-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
XVII
W maju roku 1926, gdy ksiądz
Smith poszedł podziwiać żonkile matki de la Tour, po mieście
chodziło już wielu dorosłych ludzi, których ksiądz nie pamiętał
z widzenia.
Przypuszczał, że musi być tak, iż dzieci stały się teraz
mężczyznami i kobietami; wydawało mu się tylko dziwne, że w
agresywnym wyrazie ich oczu i podbródków nie widział już odbicia
ich niemowlęcej pucołowatości. Sam stawał się stary, ale wciąż
zdawał się spoglądać na tramwaje, bruk i plakaty „The
People’s Friend”1 w
ten sam sposób. Na afiszach przed kinem signor Sarno reklamował
Rudolfa Valentino i Harolda Lloyda2,
a miejsca na balkonie zdrożały do szylinga i dziewięciu pensów,
lecz ksiądz nie zwracał na to zbytniej uwagi, bo trwał strajk
generalny, policjanci chodzili grupami, a tramwajami kierowali
wymuskani młodzieńcy z wyższych klas.
Ksiądz Smith nie całkiem
wiedział, co sądzić o strajku, bo zdawało mu się, że robotnicy
mieli autentycznie uzasadnione poczucie krzywdy, ale nie podobał mu
się sposób, w jaki włóczyli się po mieście z rękami w
kieszeniach. Nie podobał mu się też sposób, w jaki poruszali się
bogacze, dając wyraz swojej lojalności wobec przełożonych, bo
sądził, że łatwo im wykonywać dla zabawy pracę ubogich i
dlatego nie wiedział, jak przywitać lady Ippecacuanhę, gdy natknął
się na nią – wielką, hałaśliwą, rudą i zamonoklowaną –
dziurkującą bilety i dzwoniącą dzwonkiem w tramwaju, który miał
go zawieźć z plebanii do klasztoru.
– Drogi księże, myślę,
że to, w jaki sposób wszyscy okazują taką lojalność, jest
wprost cudowne – nie sądzi ksiądz? – powiedziała tubalnym
głosem przez kłowate zęby, wciskając księdzu bilet.
Lojalność wobec czego lub
kogo? – zastanawiał się ksiądz Smith, odpowiadając jej
bochnowatej twarzy głupawym uśmiechem. Lojalność wobec sald
bankowych, dywidend i smokingów, czy wobec ich odczuwania Emmanuela,
Boga z nami? Wszak bycie lojalną przychodziło lady Ippecacuanhy z
taką łatwością, z jaką Angusowi McNabowi bycie nielojalnym.
Nigdy nie pociła się w okopie ze strachu, nie spała w błocie, nie
ryzykowała, że w bolesny sposób straci życie, rozerwana na
strzępy, i nie nagrodzono jej za to koniecznością sprzedawania
na ulicy sznurowadeł – sprzedawania ich cywilizacji, którą
pomogła ocalić. Wiekopomne, chwalebne czyny prędko ulatywały z
ludzkiej pamięci, a ich miejsce zajmował bardziej doraźny egoizm.
I czy było to właściwe, że tym samym ludziom miało być wciąż
wygodnie przez cały czas? Był rad, gdy tramwaj dojechał pod
klasztor, gdzie mógł wysiąść i oddalić się od uśmiechu lady
Ippecacuanhy, uśmiechu z rodzaju „uczynię Brytanię jeszcze
potężniejszą”3.
W szkole dzieci ćwiczyły
sekwencję na uroczystość Bożego Ciała. Księdza Smitha,
spacerującego po trawniku z matką de la Tour, dobiegały przez
otwarte okna ich młode głosy:
Sit laus
plena, sit sonora
Sit
jucunda, sit decora
Mentis jubilatio4.
Gdyby tylko cały świat
potrafił śpiewać takie pieśni i autentycznie mieć na myśli to,
co śpiewa, nie byłoby już więcej wojen, bezrobocia, strajków,
ani nędzy – pomyślał ksiądz Smith.
– Jamais
la Révérende Mère ne vous pardonnera si vous n’allez pas leur
dire un petit bonjour5 –
powiedziała matka de la Tour, biorąc do rąk konewkę.
Gdy ksiądz wszedł do klasy,
dzieci nadal śpiewały. Były wszystkie – duże dziewczynki i małe
dziewczynki – w dodatku ubrane w białe welony, bo przygotowywały
się również do procesji, gdy Biskup będzie niósł Najświętszy
Sakrament ścieżką pod drzewami, a one będą kroczyć przed nim z
zapalonymi świecami. Matka Leclerc, chórmistrzyni, dyrygowała
śpiewem, podczas gdy Wielebna Matka siedziała na podwyższeniu,
patrząc na nie wszystkie zza okularów promiennym wzrokiem.
Caro
cibus, sanguis potus:
Manet
tamen Christus totus
Wielebna Matka zaczekała, aż
skończyły całą sekwencję, zanim dała księdzu Smithowi poznać,
że ma świadomość, iż jest obecny, a następnie skłoniła go,
aby wspiął się na podwyższenie, i powiedziała:
Czując się bardzo głupio –
jak zawsze, gdy musiał mówić publicznie w obecności Wielebnej
Matki – ksiądz Smith powiedział krótko o pięknie wielkiej
uroczystości, którą mieli obchodzić. Powiedział dziewczętom, że
gdy dorosną i pójdą na świat, źli ludzie mogą próbować
nakłonić je, aby zapomniały słodkich nauk, które przyswoiły w
klasztorze, i że nie wolno im ich zapomnieć, gdyż nauki owe są
nie tylko piękne, ale również prawdziwe. Wystarczyło tylko
posłuchać tego przepięknego hymnu na cześć Najświętszego
Sakramentu, który właśnie zaśpiewały, by zrozumieć, że Bóg
pomyślał świat jako bardzo wspaniałe miejsce i faktycznie takim
go uczynił, bo to Bóg był tym, który wyrzeźbił góry, wydrążył
doliny i wlał wodę do mórz, podczas gdy to ludzie zbudowali z
cegieł miasta i to dlatego były one niekiedy tak brzydkie. Zdawało
się, że jedynymi czasami, w których ludzie potrafili tworzyć coś
naprawdę pięknego, były czasy średniowiecza, gdy budowali
kościoły i katedry, a to dlatego, że pracując, nieustannie
myśleli o Bogu; majestatyczne wieże i przepiękne ich zwieńczenia
wychodziły spod ich palców jak ręcznie formowane świece. Zawsze
jednak muszą pamiętać o tym, iż żadna katedra, żadne jezioro i
żadna góra nigdy nie będą nawet w przybliżeniu tak piękne jak
nasz Pan w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, jak same pojmą
pewnego dnia, gdy zobaczą Go twarzą w twarz w niebie.
Gdy ksiądz Smith skończył
mówić, dzieci trochę klaskały, ale kapłan był pewien, że
robiły to tylko z grzeczności. Z wyrazu twarzy Wielebnej Matki
niepodobna było odczytać, co sądziła o jego wystąpieniu. Nie
powiedziała mu o tym również, gdy byli razem na osobności, ale po
prostu podziękowała mu za dobroć, jaką okazał, przychodząc się
z nimi zobaczyć, i powiedziała, że Elvira poprosiła, aby
pozwolono jej pomówić z nim w rozmównicy.
Elvira miała teraz
osiemnaście lat. Gdy stała, patrząc na zdjęcie kardynała
Amette8,
zmarłego arcybiskupa Paryża, wydawała się starsza, ale gdy
odwróciła się do księdza, aby go przywitać, niewinność jej
twarzy nadała jej wygląd młodszy.
– Buon giorno,
carissimo padre mio –
przywitała się, a potem odważny uśmiech zszedł z jej twarzy i,
szlochając, rzuciła się na ramię księdza. – Per
Bacco, jestem taka
nieszczęśliwa, proszę księdza, i nikt tego nie zrozumie – tylko
ksiądz. Widzi ksiądz, kocham go tak bardzo. Niech mi ksiądz powie,
czy źle robię kochając go, gdy on wyjeżdża, by uczyć się na
kapłana?
Posadziwszy Elvirę na
krześle, ksiądz Smith siadł obok niej.
– Drogie dziecko –
powiedział – drogie dziecko, oczywiście, że nie robisz nic
złego, kochając Józefa dlatego, że ma on zamiar zostać kapłanem.
Wręcz przeciwnie – powinnaś kochać go tym bardziej, ponieważ
porzuca on wszystko dla naszego Pana. Ale istnieją dwa rodzaje
miłości, Elviro: ziemska i nadprzyrodzona; i to miłością
nadprzyrodzoną musisz kochać Józefa.
– Ale jeśli nigdy nie dam
mu poznać, że kocham go miłością ziemską? – zapytała. –
Jeśli już nigdy nie będę trzymać go za rękę ani uśmiechać
się zbytnio, gdy zobaczę, jak nadchodzi ścieżką w ogrodzie?
– Kochane dziecko, musisz
nauczyć się kochać go tylko w Chrystusie – powiedział ksiądz
Smith.
– Ale w Chrystusie kocham
moich wrogów –
zaprotestowała Elvira. – Kocham ich dlatego, że nasz Pan umarł
za nich tak samo jak za mnie; kocham ich dlatego, że ich ciała są
świątynią Ducha Świętego dokładnie tak jak moje ciało; kocham
ich, bo Bóg nakazuje mi ich kochać. Ale to nie w ten sposób kocham
Józefa. Oczywiście, kocham go również w ten sposób, ale kocham
go również na inne sposoby. Kocham jego oczy i jego nos, i jego
usta, i to, w jaki sposób rosną jego włosy. Niech mi ksiądz
powie: czy to coś złego, jeśli dziewczyna kocha sposób, w jaki
rosną włosy kapłana?
– Jeśli nawet nie jest to
nic złego, jest to co najmniej niebezpieczne – powiedział ksiądz
Smith.
– Nasz Pan wymaga od nas
niekiedy bardzo wiele, czyż nie? – stwierdziła Elvira.
– Musimy pamiętać, że nie
obudzimy się w niebie, dumając, jakże, u licha, się tam
dostaliśmy – powiedział ksiądz Smith, uśmiechając się do
siebie w duchu, gdy cytował ulubioną groźbę kanonika Bonnyboata.
– Wciąż mam zamiar zostać
aktorką, ale gdy mężczyźni będą się odwracali i wpatrywali we
mnie w holu hotelu Carlton-Elite, wciąż będę chciała, aby to
Józef się we mnie wpatrywał – powiedziała Elvira. – I nigdy,
nigdy nie wyjdę za nikogo innego i będę nosić wszystkie moje
piękne ubrania na większą chwałę Bożą, bo Józef będzie zbyt
zajęty byciem księdzem, aby go to interesowało. I każdego
wieczoru będę się modlić, aby Bóg dał mu łaskę dobrej
śmierci. Niech mi ksiądz powie: jeśli dziewczyna nie może kochać
sposobu, w jaki rosną włosy księdza, to może się z pewnością
modlić, aby Bóg dał mu łaskę dobrej śmierci?
– Wyrośniesz ze swojej
zgryzoty, dziecko, a w międzyczasie jedyne, co możesz zrobić, to
ofiarować ją Bogu – powiedział ksiądz Smith, wychodząc. Czuł,
że powinien był mieć umiejętność powiedzenia czegoś bardziej
pocieszającego, szczególnie gdy przy bramie Elvira dziękowała mu
za to, że tak bardzo jej pomógł.
Stojący przy nowych światłach
James Scott, awansowany niedawno na zwrotniczego, kierował
przyjazdami i odjazdami tramwajów. Stał z siwymi już włosami,
wyrastającymi w okrągłą niebieską czapkę z daszkiem i gwizdał
gwizdkiem: jednokrotnie, zezwalając tramwajom na wjazd do miasta, i
dwukrotnie, zezwalając im na wyjazd. Przechodząc przez ulicę, aby
pogratulować Jamesowi Scottowi, że nie wziął udziału w strajku,
ksiądz Smith zastanawiał się, czy potrafiłby służyć Panu Bogu
tak odważnie jak James Scott czynił to przez dwadzieścia ostatnich
lat – gdyby musiał robić to, dziurkując bilety i dmąc w
gwizdki. James Scott nie uważał jednak, że niewzięcie przez niego
udziału w strajku świadczy o jakiejś szczególnej odwadze, choć
był w widoczny sposób zadowolony, gdy ksiądz Smith zaczął mówić
o Józefie i o tym, jak dobry jego zdaniem będzie z niego kapłan.
Myślenie o jednym
parafianinie naprowadziło księdza Smitha na myśl o innym;
zdecydował więc, że pójdzie odwiedzić Angusa McNaba i zobaczy,
jak radzi sobie ten młody człowiek. Wyruszył zatem wzdłuż
podłych ulic prowadzących do slumsu, w którym mieszkali Angus i
jego żona. Gdy szedł między brudnymi dziećmi, usiłował się do
nich uśmiechać tak, jak wedle jego mniemania, uśmiechałby się do
nich monsignore O’Duffy, bo wiedział, że Bóg chciał, by księża
kochali nie tylko czyste dzieci, ale również brudne – i to
szczególnie, bo tak wiele można im było wynagrodzić; ale nie miał
sposobu bycia prałata, więc dzieci nie odpowiadały uśmiechem, a
niektórzy z ich rodziców nawet rzucali mu gniewne spojrzenia, jakby
zaliczali kapłanów do jednej grupy z pracodawcami. Ksiądz Smith
zaczął żałować, że nie idzie tędy innego dnia, gdy nie ma
strajku generalnego, ale wiedział, że to z jego strony słabość i
tchórzostwo.
Przybył do zamieszkiwanej
przez McNabów kamienicy w samą porę, by udzielić Annie
warunkowego rozgrzeszenia po tym, jak Angus wyrzucił ją przez okno.
Klęcząc na chodniku obok jej połamanego ciała, mruczał święte
słowa, podczas gdy wokół niego twarze o głupim i wrogim wyrazie
gapiły się. – Uczyń akt skruchy – wzywał miazgę, krew i
zmierzwone włosy. – Powiedz: „O, mój Boże, któryś jest
nieskończenie dobry sam w sobie...”; ale ani miazga, ani krew, ani
zmierzwione włosy nie odpowiedziały żadnymi słowami, a policjanci
już byli na górze, aby zabrać Angusa.
1
„The People’s Friend” – założony w 1869 roku
brytyjski tygodnik kierowany głównie do starszych kobiet.
2
Rudolf Valentino (1895–1926) – włoski aktor filmowy, gwiazda
kina niemego; Harold Lloyd (1893–1971) – amerykański aktor,
komik, reżyser i producent filmowy, scenarzysta i kaskader.
3
Aluzja do napisanej w 1902 roku brytyjskiej pieśni patriotycznej
pt. Land of Hope and
Glory (Kraina
nadziei i chwały),
w której padają słowa: „Bóg, który uczynił cię [Brytanio]
potężną, uczyni cię jeszcze potężniejszą”.
4
Sit laus
plena... (łac.) – „Niech
pieśń jasna i donośna, / Pełna wdzięku i radosna / Cieszy nas
pospołu” (fragment sekwencji Lauda
Sion Salvatorem (Chwal
Syjonie Zbawiciela)
autorstwa świętego Tomasza z Akwinu).
5
Jamais la Révérende
Mère… (franc.)
– Wielebna Matka nigdy księdzu nie wybaczy, jeśli ksiądz nie
wstąpi choć się przywitać.
6
Caro cibus (łac.)
– „Ciało strawą, krew napojem, / Lecz Pan cały bóstwem swoim
/ W obu jest przytomny”.
7
Et
maintenant... (franc.)
– A teraz, moje dzieci, czcigodny ksiądz Smith skieruje do nas
kilka słów.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz