jest zapominać przez całe życie o miłowaniu Boga niż zawierać znajomości z tandetnie ubranymi Jezebel w cudzoziemskich portach. Marynarz odparł, że to bardzo łatwe i że nie ma wcale potrzeby powtarzać sobie przykazań, bo złamał je dokładnie wszystkie – włączając w to pożądanie osła bliźniego33 – i że ksiądz Smith grubo się myli, ponieważ kobiety wcale nie były tandetnie ubrane – szczególnie te w Chinach, które miały na paznokciach złoto i nosiły czarne satynowe buty na wysokich czerwonych obcasach – i że jak się teraz nad tym zastanawia, ani trochę nie żałuje, że poznał te kobiety, bo wszystkie były bardzo piękne i gdyby nadarzyła się sposobność, chciałby je poznać raz jeszcze. Ksiądz Smith powiedział, że marynarz głęboko się myli i że nasz Pan, Maryja Panna, święty Józef i inni święci są o niebo piękniejsi niż dowolna liczba chińskich nierządnic na wysokich obcasach; marynarz odparł, że nie jest tego taki pewien, i że nadal nie żałuje, że poznał wszystkie te kobiety, bo ich suknie wydawały tak prześliczne dźwięki, gdy się poruszały, w Ameryce Południowej zaś sprawy miały się mniej więcej tak samo i generał gubernator zdawał się również być tego zdania, bo w każdą sobotę wieczorem odwiedzał przybytek starej Señory Alvarez. Ksiądz powiedział, że niedopuszczalne jest, aby człowiek mówił do Boga w ten sposób w godzinie śmierci i żeby stary marynarz lepiej się pośpieszył i żałował za swoje grzechy, jeśli nie chce pójść do piekła i utracić wszechmogącego Boga na wieki. Ale stary marynarz odpowiedział, że – choć żałuje, iż tak rzadko przystępował do sakramentów i nie kochał bardziej Boga – nie żałuje, że poznał te kobiety, bo wszystkie były piękne, a niektóre z nich również bardzo uprzejme. Zdesperowany ksiądz Smith zapytał starego marynarza, czy żałuje, że nie żałuje tego, iż poznał wszystkie te kobiety, a stary marynarz powiedział, że tak – żałuje, iż nie żałuje – i ma nadzieję, że Pan Bóg to zrozumie. Na to ksiądz Smith powiedział, że zdaje mu się, iż Bóg prawdopodobnie zrozumie, i rozgrzeszył starego marynarza, zlewając zasługi Chrystusowej męki na jego zapominalstwo o Bogu i suknie sprzed lat, które wydawały tak prześliczne dźwięki.
Nie było trudności z namaszczeniem starego marynarza, bo leżał zupełnie spokojnie i zdawało się, że sprawia mu przyjemność, gdy ksiądz Smith wziąwszy święty olej krzyżma uzdrowił jego członki i zmysły – grzeszne: dotyk, słuch, wzrok i powonienie, które tak długo odwodziły go od Boga, oddalały od Jezusa; ale staremu marynarzowi niełatwo było połknąć Najświętszy Sakrament, bo usta miał suche i spieczone, więc ksiądz Smith musiał mu pomóc, dając do popicia trochę wody. Potem stary marynarz jakby stracił świadomość, chociaż ksiądz Smith wiedział, że nadal żyje, bo paski na piżamie wciąż podnosiły się i opadały. Klęcząc obok łóżka, ksiądz zaczął odmawiać modlitwy za konających: „Duszo chrześcijańska, zejdź z tego świata w imię Boga Ojca Wszechmogącego, który cię stworzył; w imię Jezusa Chrystusa, Syna Boga żywego, który za ciebie cierpiał; w imię Ducha Świętego, który na ciebie zstąpił; w imię chwalebnej i świętej Bogarodzicy Dziewicy Maryi; w imię świętego Józefa, przesławnego Jej Oblubieńca; w imię Aniołów i Archaniołów; w imię Tronów i Zwierzchności; w imię Księstw i Potęg; w imię Mocy, Cherubinów i Serafinów; w imię Patriarchów i Proroków; w imię świętych Apostołów i Ewangelistów; w imię świętych Męczenników i Wyznawców; w imię świętych Zakonników i Pustelników; w imię świętych Dziewic i wszystkich Świętych Bożych”.
Ksiądz Smith wciąż modlił się żarliwie, gdy drzwi się otwarły; do środka weszły pani Flanigan i dwoje dziewcząt; klęknęły obok księdza wokół łóżka, zamaszyście się żegnając. „W Twoje ręce, o Panie, powierzam ducha mojego” – zaczął ksiądz Smith, ale paski na piżamie starego marynarza podnosiły się i opadały zbyt szybko, aby zdołał odpowiedzieć, więc pani Flanigan i dwoje dziewcząt musiały odpowiadać za niego: „Panie Jezu, przyjmij moją duszę”.
Choć stary marynarz miał się tak źle, że nie był w stanie się modlić, pani Flanigan powiedziała, że jej zdaniem dobrym pomysłem byłoby, aby trzymał w ręku krucyfiks, tak aby jego oczy przyzwyczaiły się do wizerunku Zbawiciela, zanim spotka się z nim twarzą w twarz na tamtym świecie; ksiądz Smith powiedział, że w zupełności się zgadza. Wzięli więc ze stolika przy łóżku krucyfiks i włożyli w ręce starego marynarza. Najpierw zdawało się, że nie chce go trzymać, ale w końcu chwycił krucyfiks mocno, jego oczy zajaśniały promiennym blaskiem ufności, a ksiądz Smith powiedział pani Flanigan, że jest pewien, iż stary marynarz mimo wszystko będzie miał dobrą śmierć, i że ma nadzieję, iż ona oraz dziewczęta potraktują to jako nauczkę i porzucą swoje grzechy, bo wszechmogący Bóg nie zawsze udziela tak wspaniałych łask w ostatnich chwilach życia.
Paski na piżamie starego marynarza zaczęły podnosić się i opadać szybciej, a ksiądz Smith wyrzucał z siebie wezwania z taką szybkością, że pani Flanigan i dwie młode damy nie zdołały dotrzymać mu kroku:
Święty Józefie, módl się za mną. Święty Józefie, wraz ze świętą i dziewiczą Oblubienicą twoją, otwórz mi bramę Bożego miłosierdzia. Jezu, Maryjo, Józefie święty, wam daję serce i duszę. Jezu, Maryjo, Józefie święty, bądźcie przy mnie w ostatniej walce. Jezu, Maryjo, Józefie święty, sprawcie, bym zasnął i spoczął w pokoju.
Potem piżama starego marynarza stała się bardzo spokojna, a jego twarz zdawała się kurczyć i kurczyć, jakby chciała na powrót stać się twarzą dziecka. Ksiądz Smith modlił się do świętych Bożych i aniołów Pańskich, aby pośpieszyli na spotkanie i zanieśli duszę starego marynarza przed oblicze Najwyższego; wiedział bowiem, że stary marynarz umarł.
Gdy ksiądz wyszedł znów na zewnątrz, jeździło więcej tramwajów, wszystkie pokryte czerwonymi, niebieskimi i zielonymi reklamami toffi, jakby należało jeść je bez ustanku; na ulice wylegli też młodzieńcy w towarzystwie swoich bladoróżowych młodych dam. Ksiądz Smith poszedł do domu na piechotę, bo już go nic nie nagliło i chciał pomyśleć o starym marynarzu stojącym przed sądem Bożym i pomodlić się za niego.
Na ponurym rogu ulicy wokół pomnika upamiętniającego ofiary drugiej wojny burskiej skupiły się grupki robotników w sztywnych niebieskich i brązowych ubraniach i jeszcze sztywniejszych tweedowych kaszkietach; stali z rękami wbitymi posępnie w kieszenie, bo nie było wyników wyścigów konnych ani meczów piłkarskich, o których można by podyskutować. Ich obojętne nieróbstwo stanowiło tło dla garstki kobiet i staruszków zgromadzonych wokół fisharmonii, w którą waliła ekstatycznie młoda dziewczyna z różowymi obwódkami wokół oczu. Ksiądz Smith, zatrzymawszy się na chwilę i przyjrzawszy, pomyślał, że tak właśnie musiał jawić się mieszkańcom Pamfilii, Frygii, Efezu i Koryntu święty Paweł – z tą różnicą, że głoszona przezeń nauka charakteryzowała się nieco mniejszą emocjonalnością i, oczywiście, nie mógł korzystać z fisharmonii. Ksiądz zastanawiał się, czy mimo wszystko katolicy nie mogliby się czegoś od protestantów nauczyć i czy zwiastunem prawdziwego religijnego nawrócenia w Wielkiej Brytanii nie mogłoby okazać się odrodzenie zakonu wędrownych mnichów-kaznodziejów, którzy chodziliby po opłotkach, gościńcach i brzydkich miastach, głosząc wszystkim wielkie piękne prawdy o Jezusie Chrystusie i Jego Kościele. Skutkiem byłyby, rzecz jasna, bluźnierstwa i zniewagi, ale także swego rodzaju radość w życiu tych, którzy słuchali i pojmowali. Gdy tak stał zamyślony, mały krzepki mężczyzna w za dużym meloniku i z rozognionym wzrokiem odłączył się od śpiewającej pieśń grupy i przystąpił do kapłana:
Więc mam przed sobą księdza Smitha? – spytał zaczepnie.
Tak. A z kim mam zaszczyt mówić?
Mówi ksiądz z radnym Thompsonem, prezesem Stowarzyszenia Akcja Protestancka34. Ostrzegam: jestem księdza wrogiem. Nie chcemy żadnych przebrzydłych katolików w tej części miasta. Nie chcemy, żeby dalej uprawiali swoją bluźnierczą działalność na targu owocowym. Jeśli się sami nie wyniesiecie, zmusimy was.
Przez krótką chwilę księdzu zdawało się, że mężczyzna ma zamiar plunąć mu w twarz, ale gdy wyrzucił z siebie groźby, szybkim krokiem wrócił do śpiewających pieśń, nadymając się pod swoim melonikiem. Ksiądz Smith stał w miejscu na tyle długo, aby ludzie odnieśli wrażenie, że się nie boi, a potem poszedł w kierunku domu, smutny wewnętrznie, bo nie lubił być u nikogo w nienawiści, nawet ze względu na Pana Boga. Zawsze chciał być kapłanem lubianym, kochanym przez parafian; chciał, aby głoszoną przezeń religię wszyscy szanowali i rozumieli. W chwilach przebłysku rozsądku zdawał sobie sprawę, że to słabość, bo w zamyśle Boga religia nie miała być łatwa dla nikogo, a już szczególnie dla księży. Taka chwila nadeszła właśnie teraz, gdy prosił Boga, aby dał mu siłę, by nie stchórzył. Ostatecznie – pomyślał – Bóg dawał współcześnie kapłanom dość łatwe zadanie, bo nie wymagał on nich, aby dali upiec się żywcem jak święty Wawrzyniec. Ale pieczenie żywcem bolało prawdopodobnie mniej niż sobie to wyobrażamy, gdy z pomocą przychodziła Boża łaska. Potem przypomniał sobie, że choć minęła już druga, nie odmówił jeszcze swych codziennych modlitw o nawrócenie Szkocji; odmówił je więc od razu, aby gdy tylko dotrze do domu, móc przejść bez zwłoki do rostbefu.

1 Święty Kolumban z Iony, opat i wyznawca (521–597) – irlandzki benedyktyn, fundator klasztorów i kościołów, ewangelizator ludów Irlandii i Wielkiej Brytanii. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
2 Psalmy w wersji metrycznej opracowali protestanci w okresie reformacji.
3 Hilaire Belloc (1870–1953) – pisarz angielski pochodzenia francuskiego; apologeta katolicyzmu, myśli średniowiecznej i dystrybutyzmu.
4 Je vous offre... – (franc.) „Ofiaruję Ci wszystkie msze odprawiane dziś na całym świecie za biednych grzeszników, którzy przeżywają właśnie agonię i umrą zanim zajdzie słońce”.
5 Que le sang... (franc.) – Niech najcenniejsza Krew Jezusa Odkupiciela wyjedna im miłosierdzie i przebaczenie.
6 Noszenie melonika było charakterystyczne dla brytyjskich urzędników państwowych oraz pracowników sektora bankowego.
7 The Gaiety Theatre – teatr rewiowy.
8 Ben Nevis – najwyższy szczyt Szkocji (1345 m n.p.m.).
9 Por. Dz 1, 18: „A onci otrzymał rolą z zapłaty niesprawiedliwości, a obiesiwszy się, rozpukł się na poły, i wypłynęły wszystkie wnętrzności jego”.
10 Kościół Szkocji (ang. Church of Scotland) – protestancka wspólnota powstała w 1560 roku.
11 Wincarnis – gatunek brytyjskiego wina; Van Houten – holenderski producent czekolady do picia.
12 Posiadacz akcji niemej pozbawiony jest prawa do głosowania na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy.
13 W angielskim oryginale: „no popery aloud”.
14 Pozostałe po rytualnym obmyciu przez kapłana palców winem i wodą; ksiądz Smith nie spożył ich, aby zachować post eucharystyczny przed kolejną mszą.
15 Asperges me, Domine, hyssopo et mundabor, / Lavabis me, et super nivem dealbabor (łac.) – „Pokropisz mię Hyzopem, a będę oczyszczony: omyjesz mię, a będę nad śnieg wybielony”. Słowa, od których zaczyna się obrzęd pokropienia przed sumą (Ps 50, 9; wszystkie cytaty biblijne wg Biblii Wujka).
16 Adorate Deum, omnes angeli eius: audivit et laetata est Sion: et exultaverunt filiae Judae. Dominus regnavit, exsultet terra: laetentur insulae multae (łac.) – Kłaniajcie się Bogu, wszyscy Aniołowie jego. Usłyszał i uweselił się Syjon i rozradowały się córki Judzkie. Pan króluje, niech się raduje ziemia: niech się weselą wyspy mnogie (z Psalmu 96).
17 If I should plant... (ang.) – Gdybym zasadził małe ziarno miłości / W ogrodzie twojego serca...
18 Mt 28, 20.
19 Robert Hugo Benson (1871–1914) – ksiądz i pisarz. W wieku trzydziestu dwóch lat, będąc protestanckim pastorem, nawrócił się na katolicyzm, a rok później został wyświęcony na kapłana.
20 Arthur James Balfour (1848–1930) – brytyjski polityk, w latach 1902–1905 premier rządu Wielkiej Brytanii.
21 Herbert George Wells (1866–1946) – powieściopisarz angielski, jeden z pionierów gatunku science fiction.
22 Trium puerorum... (łac.) – „Trzech młodzieńców śpiewajmy hymn, który śpiewali ci święci w piecu ognistym, błogosławiąc Pana” (por. Dn 3; jedna z przewidzianych przez mszał modlitw dziękczynnych kapłana po odprawieniu mszy świętej).
23 „Chwalcie Go na cymbałach głośnych; / Chwalcie Go na cymbałach krzykliwych; / Wszelki duch niechaj Pana chwali” – słowa Psalmu 150.
24 Papieskie Kolegium Szkockie – uczelnia założona w 1600 roku przez Klemensa VIII.
25 Rytuał Rzymski (łac. Rituale Romanum) – księga obrzędowa opisująca sposób sprawowania sakramentów i sakramentaliów niezastrzeżonych biskupom.
26 Ordo Baptismi Parvulorum (łac.) – „Obrzędy chrztu dzieci”.
27 Początkowe słowa błogosławieństwa soli podczas chrztu: Exorcizo te, creatura salis, in nomine Dei Patris omnipotentis, et in caritate Domini nostri Iesu Christi, et in virtute Spiritus Sancti (łac.) – Egzorcyzmuję cię, stworzenie soli, w imię Boga Ojca Wszechmogącego i w miłości Pana naszego Jezusa Chrystusa i w mocy Ducha Świętego.
28 Accipe sal sapientiae (łac.) – Przyjmij sól mądrości.
29 Grazie tante (wł.) – Wielkie dzięki.
30 Z powodu narzuconego przez władze polityczne zakazu publicznego noszenia stroju duchownego.
31 „Photo-Bits” – brytyjski tygodnik pornograficzny wydawany w latach 1898–1914.
32 Odol – niemiecka firma produkująca płyny oraz inne wyroby przeznaczone do utrzymywania higieny jamy ustnej.
33 Por. Wj 20, 17: „Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego: ani będziesz pragnął żony jego, nie sługi, nie służebnice, nie wołu, nie osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest”.
34 Edynburska partia polityczna o nazwie Stowarzyszenie Akcja Protestancka (ang. Protestant Action Society) została założona w 1933 roku.




Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)

-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
 wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz