-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
X
Mieli zaatakować o świcie
trzy dni później. Ksiądz Smith odprawił mszę o trzeciej w
schronie majora. Miał na sobie szaty, które wyhaftowała dla niego
matka de la Tour. Po jednej stronie materiał złoty, bo złotego
materiału można używać we wszystkie święta i dni ferialne, a po
drugiej – czarny, bo zawsze były do odprawienia msze żałobne,
jako że tak wielu biedaków ginęło.
Większość katolików z
batalionu przyszła na mszę i przystąpiła do komunii świętej.
Ksiądz Smith najpierw wysłuchał ich spowiedzi, bo nie wszyscy oni
byli tak dobrzy, jak być powinni, biorąc pod uwagę knajpki z
czerwonym winem, dziewczęta i podobne sprawy. Ponieważ było ich
prawie pięćdziesięciu, ksiądz musiał rozpocząć dość
wcześnie, dokładnie rzecz biorąc o pierwszej trzydzieści, co
dawało tylko dwie minuty na każdą spowiedź; w efekcie tego
grzechy śmiertelne wytryskiwały strumieniem w ślicznym tempie i
równie szybko były gładzone. Ksiądz chciał rozpocząć od
wysłuchania spowiedzi lubiącego zaglądać do kieliszka majora, ale
major powiedział, że jeśli to księdzu nie przeszkadza,
zdecydowanie wolałby spowiadać się na końcu, bo nie sposób było
stwierdzić, ile nowych grzechów może popełnić w przeciągu
dziewięćdziesięciu minut. Ksiądz Smith siadł więc na swoich
skrzyniach i wysłuchał starych, naprawdę starych opowieści o
ludzkiej ułomności, a major podszedł do spowiedzi jako ostatni i
też nie był specjalnie oryginalny, ale to prawdopodobnie dlatego,
że nie miał zbyt wielu okazji do grzechu od ostatniej spowiedzi
trzy dni wcześniej; niech go ksiądz pobłogosławi, bo zgrzeszył1,
a ostatniego ranka podczas zwyczajowego alertu śnił o tym, że
rozmawia z ładną dziewczyną w jedwabnych zielonych pantalonach, a
ten gałgan, starszy sierżant obudził go, i gdy z powrotem poszedł
spać, znów próbował o niej śnić, bo była z niej naprawdę
niezła sztuka, niech ksiądz go pobłogosławi, i miała oczy, które
raz były niebieskie, a zaraz potem fioletowe.
Ksiądz używał skrzyni, na
której siedział podczas spowiedzi, jako ołtarza, mając do
dyspozycji przenośny kamień ołtarzowy, dwie świece i krucyfiks.
Gdy się obrócił i ujrzał w mdłym blasku świec surowe twarze
mężczyzn pogrążonych w słodkiej modlitwie, uświadomił sobie,
że mszę zawsze należałoby odprawiać w ten sposób – w wielkim
pośpiechu i na pograniczu śmierci. Nie było dzwonka, którym można
by zadzwonić na Sanctus,
więc major uderzał łyżeczką w blaszany kubek i brzmiało to
całkiem świątobliwie. Brzmiało nawet świątobliwiej podczas
podniesienia, z Chrystusem przebywającym ponownie w Hostii i drżącym
w półmrokach Wina. Modląc się nad tym misterium, ksiądz Smith
dziękował wielkiemu dobremu Bogu za ten jeden niezawodny pewny mały
cud, który, jak On przyrzekł, będzie trwał po wszystkie dni, aby
ludzie mogli być wyciągani ze swoich grzechów i przytwierdzani do
jaśniejących wspaniałością spraw niebiańskich. Potem znalazł
się na dole wśród nich, udzielając im komunii świętej,
wpychając Boga pod ich dachy2,
aby mogli zostać oczyszczeni z wielkiej cuchnącej ohydy świata i
znowu rozpoznać Boga, gdy uśmiechnie się do nich w Raju.
Piękno chwili skończyło się
zbyt szybko i powróciła proza świata z jej przyziemnymi zadaniami
do bezzwłocznego wykonania. Gdy tylko ksiądz Smith zdjął szaty,
poszedł między leżące zobojętniale na stosie worki z piaskiem,
aby odmówić modlitwy dziękczynne. Gdy stał tak na szańcu, modląc
się poprzez niewidzialne trawy, zaczęło się przejaśniać i
ksiądz zdał sobie sprawę, że niedługo nastanie świt. Z nieba
powoli wysączał się granat, gwiazdy gasły i znów wyłaniała się
twarda ziemia, płaska i pozbawiona już tajemnicy spowijającego ją
wcześniej krenelażu tłumu ludzi i wzgórz. Ksiądz Smith spojrzał
na stojącego kilka kroków od niego wartownika i zastanawiał się,
czy czuje on właśnie strach przed śmiercią. Potem, gdy ciemność
jeszcze bardziej ustąpiła, oblicze mężczyzny stało się bardziej
znajome i ksiądz ze zdumieniem rozpoznał Angusa McNaba.
– Angus, mój chłopcze,
jakim sposobem się tu znalazłeś?! – krzyknął ksiądz.
– O rany, ksiądz Smith! –
wrzasnął młody mężczyzna. – Nie miałem pojęcia, że to
ksiądz jest tym katolickim padre.
Wróciłem dopiero dwa dni temu. Byłem w Brytanii przez trzy
miesiące. Dostałem niezłą kulkę w ramię. Nic bardzo poważnego,
powierzchowna rana, ale wystarczyło, żeby trzymać mnie z dala od
tego rodzaju rzeczy, dzięki Bogu.
Ton i zachowanie młodego
człowieka przestraszyły księdza.
– Angus, co się z tobą
stało? – zapytał. – Dlaczego nie byłeś przed chwilą u
spowiedzi i komunii świętej?
– Och, do diabła, proszę
księdza, nie rozmawiajmy o religii, jeśli to księdzu nie
przeszkadza – powiedział Angus.
– Mój synu, nie mówi się
w taki sposób do swojego starego księdza parafialnego – odparł
surowo ksiądz Smith. – I porozmawiamy o
religii, bo religia to jedyny temat, na który naprawdę warto
rozmawiać i wiesz o tym dokładnie tak samo jak ja. – Wejrzał
młodemu człowiekowi w oczy i w przeszłe dawno lata, gdy chłopiec
ten był jego ministrantem, miał piegi na nosie, a czasem brudną
plamę wokół ust. – Angus, Angus, któż ci tak namieszał w
głowie?
– Nikt mi nie namieszał,
proszę księdza – powiedział młody mężczyzna. – Wiem po
prostu, że religia to wszystko durnoty i tyle. A ludzie w Szkocji
też zachowują się durnie. Udają, że strasznie obchodzi ich, co
się tutaj z nami, bidakami, dzieje, ale tak naprawdę, w głębi
serca to ich nie interesuje. Śpiewają okropnie dużo o
podtrzymywaniu domowego ogniska, kochaniu cię i całowaniu, gdy
wrócisz, ale to tylko słowa. Wszystko, czego chcą, to zostać w
domu, być bezpiecznym i dobrze się bawić. Wiem, bo byłem na
urlopie chorobowym i ludzie nie chcieli słuchać tego, co miałem im
do powiedzenia o tym, co dzieje się tu, na froncie. Wiem, bo ich
oczy stawały się puste i odchodzili, rozmawiając o czymś innym,
zanim skończyłem mówić. A kiedy wsiadłem do tramwaju z moim
obolałym ramieniem w ogromniastej szynie i żółtym gipsie, te
stare suki udawały, że mnie nie widzą, tylko wysiadywały swoje
ogromniaste dupska, klepiąc o cenie herbaty i o Mary Pickford3,
a ja ze swoim sterczącym ramieniem wszystkim zawadzałem i prawie
mnie przewracali za każdym razem, gdy tramwaj brał zakręt. A młode
dziewczyny były takie same. Chrześcijanie! – nie ma tam żadnych
chrześcijan. I oczekuje się, że to właśnie za takich jak oni mam
dać sobie podziurawić brzuch i zdechnąć w męczarniach. – Nagle
kurczowo objął księdza. – Księże, księże, niech oni
przestaną. Niech nie każą mi już tam wracać. Księże, księże,
tak się boję.
Ksiądz pozwolił chłopcu
trochę popłakać, bo wiedział, że łzy, jeśli płyną
dostatecznie długo, mogą przywieść niejedną duszę z powrotem do
Boga.
– Angus, ile ty teraz
będziesz miał lat? – zapytał w końcu.
– Dwadzieścia, proszę
księdza – odpowiedział chłopiec.
– Dwadzieścia lat, Angus, a
uważasz się za mądrzejszego od wszystkich świętych i doktorów
Kościoła. Wstydź się, Angus. Teraz po prostu stań tam i powiedz
mi o wszystkim, co zrobiłeś od czasu swojej ostatniej spowiedzi.
Nie, nie potrzebujesz klękać. Spoglądaj po prostu na ziemię
niczyją4 i
nadal bądź wartownikiem, ale szybko zdejmij z duszy ciężar
grzechów, bo wkrótce rozpocznie się bitwa i nie mamy czasu do
stracenia.
Gdy ksiądz Smith wyspowiadał
już Angusa i udzielił mu rozgrzeszenia, niebo zaczęło
błyskawicznie blednąć, lecz kapłan nadal mówił do chłopca, bo
wciąż miał dla niego trochę duchowych porad.
– Posłuchaj, Angus –
powiedział – nie wolno ci bać się śmierci, bo jesteś teraz w
stanie łaski; gotowy na spotkanie z naszym Panem. I nie wolno ci
martwić się zbytnio ludźmi w Szkocji, którzy są bezmyślni i nic
z tej wojny nie rozumieją. To tylko brak wyobraźni i tyle.
Zrozumieją to dobrze, gdy nadejdzie pokój i zobaczą, jak wygląda
świat, który dla nich wywalczyliśmy. Bo świat będzie po wojnie
bardzo wspaniałym miejscem, Angus, przypominającym Królestwo
naszego Pana o wiele bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Czy jest ksiądz tego
pewien? – Oczy młodego człowieka błyszczały teraz, i to nie od
łez.
– Jestem tego pewien, Angus.
Tak mówi Biskup. Wszyscy tak mówią. Poza tym mówi o tym zwykły
zdrowy rozsądek. Ludzie nie staną się na powrót skąpi,
małostkowi i samolubni po tym, jak latami się temu opierali.
– A co z niemieckimi i
austriackimi katolikami, proszę księdza? Czy oni też walczą o
lepszy świat?
– Zostali oni zwiedzeni w
kwestiach politycznych przez swoich doczesnych władców, ale z
chwilą, gdy zwyciężymy, łuski spadną im z oczu, a rozdarcie w
szacie Chrystusowej zostanie na nowo zszyte – powiedział ksiądz
Smith.
– Myślę, że nie
przeszkadzałoby mi zbytnio umrzeć za taki świat, proszę księdza
– powiedział Angus. – Dziękuję, że ksiądz mi pomógł. –
Lekceważąc nieco etykietę, uścisnął księdzu rękę. –
Obawiam się, że byłem nieskończenie głupi – powiedział.
Potem nie mogli już wcale
rozmawiać, bo zaczęto prowadzić ogień zaporowy, a mężczyźni
wlali się strumieniami do okopów i stali przykucnięci pod szańcem
w swoich stalowych hełmach. Niektórzy z nich żartowali, a
niektórzy stali zamknięci w sobie i poważni, przez głowy
wszystkich przebiegało jednak to samo pytanie: „Czy przydarzy się
to mnie?”.
Huk dział i eksplodujących pocisków był straszliwy. Ksiądz
zastanawiał się, jak podobał się on Niemcom, i czy oni również
stali z nadającą im świątobliwy wygląd świadomością ataku,
który, jak musieli wiedzieć, niechybnie nastąpi. Rozmyślał też
nad tym, czy byli między nimi katolicy i czy ksiądz również
udzielił im właśnie komunii świętej, i nad tym, jak Pan Bóg bez
ustanku osądzał Niemców i Brytyjczyków, którzy musieli
nieprzerwanie przymaszerowywać przed Niego z pola bitwy, czerwoni i
gniewni. Potem bał się o samego siebie, bo wiedział, że on też
może w każdej chwili zginąć, a chciał dalej żyć wśród reklam
papierosów, sadzy, aptek i grzechu, co było z jego strony głupie,
bo przyszły świat musi dawać o niebo większą przyjemność.
Potem podszedł do niego oficer, patrząc na zegarek, ksiądz Smith
zaś uczynił znak krzyża i wymamrotał słowa absolucji
generalnej5 i
nawet niektórzy niebędący katolikami skłonili głowy, bo
wiedzieli, że ksiądz Smith jest kapłanem i modli się za nich.
Potem ich bagnety znów najeżyły się bojowo, stalowe hełmy
zostały wciśnięte na głowy i wszyscy razem stali się kapłanami
i ofiarą, tak jakby nigdy nie zapraszali ładnych dziewcząt na
mecze krykieta i nie zanurzali z chlupotem wioseł, leniwie sunąc
łódką. Potem ktoś krzyknął i wszyscy ruszyli: górą, dołem i
naprzód w bitewny zgiełk.
Ksiądz Smith nie widział
Angusa przebiegającego grzbiet wzgórza, ale gdy ruszył do przodu
ze świętymi olejami, natrafił na lubiącego zaglądać do
kieliszka majora, który został zraniony i leżał w leju po
pocisku, mając w brzuchu wielką krwawą dziurę.
– W porządku, proszę
księdza; wciąż myślę, że z Boga jest sahib –
powiedział, gdy ksiądz pochylił się, aby go namaścić.
1
Odniesienie do formuły „Pobłogosław mnie, ojcze, bo
zgrzeszyłem”, którą w wielu krajach penitenci rozpoczynają
spowiedź świętą.
2
Aluzja do słów: „Domine,
non sum dignus ut intres sub tectum meum: sed tantum dic verbo, et
sanabitur anima mea”
(łac.) – w dosłownym tłumaczeniu: „Panie, nie jestem godzien,
abyś wszedł pod dach mój, ale rzeknij tylko słowo, a będzie
uzdrowiona dusza moja”.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz