-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
II
Biskup lubił zjeść na lunch
kiełbaskę i utrzymywał, że nikt w całej diecezji nie umie smażyć
ich tak dobrze jak on – nawet jezuici, spośród których jeden
braciszek miał do tego prawdziwą smykałkę. Ksiądz Smith wyjaśnił
to taktownie gospodyni w dniu, gdy jego wielebność miał pojawić
się u księdza na lunchu, a następnie w jego towarzystwie udać na
stację kolejową, aby przywitać zakonnice ze zgromadzenia
Najświętszego Serca, które wyrzucono z Francji1.
Z początku pani Walsh twierdziła, że w życiu o czymś takim nie
nie słyszała: żeby świątobliwy Biskup, który ma moc konsekrować
chleb i wino oraz wyświęcać kapłanów, sam smażył sobie
kiełbaskę! Ale ustąpiła, gdy Biskup przybył we własnej osobie,
w starym znoszonym płaszczu z obrywającym się górnym guzikiem i
uśmiechnął się do niej czystymi oczami, w których paliły się
iskierki – bardzo niebieskimi pod strzechą białych włosów.
Powiedziała, że owszem, jeśli jego wielebność pozwoli przyszyć
guzik do swojego płaszcza, ona pozwoli jego wielebności usmażyć
kiełbaskę, ale nie może to być jedna tylko kiełbaska, lecz co
najmniej trzy, bo ktoś tak ważny jak Biskup potrzebuje dużo jeść,
aby miał siłę wykonywać dalej swoją wielką, wspaniałą pracę.
Więc cała trójka poszła razem do kuchni; pani Walsh usiadła i
mocno przyszyła guzik do płaszcza jego wielebności; a Biskup
stanął nad patelnią i wyjaśnił gospodyni i księdzu, że
przyczyną, dla której większość ludzi nie smaży kiełbasek
właściwie, jest to, że zapominają je odwracać.
Biskup i ksiądz Smith nie
rozmawiali dużo w trakcie lunchu, bo kiełbaski były zbyt dobre;
nie mieli też wiele czasu, jeśli mieli zdążyć punktualnie na
stację i spotkać się z francuskimi zakonnicami, które
przyjeżdżały o drugiej piętnaście. Biskup liczył sobie
czterdzieści siedem lat i był pasterzem diecezji od lat trzech, bo
papież chciał mieć młodych biskupów w tej części Szkocji,
gdzie parafie były rozrzucone i rozdzielone morzem, górami oraz
jeziorami. Biskup lubił księdza Smitha, a ksiądz Smith lubił
Biskupa, ale nie spotykali się często, bo jego wielebność wciąż
podróżował pociągami i drogą wodną, głosząc nauki i
udzielając bierzmowania w odległych dolinach oraz kotlinach.
Zdecydowali, że pojadą na
stację tramwajem, bo diecezjalne fundusze nie pozwoliłyby na
dorożkę w obie strony; czym innym było zamówienie dorożki dla
świątobliwych zakonnic. Nasz Pan miał jednak pełne prawo
oczekiwać, że zdrowi i krzepcy kapłani będą podróżować mniej
luksusowo, jeśli w ogóle nie pójdą pieszo. Gdy czekali przy
latarnianym słupie, który głosił: „przystanek
na żądanie”,
„hydrant
50 m”
i „uprasza
się nie pluć na chodnik”,
Biskup spytał księdza Smitha, czy słyszał pogłoskę o tym, że
król Edward VII2
odwiedził Lourdes i klęknął podczas procesji z Najświętszym
Sakramentem. Ksiądz Smith powiedział, że słyszał wiele różnych
pogłosek o królu Edwardzie VII, ale takiej nigdy, a Biskup odparł,
że wie, co ksiądz ma na myśli, ale obaj muszą pamiętać, że
królowie i książęta są wystawieni na pokusy o wiele sroższe niż
zwykli ludzie i że istotnie byłoby bardzo cudownie, gdyby
wszechmogący Bóg doprowadził do nawrócenia króla Edwarda na
wiarę katolicką, gdyż to z pewnością przyniosłoby wiele dobra.
Gdy kołysząc się, nadjechał
tramwaj, Biskup przez pomyłkę nadepnął na metalowy pręt,
którego motorniczy zapomniał zabrać, gdy na pętli przesiadał się
na drugi koniec tramwaju; ozwał się piękny skłócony3
dźwięk niczym mszalnego dzwonka na podniesienie; całkiem na
miejscu – jak powiedział ksiądz Smith. Wsiedli na dolny pokład,
bo mieli do pokonania tak małą odległość, że nie warto było
iść na górę. Księdza Smitha ucieszyło, gdy spostrzegł, że
konduktorem jest James Scott; przedstawił go Biskupowi, opowiadając
szczegółowo o nowym dziecku i objaśniając, że pan Scott każdego
ranka bardzo wcześnie udaje się do zajezdni, aby przed rozpoczęciem
dnia pracy dokładnie pokropić cały swój tramwaj wodą święconą.
Pan Scott zaczerwienił się trochę na te słowa księdza Smitha, a
ksiądz przypuszczał, że to na pewno ze względu na słuchających
protestantów – którzy i tak niczego nie rozumieli – i pomyślał,
że będąc bardziej narażonym na nieprzychylność innych albo
nawet coś więcej, James Scott musi zyskiwać dużo większą
zasługę za prowadzenie dobrego życia niż on sam i Biskup.
Ale pan Scott nie mógł
rozmawiać długo, bo musiał wydawać biało-niebiesko-czerwone
bilety. Gdy oddalił się, idąc między siedzeniami i kasując
bilety dziurkaczem wydającym metaliczny dźwięk, Biskup zaczął
mówić o modlitwie liturgicznej i formalnej4.
Ksiądz Smith siadł z kapeluszem na kolanach, bo sądził, iż nie
byłoby taktownie siedzieć w obecności Biskupa z nakrytą głową,
nawet w tramwaju.
– Ludzie mylą się,
krytykując modlitwę liturgiczną i formalną – mówił Biskup –
ponieważ uprzedni namysł nad tym, co zamierza się Bogu powiedzieć,
jest wyłącznie dowodem taktu. Ksiądz Smith odparł na to, że
zdaje mu się, iż krytycy modlitwy liturgicznej odrzucali ją, bo
powtarzalność mogła skutkować zatracaniem jej znaczenia, co
powodowało, że grzesznicy mogli mamrotać zdrowaśki, mając ich
słowa na wargach, w umysłach zaś planować kolejne występki.
– Zastanawiam się jednak,
czy całkowicie mają rację – powiedział Biskup, przebijając się
przez łoskot i brzęczenie tramwaju. – Zdaje mi się, że nawet
najbardziej zatwardziały grzesznik nie zdoła wypowiadać będących
czystą poezją modlitw Kościoła bez uszlachetnienia w jakiś
sposób swej duszy ich pięknym brzmieniem. Ponadto Pater
noster i Ave
Maria to najsłodsze
pozdrowienie ziemi dla nieba i tylko zarozumialec mógłby wyobrażać
sobie, że zdołałby stworzyć coś piękniejszego. A kiedykolwiek
spojrzę na ohydę i surowość naszych przemysłowych miast, z głębi
serca dziękuję wszechmogącemu Bogu za to, że ofiarował swojemu
Kościołowi tak wiele finezyjnych rytuałów i ceremonii. Bo to nie
chleba i igrzysk potrzebują ludzie, ale poezji i modlitwy.
– „Poezja to takie
wyrażenie, które młodzieniec wyszeptuje w swoim sercu; cała
reszta to tylko literatura”; pamiętam, że przeczytałem coś
takiego kiedyś w gazecie – powiedział ksiądz Smith.
– W zakresie, w jakim ksiądz
o tym mówi, to prawda; ale trzeba ten zakres rozszerzyć – rzekł
Biskup. – Gdy młodzieńcy wyszeptują w swoich sercach poezję,
szukają Boga, nawet jeśli sami o tym nie wiedzą. To poezja stanowi
odzwierciedlenie religii, nie religia – poezji.
Ksiądz Smith spostrzegł, że
ludzie zaczynali gapić się na Biskupa i na niego, wybałuszając na
nich bezduszne oczy bazyliszków, w których błyszczała nienawiść.
Wiedział jednak, że gapią się tylko dlatego, iż tak
przyzwyczaili się do słuchania ludzi mówiących rzeczy pozbawione
znaczenia, że doznawali wstrząsu, słysząc ludzi mówiących
rzeczy, które znaczenie miały. Gdyby Biskup i ksiądz rozmawiali o
papierach wartościowych producentów stali albo cenie juty, nikt by
na nich nawet nie spojrzał; ale ponieważ rozmawiali o rzeczach,
które jako jedyne nadawały życiu sens, ich słowa wzbudzały
nienawiść, gniew i pogardę. Ksiądz pomyślał ze smutkiem o
wszystkich tych rozmowach, które co dzień toczyły się na świecie:
o wietrze, o deszczu, o golfie i o nowej sukience cioci Maggie;
pomyślał też o wszystkich ważnych rzeczach, o których, jak się
zdaje, nigdy nie mówiono.
– Wasza wielebność ma
zapewne rację – powiedział głośniej niż wymagała tego
sytuacja, bo nie miał zamiaru zamilknąć ze wstydu i nie mówić o
sprawach Bożych tylko dlatego, że gapił się na niego cały
wagon ludzi pochłoniętych sprawami tego świata. – Przecież
nasz Pan i święci wykuwali i polerowali święte zdania, więc
przypuszczalnie jakąś łaskę niesie nawet ich echo.
Gdy przybyli na stację, na
peronie czekał już przewielebny prałat kanonik O’Duffy, zarządca
prokatedry. Jego również zaproszono na powitanie francuskich
zakonnic, lecz – ze względu na to, iż właśnie kierował się
prosto w stronę męskiego szaletu – Biskup i ksiądz Smith udali,
że go nie widzą, stając i przyglądając się wystawionej na
stoisku literaturze, która wydawała się bardzo, ale to bardzo
światowa, choć Biskup z przyjemnością zauważył, że znajdowały
się tu tanie edycje książek Roberta Hugona Bensona. Była też
świeżo wydana powieść młodego człowieka nazwiskiem Hugh
Walpole5;
gdy Biskup i ksiądz Smith zastanawiali się, kto to może być,
dołączył do nich, wróciwszy z męskiego szaletu, monsignore
O’Duffy. Monsignore O’Duffy był kapłanem o wyglądzie
człekokształtnej małpy; miał potargane włosy i wielką gębę
górnika; wlewał sobie herbatę na spodek, aby wystygła, a na
zebraniach kapituły dmuchał nos w czerwoną chustkę.
– Widzę, że podczytujecie
sobie trochę za darmo – przywitał się prałat, podchodząc do
Biskupa i księdza Smitha. – Uszanowanie, wasza wielebność6.
– Prowadziliśmy właśnie z
księdzem Smithem bardzo interesującą dyskusję na temat poezji –
powiedział Biskup.
– Poezja to brednie –
rzekł prałat. – Kupa bredni o „miłości” i „czułości”,
i czym tam jeszcze, i często wprost grzeszna. Dla chłopaków:
futbol – to jest coś. A jeśli chodzi o panienki: mogą siąść
przy kominku, zająć się szyciem i mieć się o tyle lepiej, że
nie będą zaprzątać sobie głowy tymi nadętymi bzdurami.
Biskup i ksiądz Smith
spostrzegli, że na nic zda się naleganie na monsignore
kanonika O’Duffy’ego na dalszą rozmowę o poezji, więc ksiądz
Smith powiedział, że zastanawia się, czy któraś z francuskich
zakonnic mówi po angielsku i miał nadzieję, że tak, bo zaczynał
trochę gorzej mówić po francusku – było to nie całkiem prawdą,
bo raczej szczycił się swoją znajomością tego języka.
Monsignore O’Duffy z miejsca zakomunikował, że w kwestii
francuszczyzny z jego strony nie ma na co liczyć, ale Biskup
powiedział, iż swego czasu mówił tym językiem dość często, bo
zanim znalazł się w Valladolid, posługiwał w kościele świętego
Sulpicjusza7,
gdzie musiał czytać na głos w refektarzu. Ksiądz Smith poczuł
się tą wiadomością dość rozczarowany, bo nie przeszkadzałoby
mu, gdyby był jedyną osobą zdolną prowadzić rozmowę po
francusku; szybko opanował jednak niezadowolenie, bo wiedział, że
jest niechrześcijańskie.
W oddali, wzdłuż łuku
skręcających torów kolejowych, gdzie spotykały się pole golfowe
i posiadłość sir Dugalda Ippecacuanhy, nad drzewami pojawiła się
chmurka dymu, a po nasypie potoczyła doprawdy malusieńka,
miniaturowa dżdżownica pociągu. Ksiądz Smith często obserwował
tę chmurkę dymu w tym samym miejscu o tej samej porze i za każdym
razem, gdy ją widział, wysyłał w górę ku Bogu serpentyny
dziękczynnych modłów – za to, że nawet sprawami ziemskimi
zarządzał w rytmie liturgii, i za to, że z Jego woli
wszystkie inne solidne stare drzewa na ziemi również pozostają
niewzruszone.
– J’ai, tu as, il
a – zaczął
recytować, tryskając ciężkim dowcipem, monsignore O’Duffy. –
Avez-vous vu la
plume de ma tante8
– ale Biskup przerwał mu przypomnieniem, że koło stoiska z
książkami zawsze zatrzymują się wagony pierwszej klasy, więc
lepiej będzie jak pójdą w dalszą część peronu, bo dobre i
święte francuskie zakonnice z pewnością podróżują trzecią.
Biskup miał rację. Zakonnice
podróżowały trzecią klasą, której wagony znajdowały się z
tyłu pociągu, zaraz przed wagonem strażnika9.
Monsignore O’Duffy, przemieszczając się z chrząkaniem na
powitanie sióstr, podzielił się obserwacją, że zakonnice zawsze
podróżują z tyłu pociągu, a ksiądz Smith odpowiedział, że
dzieje się tak przypuszczalnie dlatego, iż tak bardzo przejmują je
słowa naszego Pana o tym, że ostatni na tym świecie będą
pierwszymi w przyszłym. Zakonnice uśmiechnęły się na widok
trzech księży, a ci odpowiedzieli uśmiechem. Biskup zdjął
kapelusz i wygłosił małe przemówienie, które ćwiczył od
Siedemdziesiątnicy:
– Bonjour,
ma Révérende Mère. Je suis enchanté de faire votre connaisance.
Permettez-moi de vous souhaiter, ainsi qu’à toute votre
communauté, la bienvenue sur la terre d’Ecosse10.
Ksiądz
Smith powiedział:
A monsignore O’Duffy dodał:
– Oo là, là, oui,
oui – na co
Wielebna Matka roześmiała się.
W sumie zakonnic było osiem;
stały, a wiatr pięknie układał podmuchami ich habity, podczas gdy
Wielebna Matka przedstawiała siebie i siostry. Ksiądz Smith nie
wyłapał wszystkich nazwisk, bo były francuskie, bo Wielebna Matka
wymieniała je bardzo szybko oraz dlatego, że nie zwracał na nie
zbytniej uwagi – zbyt zajęty podziwianiem łagodnych, radosnych,
świętych twarzy zakonnic. Dwie albo trzy z nich były młode; miały
tak śliczne różowe policzki, silne, białe zęby i jasne,
niebieskie oczy, że ksiądz Smith dziwił się, po jakie licho
Francuzi chcieli się ich pozbyć – musiały wyglądać tak
pięknie, spacerując starymi brukowanymi ulicami.
Zakonnice przepraszały, że
przywiozły ze sobą tyle bagażu, ale powiedziały, że nie
ścierpiałyby, gdyby we Francji zostały wszystkie będące ich
własnością piękne świeczniki i szaty liturgiczne, w
szczególności czerwony ornat, noszony niegdyś przez proboszcza z
Ars12.
Biskup powiedział, że w zupełności to rozumie, i że siostry
postąpiły bardzo słusznie, ponieważ wszechmogący Bóg zostanie
bardziej uczczony użyciem w Jego służbie pięknych przedmiotów w
Szkocji niż pozostawieniem ich we Francji; tylko że Biskup nie
mówił zbyt szybko, bo czas na przypomnienie sobie francuskiego miał
dopiero od Niedzieli Siedemdziesiątnicy. Przechodząca grupa
wielkich pasiasto ustrojonych maklerów w wydętych spodeńkach13,
z drewnianymi i metalowymi kijami do golfa rzuciła zakonnicom
wyzywające spojrzenie, ale monsignore O’Duffy odpowiedział im
spojrzeniem tak piorunującym, że maklerzy poszli w swoją drogę –
zatwardziali protestanci, którzy dla swojej religii byli gotowi
zrobić wszystko – z wyjątkiem pójścia do świątyni.
Podczas gdy monsignore O’Duffy
i ksiądz Smith zajmowali się bagażami, Biskup wyjaśniał
zakonnicom, że muszą się spodziewać, iż ich wiara spotka się w
Szkocji z taką samą nienawiścią jak we Francji, choć w Szkocji
nienawiści towarzyszyć będzie większa liczba błędnych wyobrażeń
na temat jej prawd. Wyjaśnił, że to dlatego, iż we Francji wrogom
Kościoła głoszono religię, ale ci ją odrzucali, podczas gdy w
Szkocji szydzili z niej i bluźnili z powodu uprzedzeń i ciemnoty.
Wielebna Matka powiedziała, że dobrze rozumie, na czym rzecz
polega, i jest pewna, że rozumieją to również pozostałe
zakonnice, oraz że wszystkie będą się dużo modlić za Szkocję,
aby Bóg na powrót obdarzył ją szczęściem płynącym z wiary.
Biskup i ksiądz Smith
zamówili dla zakonnic tylko dwie dorożki, bo nie wiedzieli, że
będzie tyle bagażu, ale monsignore O’Duffy zdołał złapać
jeszcze jedną, bo dorożkarz był parafianinem prokatedry, choć nie
wypełniał wielkanocnego obowiązku14 przez
ostatnich pięć lat – przynajmniej tak twierdził kanonik.
Wielebna Matka, Biskup, monsignore O’Duffy i ksiądz Smith wsiedli
razem do pierwszej dorożki, cztery zakonnice – do drugiej, a do
ostatniej tylko trzy, bo musiały wziąć ze sobą do środka
skrzynię z czerwonym ornatem, noszonym niegdyś przez proboszcza z
Ars, bo nie bardzo mogły powierzyć ją siedzącemu na koźle
dorożkarzowi, szczególnie że tak dawno nie przyjmował komunii
świętej. Gdy dorożki odjeżdżały, banda przyglądających się
im chuliganów, stojących przed plakatem reklamującym podróże
koleją do Devon, cudownego Devon, zaczęła głośno się naśmiewać;
Biskup powiedział jednak Wielebnej Matce, żeby się tym nie
przejmowała, bo krzyczące łajzy i obiboki tak naprawdę nie
nienawidziły tego, czego Kościół nauczał na temat naszego Pana i
Najświętszego Sakramentu, ale przeinaczonych nie do pojęcia
koncepcji przedstawianych im przez ignorantów.
Dorożka toczyła się przez
miasto, a Biskup zapytał Wielebną Matkę, czy kiedykolwiek była w
Rzymie; Wielebna Matka odpowiedziała, że tak, ale nie zrobił na
niej takiego wrażenia, jakiego się spodziewała, i z przykrością
stwierdza, że niektórzy spośród książąt i wysokich dostojników
Kościoła twarze mieli nie bardzo uduchowione i pędem przelatywali
nawet przez święte tajemnice mszy, odprawiając ją bez skupienia
ani należnej czci. Biskup powiedział, że to prawdopodobnie
dlatego, iż saksoński umysł potrafi myśleć tylko o jednej rzeczy
naraz, podczas gdy łaciński o kilku, więc możliwe, że oczy i
twarz włoskiego kardynała mogą odbijać światowe myśli połowy
jego umysłu, podczas gdy druga połowa naprawdę i rzeczywiście
myśli o naszym Panu i wszystkim, co dla nas uczynił. Dodał, że
zauważył to samo w odniesieniu do żołnierzy brytyjskich i
kontynentalnych: wyglądało na to, że Brytyjczycy traktują musztrę
poważnie, podczas gdy żołnierze z kontynentu człapią w bardzo
niewojskowy sposób. Istniał zatem dość osobliwy związek
psychologiczny między dwiema ceremoniami tak różnymi jak uroczysta
msza w katedrze westministerskiej i parada highlandersów z Argyll i
Sutherlandu15
w pełnym umundurowaniu. Wielebna Matka powiedziała, że w tym, co
mówi Biskup, prawdopodobnie coś jest, ale że jego wielebność nie
powinien zapominać, iż ona sama jest pochodzenia „łacińskiego”,
nie zaś saksońskiego, a mimo to poważnie wstrząsnęły nią
pośpieszne ceremonie i opieszałe myśli części wyższego
duchowieństwa w Rzymie. Monsignore O’Duffy powiedział: „Oo
là, là, oui, oui”
– i wszyscy serdecznie się roześmiali, choć w głębi duszy
wszystkich bardzo bolało to, że wyższe duchowieństwo w Rzymie nie
wygląda na bardziej uduchowione.
Ksiądz Smith powiedział, że
to, o czym właśnie mówili, przypomniało mu historię o Francuzie,
który poszedł do spowiedzi i oskarżył się, że to, co zobaczył
w świętym mieście, nie zrobiło na nim wrażenia. – Ach, mon
enfant –
rzekł spowiednik – il
vaut toujours mieux ne pas visiter la cuisine du Bon Dieu16.
– Biskup śmiał się z tej historii tak bardzo, że monsignore
O’Duffy zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek przestanie;
przedłużający się śmiech zirytował go również dlatego, że
sam nie zrozumiał ani słowa, chociaż powiedział: „Oo
là, là, oui, oui”.
Ale nawet jeśli monsignore
O’Duffy nie znał francuskiego, znał włoski, którego nauczył
się w Kolegium Szkockim w Rzymie. Chociaż prałat nosił irlandzkie
nazwisko, urodził się w Tobermory17.
Gdy Biskup skończył się śmiać, monsignore O’Duffy powiedział,
że był pewnego razu włoski ksiądz, który miał wygłosić
kazanie w święto patrona swojego rodzinnego miasta, świętego
Piotra z Buonarotti. – San
Pietro Damiano fu un buon’santo
– zaczął – San
Pietro di Roma fu en excellentissimo santo, ma San Pietro di
Buonarotti, phew, che santo, amici miei!18.
Wszyscy wciąż śmiali się z
opowieści monsignore O’Duffy’ego, gdy dorożka zatrzymała się
przed domem, który kupiono dla zakonnic jeszcze za ich bytności we
Francji, a który później zamierzały przekształcić w szkołę.
Ksiądz Bonnyboat z parafii Najświętszej Maryi Panny Zwierciadła
Sprawiedliwości w Gormnevis, któremu Biskup powierzył zadanie
zakupienia nowego domu klasztornego, stał w progu, aby powitać
przybyłych. W ręku trzymał papugę w klatce, którą wręczył ze
sztywnym, lekkim ukłonem Wielebnej Matce, mówiąc: „oiseau,
oiseau”19, i
wyjaśniając, że ma ptaka od pięciu lat i że potrafi on
powiedzieć zarówno „Dominus
vobiscum”, jak i
„per omnia saecula
saeculorum”20,
ale z największą w świecie przyjemnością ofiarowuje go Wielebnej
Matce. Wielebna Matka wyglądała na dość zakłopotaną podarunkiem
i przez chwilę czy dwie ksiądz Smith obawiał się, że zaraz
powie, iż reguła jej zakonu zabrania jej samej i pozostałym
siostrom trzymania papug, niezależnie od tego, jak świątobliwe
odgłosy wydają, lecz w końcu podziękowała księdzu Bonnyboatowi
dość sympatycznie, a potem wszyscy poszli na podwieczorek.
Zakonnice siadły przy długim
stole w pustym pomieszczeniu, które ksiądz Bonnyboat przysposobił
na refektarz. Wielebna Matka nalewała herbatę, a Biskup nalegał na
to, aby mógł rozdawać babeczki21,
nawet księżom, bo wiedział, że najwyższy tytuł najwyższego z
biskupów brzmi Servus
Servorum Dei, czyli
Sługa Sług Bożych. Ksiądz Bonnyboat chciał zapewnić nieco
głośnego czytania duchowego podczas posiłku, ale jedyne francuskie
książki, jakie zdołał znaleźć, napisali Anatol France i Emil
Zola22;
Biskup powiedział, że nie są one wystarczająco odpowiednie i że
ksiądz Bonnyboat będzie mógł powetować sobie brak podbudowania
sióstr lekturą później, w czasie kazania w kaplicy.
– Oui,
ils sont délicieux mais je crois qu’à l’avenir il va falloir
nous contenter d’une alimentation plus austère24.
– Oo là, là, oui,
oui –
powiedział monsignore O’Duffy z pełnymi ustami.
Gdy tylko podwieczorek się
skończył, wszyscy poszli do kaplicy, którą ksiądz Bonnyboat
urządził w dawnej sali bilardowej. Wzniesiono tam mały drewniany
ołtarz i przechowywano Najświętszy Sakrament; paliła się przed
nim wieczna lampka. Biskup już wcześniej poświęcił salę
bilardową całkiem gruntownie, mówiąc, że uważa to za
szczególnie potrzebne, ponieważ dom należał wcześniej do
dyplomowanego księgowego. Gdy wszyscy trochę się pomodlili,
monsignore O’Duffy siadł do fisharmonii i wydusił z niej Je
suis Chrétien26;
wszystkie zakonnice śpiewały pieśń niskimi, czystymi głosami, a
księża wcale nie śpiewali, bo zakonnice robiły to tak pięknie.
Gdy ksiądz Bonnyboat wstał,
aby wygłosić kazanie, Biskup obawiał się, że kapłan zamierza
wywrzeszczeć swoją zwyczajową tyradę, którą zachowywał na duże
okazje: „Moi drodzy bracia w Chrystusie, nikt z was nie obudzi się
w niebie, dumając, jakże, u licha, się tam dostał”; takie
kazanie nie byłoby uprzejme wobec zakonnic, które miały wszelkie
powody, aby żywić nadzieję na zbawienie. Zamiast tyrady ksiądz
wygłosił krótkie dorzeczne kazanie na temat świętości, i to po
angielsku, bo, jak powiedział, nie potrafi poprawnie użyć trybu
łączącego po francusku. Świat błądzi, śmiejąc się ze
świętych – powiedział ksiądz Bonnyboat – ponieważ
wytworzenie świętego to najwybitniejsze rękodzieło Boga. Być
świętym nie oznacza być słabą i czułostkową istotą, która
nie potrafi powiedzieć gęsi: „Sio!”; być świętym oznacza
kochać Boga całym sercem, całym umysłem i czynić, myśleć oraz
mówić wszystko dla Jego większej chwały. Jedynie taka filozofia
mogłaby ocalić świat, ale nigdy świata nie ocali, bo sam Bóg
powiedział, że Królestwo Jego nie jest z tego świata; nie oznacza
to jednak, że mnisi, zakonnice i księża błądzą, usiłując sami
stać się świętymi i zachęcając innych, aby też usiłowali nimi
się stać. Sam nasz Pan powiedział, że wielu jest wezwanych, lecz
mało wybranych27,
a niezmierzony nadprzyrodzony mechanizm Kościoła wart byłby
istnienia, nawet jeśli w rezultacie całej jego działalności udało
mu się wytworzyć jednego tylko świętego. W oczach Boga to
niewidzialne zwycięstwa w ludzkiej duszy miały znaczenie, nie zaś
niezliczone nagłaśniane wiadomości prasowe o polityce i jachtach
sir Thomasa Liptona. Gdy ksiądz Bonnyboat skończył, monsignore
O’Duffy znowu zaczął grać na fisharmonii, Biskup zaś, ksiądz
Smith i ksiądz Bonnyboat poszli włożyć szaty do uroczystego
wystawienia Najświętszego Sakramentu.
Ksiądz Smith zawsze kochał
ceremonie tego obrzędu, bo były tak piękne: obecność naszego
Pana całego w bieli w środku monstrancji; ksiądz czasami
zastanawiał się, dlaczego świeckim chciało się w ogóle chodzić
na koncerty i do teatrów, skoro mogli spędzić czas o wiele
przyjemniej, chwaląc i adorując Boga podczas wystawienia. Zaczynało
się już ściemniać, gdy, pełniąc funkcję diakona, wyjął z
tabernakulum Hostię; jedynymi światłami w kaplicy były świece na
ołtarzu, które płonęły jak gwiazdy. W łagodnej smudze ciemności
zakonnice uklękły i wyśpiewały piękne słowa, tak że nawet gęba
monsignore O’Duffy’ego wyglądała na świątobliwą, zwieszając
się jak krwistoczerwony księżyc nad klawiszami fisharmonii.
Zakonnice zaśpiewały O
salutaris28 i
litanię loretańską, a ksiądz Smith pomyślał, że nigdy nie
słyszał dźwięków wspanialszych niż sylaby „speculum
justitiae”29,
wydobywające się czysto i słodko z owych niewidzialnych
francuskich ust. Potem zakonnice zaśpiewały Salve
Regina30
i Tantum ergo31,
a Biskup podniósł Najświętszy Sakrament w monstrancji i uczynił
znak krzyża wysoko nad klęczącymi zakonnicami, wyciągając
ramiona do granic możliwości, jakby próbował pobłogosławić
również wszystkich grzeszników na całym świecie. Zakonnice
zaśpiewały Laudate
Dominum32 szybkawym
pobożnym tempem, podczas gdy ksiądz Smith chował Najświętszy
Sakrament na powrót do tabernakulum. Potem wszyscy zaśpiewali
jeszcze raz Adoremus
in aeternum Sanctissimum Sacramentum33 wśród
wstęg dymu z kadzielnicy; następnie Biskup, ksiądz Smith i ksiądz
Bonnyboat opuścili kaplicę w bogatych białych szatach.
Wielebna Matka i zakonnice
chciały wszystkie pojść z Biskupem i księżmi do drzwi, aby ich
odprowadzić i podziękować za życzliwość, ale Biskup zwrócił
uwagę, że szkocki klimat jest znacznie surowszy niż francuski, i
że równie dobrze można pożegnać się w holu. Wielebna Matka
powiedziała, że to było „très,
très gentil de la part de monseigneur l’évêque et de messieurs
les curés de s’être donné tant de mal pour de pauvres
religieuses refugiées”34;
Biskup odpowiedział, że to żaden kłopot, a zakonnice powiedziały:
„Mais si, mais
si”35,
monsignore O’Duffy zaś: „Oo
là, là, oui, oui”,
i wszyscy serdecznie się roześmiali, włączając w to jego
wielebność Biskupa.
Gdy tylko drzwi klasztoru się
zamknęły, ksiądz Smith zdał sobie sprawę z tego, że szykują
się kłopoty, ale idąc razem z Biskupem i księżmi udawał, iż
nie spostrzega zarysów nienawistnych twarzy, wyciągających się
jak dętki wzdłuż ogrodzenia. Próbował też nie słyszeć
obrzydliwości, które twarze te wykrzykiwały, bo wiedział, że
nasz Pan oczekiwał od katolików odwagi i cierpienia dla Jego
Imienia, tak samo jak uwielbiania Go pięknymi śpiewami, i dlatego,
że wiedział, iż nie jest odważny i wcale a wcale nie chce
cierpieć. Potem spojrzał na niezmąconą twarz Biskupa, zdziwiony
grymas twarzy księdza Bonnyboata i wysuniętą szczękę księdza
O’Duffy’ego i przypomniał sobie wszystkich świętych, dziewice,
wyznawców i męczenników, którzy dla miłości Chrystusa
wycierpieli tak wiele. „Passio
Domini nostri Jesu Christi”36 –
wyszeptał i stracił świadomość, bo ostry kamień uderzył go w
skroń, a nieprzytomny ksiądz upadł na ziemię.
1
Zgromadzenie Najświętszego Serca Jezusa zostało założone przez
świętą Magdalenę Zofię Barat w 1800 roku. Zakon szczególną
uwagę poświęca nauczaniu dziewcząt. W latach 1903–1909 rząd
Francji zamknął czterdzieści siedem domów zgromadzenia,
przywłaszczając sobie mienie wielu z nich.
3
To sformułowanie zaczerpnąłem z tłumaczenia Jana Józefa
Szczepańskiego (Chwała
córy królewskiej,
Warszawa 1950).
8
J’ai, tu as, il a
(franc.) – Ja
mam, ty masz, on ma; Avez-vous
vu... –
Widziałeś pióro
mojej ciotki?
9
Wagon ten, wyposażony w hamulec ręczny, umieszczano na końcu
składu; strażnik w razie potrzeby uruchamiał hamulec.
10
Bon jour... (franc.)
– Witam, Wielebna Matko. Miło mi Matkę poznać. Niech Matka
pozwoli, że przywitam ją i jej wspólnotę na szkockiej ziemi.
12
Święty Jan
Maria Vianney (1786–1859) − francuski ksiądz, tercjarz
franciszkański,
patron proboszczów.
18
San Pietro
Damiano… (wł.)
– Święty Piotr Damiani był wielkim świętym. Święty
Piotr Rzymski był wspaniałym świętym, ale święty Piotr z
Buonarotti, o! to był święty, moi przyjaciele!
20
Dominus
vobiscum (łac.)
– Pan z wami; per
omnia saecula saeculorum (łac.)
– przez wszystkie wieki wieków.
22
Anatol France (właśc. Jacques Anatole Thibault) (1844–1924) –
francuski poeta, powieściopisarz i krytyk; Emil Zola (1840–1902)
– francuski pisarz, dramaturg i dziennikarz; przedstawiciel
naturalizmu w literaturze. Dzieła obu tych autorów znajdowały się
na kościelnym indeksie.
24
Oui, ils sont
délicieux... (franc.)
– Tak, są pyszne, ale myślę, że w najbliższej przyszłości
przyjdzie nam żywić się skromniej.
28
O
salutaris Hostia (łac.)
– O zbawcza
Hostio; hymn
eucharystyczny autorstwa świętego Tomasza z Akwinu.
29
Speculum
justitiae (łac.)
– zwierciadło sprawiedliwości; jeden z tytułów Najświętszej
Maryi Panny w litanii loretańskiej.
31
Tantum ergo
Sacramentum (łac.)
– „Przed tak wielkim Sakramentem”; incipit dwóch ostatnich
zwrotek hymnu Pange
lingua, napisanego
przez świętego Tomasza z Akwinu na cześć Eucharystii.
32
Laudate
Dominum (łac.)
– „Chwalcie Pana”; pierwsze słowa Psalmu 116, który
zakonnice zaśpiewały w całości.
33
Adoremus in aeternum
Sanctissimum Sacramentum (łac.)
– „Będziemy na wieki adorować Najświętszy Sakrament”;
słowa używane jako antyfona Psalmu 116.
34
Très, très
gentil... (franc.)
– To bardzo, bardzo miło ze strony księdza biskupa i księży
proboszczów, że zadali sobie tyle trudu dla biednych
zakonnic-uciekinierek.
36
Początkowe słowa modliwy nad penitentem, którą kapłan wypowiada
po udzieleniu rozgrzeszenia: „Passio
Domini nostri Jesu Christi, merita Beatae Mariae Virginis et omnium
Sanctorum, quidquid boni feceris vel mali sustinueris sint tibi
in remissionem peccatorum, augmentum gratiae et praemium vitae
aeternae. Amen” (łac.)
– „Niechaj męka Pana naszego Jezusa Chrystusa, zasługi
Najświętszej Maryi Panny i wszystkich Świętych, oraz to
wszystko, co dobrego uczynisz i przykrego zniesiesz, posłuży ci do
odpuszczenia grzechów, pomnożenia łaski i wyjednania nagrody
życia wiecznego”.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz