-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
VI
Zakonnice zawiesiły klatkę z
papugą, którą podarował im ksiądz Bonnyboat, w klasztorze w
jednej z sal lekcyjnych, bo sądziły, że będzie to budujące dla
uczniów, gdy usłyszą papugę wydającą świątobliwe dźwięki,
szczególnie, że tego rodzaju ptaki nie cieszyły się reputacją
pobożnych. Za każdym razem, gdy matka Leclerc słyszała, jak
papuga wypowiada „Dominus
vobiscum”,
mówiła, że czuje, iż nasz Pan z pewnością umarł nie tylko za
ludzi, ale także za koty, psy i ptaki, lecz Wielebna Matka
powiedziała jej, żeby nie była niemądra i że nasz Pan umarł
tylko za ludzi, bo tylko ludzie mają dusze nieśmiertelne, a gdyby
nasz Pan umarł za koty, psy i ptaki, dlaczegóż nie za myszy,
szczury i pchły? Matka Leclerc odpowiedziała, że Wielebna Matka
ma, oczywiście, rację, ale że głęboko w sercu żywi nadzieję,
iż pewnego dnia papuga zaśpiewa może w niebiańskim chórze razem
ze świętym Janem Chryzostomem, świętą Cecylią i całą resztą.
Ksiądz Smith odprawiał w
klasztorze msze w niedziele, wtorki i czwartki, a monsignore O’Duffy
i ksiądz Bonnyboat w pozostałe dni, bo zakonnice były zbyt ubogie,
aby pozwolić sobie na własnego kapelana; ale tylko ksiądz Smith
chodził tam uczyć katechizmu, bo kochał zakonnice nawet bardziej
niż inni, a poza tym lubił rozmawiać z małymi dziećmi o Bogu.
Papugę umieszczono w sali, w której uczył ksiądz Smith, ale ptak
mówił tylko „Dominus
vobiscum”, gdy
ksiądz wchodził, i „Per
omnia saecula saeculorum”,
gdy wychodził, i nigdy nie zakłócał w żaden sposób katechezy.
Kiedy ksiądz Smith przebywał
z dziećmi, zawsze z łatwością przychodziło mu wierzyć w to, że
Bóg stworzył świat. Wyglądały na tak świeże, różowe i
pyzate, że niepodobna było nie dostrzec, iż to palec Boży
cyzelował ich młodość. Oczywiście, jak nauczali doktorzy
Kościoła i niektóre inne znakomitości spośród świętych,
dzieci mogły grzeszyć i rozmyślnie okazywać nieposłuszeństwo
Bogu tak samo jak ludzie dorośli, ale ksiądz sądził, że
wszystkie dzieci rozpoczynały swoje życie, kochając Jezusa w
sposób naturalny, i stawały się wobec Niego fałszywe tylko
wskutek pożądliwości zmysłowej albo obawy przed tym, że zostaną
wzięte za cnotliwsze od swoich kolegów. W wieku chłopięcym ksiądz
Smith bardzo pragnął być dorosły, bo wydawało mu się, że o
posłuszeństwo naszemu Panu łatwiej człowiekowi dojrzałemu niż
dziecku, i przeżył rozczarowanie, gdy odkrył, że jest o nie
trudniej. Przypuszczał, że doświadcza tego każdy i że wielka
różnica między księżmi i zakonnicami a zwykłymi ludźmi polega
na tym, że księża i zakonnice nie ustają w wysiłkach, aby to
posłuszeństwo zachować.
Do klasy, którą w roku 1913
ksiądz Smith uczył katechizmu, chodziły zarówno dziewczęta, jak
i chłopcy, bo choć szkoła była pomyślana jako żeńska,
zakonnice uczyły również chłopców w wieku do lat siedmiu. Do
klasy chodzili zarówno Elvira Sarno, jak Józef Scott. Państwu
Sarno i Scottom urodziły się i kolejne dzieci, ale ksiądz Smith
pamiętał szczególnie Elvirę i Józefa, bo ochrzcił ich oboje
tego samego deszczowego niedzielnego poranka 1908 roku. Na tablicy
nad głową księdza Smitha widniało zdanie: „Kauczukowce
uprawiano w Brazylii wcześniej niż na Malajach”, bo pół godziny
wcześniej matka de la Tour uczyła tu geografii, ale twarze, na
które kapłan patrzył, były zbyt młode, aby je to przejmowało, a
twarz księdza Smitha robiła wrażenie, że jest zbyt stara, aby go
to przejmowało, i nie sądził, żeby Boga też to przejmowało.
– Czym jest grzech? –
spytał rzędy okrąglutkich twarzy widoczne przez rusztowanie
przyprószonych jakby promieni słonecznych, które przecinały salę,
wpadłszy do niej wysokimi oknami.
– Grzech to wystąpienie
przeciw Bogu przez przekroczenie prawa Bożego myślą, mową,
uczynkiem lub zaniedbaniem – wyskandowały chórem w odpowiedzi
okrąglutkie twarze.
– Ile jest rodzajów
grzechu? – zapytał ksiądz ich marynarskich ubranek i kokard we
włosach.
– Są dwa rodzaje grzechu:
grzech pierworodny i grzech uczynkowy – wyskandowały chórem w
odpowiedzi marynarskie ubranka i kokardy we włosach.
– Bardzo dobrze –
pochwalił ksiądz dzieci, ale wtem zdał sobie sprawę, że wcale
nie było bardzo dobrze, bo dzieci nie rozumiały tego, co mówiły,
ani na jotę bardziej niż papuga wypowiadanych przez siebie słów
„Dominus
vobiscum”. Dzieci
wyskandowałyby z równym entuzjazmem: „Grzech uprawiano w Brazylii
wcześniej niż na Malajach”, gdyby je tego nauczono. Ze smutkiem
pomyślał o wszystkich dzieciach, które Kościół uczył
katechizmu we wszystkich krajach na przestrzeni wszystkich wieków, i
o tym, jak wiele niegodziwości wciąż istniało na świecie, bo
mądrości uczono się tylko mechanicznie, a nie wbijano jej do głów
ostrymi niczym nowe gwoździe słowami. Być może to księży
należało winić za ten podły stan rzeczy, bo sami nie czuli
surowego znaczenia stojącego za gładkimi zdaniami, którymi
usiłowali skłonić innych do ich odczuwania. Zamykając katechizm
dla dzieci, ksiądz Smith postanowił, że jakkolwiek Dobra Nowina
bywała wyszydzana i surowo krytykowana, dzieci, które teraz przed
nim siedziały, powinny ją zrozumieć i być zawsze posłuszne.
– Jest tylko jedna rzecz,
którą chcę, abyście wszyscy pamiętali, i chcę, abyście
pamiętali ją przez resztę życia – powiedział. – To, właśnie
to, czego uczycie się w tej klasie, ma największe znaczenie i
zawsze będzie miało. Bóg wysłał was na świat, abyście zbawili
wasze dusze, i nic innego nie jest ważne. Gdy będziecie więksi,
źli ludzie prawdopodobnie spróbują wam wmówić, że tak nie jest,
i że jedyne, co ma znaczenie, to zdobyć bogactwo, władzę i
szacunek u ludzi. To nieprawda. Zawsze pamiętajcie, że Bóg patrzy
inaczej niż patrzy świat, i że brudny obdarty włóczęga z łaską
Bożą w sercu jest w oczach Bożych nieskończenie przyjemniejszym i
piękniejszym widokiem niż którykolwiek grzeszny monarcha w swoim
pałacu. Zawsze starajcie się być posłuszne naszemu Panu.
Pamiętajcie, że możecie nosić prawdę w głębi własnej duszy,
podczas gdy cały świat głosi swym hałaśliwym językiem fałsz.
Ludzie mogą was przekonywać, że religia nadaje się tylko do
kościoła i tylko na niedziele i że próbować stać się świętym
to głupota; pomylą się; ten świat i jego przyjemności przeminą,
więc głupotą jest nie próbować stać się świętym, a nie można
się nim stać, nie będąc pobożnym przez cały tydzień. Toffi,
którego posmakowaliście wczoraj, nie da wam jutro żadnej
przyjemności, ale może wywołać u was mdłości. Taki jest właśnie
grzech; w przyszłym świecie przyniesie wam tylko ból, a nie
przyjemność. – Ksiądz spostrzegł, że Józef Smith ciągnie
Elvirę Sarno za włosy. – Józefie, jak brzmiało ostatnie słowo,
które powiedziałem? – spytał.
– „Grzech pierworodny i
grzech uczynkowy”, proszę księdza – odpowiedział chłopiec.
– A może ty, Elviro?
– zapytał.
– „Zaniedbanie przeciw
prawu Bożemu”, proszę księdza – odpowiedziała dziewczynka.
– Proszę księdza, ja wiem
– odezwał się inny chłopiec. – Mówił ksiądz o tym, jak
toffi będzie smakować w czyśćcu.
Chłopcy i dziewczęta z klasy
byli zbyt młodzi, aby śmiać się z tej odpowiedzi, ale ksiądz
Smith spostrzegł, że Wielebna Matka stoi w drzwiach i się śmieje.
– Per omnia saecula
saeculorum –
zaskrzeczała papuga, bo wiedziała, że gdy tylko pojawi się
Wielebna Matka, oznacza to koniec zajęć. Czując się trochę
głupio, ksiądz Smith zszedł z katedry i poszedł z Wielebną Matką
chłodnymi korytarzami klasztoru na zewnątrz, na zielony trawnik z
tyłu budynku, gdzie świeciło słońce, a matka de la Tour
podlewała kwiaty.
Ksiądz Smith miał wielu
świątobliwych krewnych piastujących wysokie urzędy w Kościele.
Miał w Rzymie kuzyna, należącego do Roty1,
i innego kuzyna, który był w Anglii biskupem, i ciotkę, która
była przeoryszą u benedyktynek; wszyscy oni byli bardzo pobożni i
mieli bardzo błękitnokrwiste pojęcie o miłowaniu naszego Pana
oraz spijaniu zupy z łyżek trzymanych prostopadle względem ust.
Gdy ksiądz Smith spotykał się z nimi, zawsze czuł się bardzo
powszedni i zwyczajny. Czuł się powszedni i zwyczajny teraz, gdy
spacerował po ogrodzie z Wielebną Matką, ale nie dlatego, że ona
była przełożoną, a on tylko skromnym księdzem, ale dlatego, że
złapała go na tym, jak usiłował być mądrzejszy niż święci
ludzie, którzy opracowali katechizm.
W oddali, wzdłuż łuku
skręcających torów kolejowych, gdzie spotykały się pole golfowe
i posiadłość sir Dugalda Ippecacuanhy, nad drzewami pojawiła się
chmurka dymu, a po nasypie potoczyła doprawdy malusieńka,
miniaturowa dżdżownica pociągu, dokładnie tak jak cztery lata
wcześniej, gdy do miasta przybyły zakonnice. Widok ten, tak jak
zawsze, uspokoił księdza Smitha, i zdał on sobie sprawę, że
Wielebna Matka tak naprawdę nie mogła śmiać się z niego, bo
kochała naszego Pana tak bardzo jak on i musiała rozumieć, co
skłoniło go do takiej gorliwości podczas zajęć.
– Cela se peut que
vous ayez raison, monsieur l’abbé2 –
powiedziała. – Może w tym, że świat tak nas nienawidzi, jest
trochę naszej winy.
Zwykle bawiło to księdza
Smitha, gdy Wielebna Matka nazywała go monsieur
l’abbé, ale dziś
nie rozbawiło go to, bo tak dokładnie odczytała jego myśli.
– Może to dlatego, że nie
potrafimy być fanatykami we właściwy sposób, ma
révérende mèr –
powiedział. – A jednak musimy być fanatykami, jeśli mamy nauczyć
świat wszystkiego tego, co On nam nakazał.
– Euntes ergo...3 –
powiedziała Wielebna Matka z przepysznym akcentem. – Nie, monsieur
l’abbé, nie
możemy obawiać się tego, że nazwą nas fanatykami, bo fanatyzm to
tylko inna nazwa działania w sposób logiczny.
Na zewnątrz, na głównej
ulicy, stadko koników w tweedowych kaszkietach mozolnie brnęło na
mecz piłkarski. Wewnątrz kaszkietów znajdował się druciany
pierścień, który nadawał im sztywny wygląd, ale nie potrzebowali
żadnych drucianych pierścieni wewnątrz swoich twarzy. Patrząc na
ich czerwone szczęki, wszystkie takie same, ksiądz Smith poczuł
nagły strach. Na świecie było tak dużo ludzi, a większość z
nich tak brzydka, że nie potrafił zrozumieć, jak nasz Pan może
ich kochać. Potem zobaczył monsignore O’Duffy’ego, brnącego
mozolnie razem z naganiaczami, i rozchmurzył się, bo uświadomił
sobie, że u Boga wszystko jest możliwe.
– Il est bien brave,
celui-là4
– powiedziała Wielebna Matka, gdy monsignore zdjął kapelusz i
pomachał im ogromną czerwoną chustką. – Mecze piłkarskie nie
mogą być czymś bardzo zdrożnym, skoro chodzi na nie monsignore
O’Duffy – dodała.
Ksiądz Smith zgodził się z
Wielebną Matką. Jego kuzyn, angielski biskup, nigdy nie poszedłby
na mecz piłkarski, choć jego ekscelencja udał się raz na
międzynarodowy mecz rugby i chełpił tym, że wzięto go za
anglikańskiego pastora, co stanowiło dziwną formę duchowej pychy,
bo choć akcent anglikanów był w porządku, ich doktryna była
błędna, ich święcenia zaś nieważne, co papież Leon XIII
wykazał całkiem niedawno, w 1896.
– Obawiam się, że mogła
matka pomyśleć o mnie, iż jestem trochę głupi, mówiąc do
dzieci w sposób, w jaki przed chwilą mówiłem, ma
révérende mère –
powiedział. – Ale o jednym jestem przekonany: jeśli wszyscy nie
spróbujemy być naprawdę bardzo dobrzy, wszyscy będziemy okrutnie
źli, bo tylko praktykując dobroć, ludzie znajdą ocalenie przed
materialnymi i duchowymi skutkami obecnej epoki maszyn. Ma
révérende mere,
może będzie się matka ze mnie śmiać, ale nie mogę pozbyć się
myśli, że rodak matki, Monsieur Blériot, wykazał się niezmierną
nierozwagą, przelatując nad kanałem La Manche w tym swoim
ustrojstwie.
– Ponieważ historia
pokazuje, że większość wynalazków człowieka zostaje użyta
raczej do złych niż dobrych celów. Gdybym był Bogiem
wszechmogącym, ma
révérende mère,
nie pozwoliłbym, aby James Watt patrzył na ten paskudny gotujący
się czajnik6.
Sądzę też, że uciszyłbym Marconiego, jak również Edisona. Bo
wszystkie te wynalazki stają na drodze głównemu celowi Kościoła:
temu, aby człowiek był spokojny i wiedział, że On jest Bogiem.
– Pewnie ma ksiądz trochę
racji, monsieur
l’abbé –
powiedziała Wielebna Matka. – Czasami też odnoszę wrażenie,
jakby świat czekało jakieś wielkie nieszczęście. Coś z
pewnością jest nie tak, skoro tak wspaniałe kraje jak mój mogą
wygnać tych, których jedyne przestępstwo polega na służeniu Bogu
z zapałem. – Gdy mówiła, oczy zaszły jej cienką, błyszczącą
powłoką łez, a ksiądz Smith wiedział, że myślała o
francuskich wioskach z napisami „byrrh” i „quinquina”7 namalowanymi
na ścianach domów.
– Może ludzie nie stają
się bardziej pojętni, ponieważ Bóg nie pozwala im żyć na ziemi
wystarczająco długo – powiedział ksiądz Smith. – Gdy tylko
skończą udawać, że sami się uczyli, muszą uczyć swoich synów,
a potem ich zęby stają się żółte, a oni sami starzeją się i
umierają. To samo dzieje się z naszą cywilizacją – wszystko
toczy się zbyt szybko. Ludzie nie zaorali wystarczająco dużo pól,
aby mogli bezpiecznie pracować w fabrykach.
– Biedna Francja –
powiedziała Wielebna Matka. – A teraz, monsieur
l’abbé, chodźmy
porozmawiać z matką de la Tour o jej kwiatach.
Ksiądz Smith zastanawiał
się, czy, zmieniając temat, Wielebna Matka próbowała udzielić mu
nagany, ale gdy spojrzał z ukosa w górę na jej roześmiane oczy,
wszystkim, co zdołał dostrzec, było miniaturowe czarno-białe
odbicie matki de la Tour, cierpliwie pochylonej nad rabatami.
3
„Euntes ergo
docete omnes gentes baptizantes eos in nomine Patris et Filii et
Spiritus Sancti” (łac.) – „Idąc
tedy, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna
i Ducha Świętego” (Mt 28, 19).
6
Według anegdoty obserwacja poczyniona przez młodego Watta podczas
gotowania wody na herbatę zainspirowała go do wprowadzenia
ulepszeń w konstrukcji maszyny parowej.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz