Hołota wiejska, hołota miejska

Poszukiwani w związku z tym, że
wchodzą z CHORYM psem do parku
i puszczają go tam, gdzie bawią się dzieci


LIST OD NASZEGO CZYTELNIKA, P. PAWŁA BOROWSKIEGO

Droga Redakcjo!

Zeszłej niedzieli byłem w parku. Moją uwagę zwróciła pani, która chodziła z psem po terenie, gdzie bawią się dzieci. Z odległości widziałem, że doszło do wymiany zdań z którymś z rodziców. Potem właścicielka oddaliła się z psem.

Następnego dnia spotkałem w tym samym parku mężczyznę, który wziął udział w sprzeczce. Przywitałem się, powiedziałem, że widziałem, że coś zaszło i zapytałem, czy mógłby powiedzieć, o co poszło. Pan Robert z chęcią i pasją opowiedział. Było tak...

OPOWIEŚĆ PANA ROBERTA

Byłem w parku z żoną i dzieckiem. Jest tam duży plac zabaw dla dzieci. Obowiązuje całkowity zakaz wprowadzana psów do parku. Wtem patrzę – babsko z psem! Łazi sobie jakby nigdy nic po trawniku. No to pytam ją, czy nie widziała zakazu. Babsko zaczyna pyskować i mówi, że PIES NIKOMU KRZYWDY NIE ZROBI, BO JEST CHORY, a poza tym co się czepiam, BO jak ona z nim tu chodzi NIKT NIGDY NIE REAGUJE. Potem dodaje, że jak chcę, to mogę sobie zadzwonić na policję. Tego wszystkiego słuchają moja żona i dziecko. W końcu babsko sobie idzie (z psem).

Wracamy z żoną i dzieckiem, jesteśmy już przy wyjściu z parku. Babsko idzie w towarzystwie gościa, który przez cały czas wymiany zdań siedział na ławce obok i nie reagował. I w towarzystwie psa – a jakże! Żona i dziecko w bezpiecznej odległości; podbiegam do babska i jej kompanów. Robię zdjęcia. Baba się wścieka. Rzuca się na mnie, wyzywa. Oddalam się pośpiesznie.

Pan Robert udostępnił mi zdjęcia z zajścia. Załączam do ew. wykorzystania przez Redakcję.

Zrobiło mi się bardzo głupio, że tylko przyglądałem się sytuacji i nie wspomogłem Pana Roberta. Nikt inny też tego nie zrobił. Następnym razem postaram się zareagować.

Pozdrawiam
Paweł Borowski


FOTOGRAFIE P. ROBERTA:







Komentarz WiWo:

Zapoznaliśmy się z historią opisującą, jak przypuszczamy, współczesną hołotę – w najgorszym tego słowa znaczeniu – wiejską, która, przeprowadziwszy się do miasta, przedzierzgnęła się w hołotę miejską.

List p. Pawła i relacja p. Roberta prowadzą nas do następujących obserwacji:

Narażający bezpieczeństwo dzieci oraz nasze chamscy właściciele psów czują się bezkarni (→ uwaga o wzywaniu policji). Charakterystyczne, że p. Robert z naprawdę agresywną reakcją (próbą bezpośredniej agresji fizycznej oraz agresją słowną) spotkał się dopiero w chwili, gdy zaczął robić zdjęcia. Czyli ten argument przemawia nawet do takich tępaków pozbawionych wyobraźni osobników, którzy gotowi są puszczać między malutkie niejednokrotnie dzieci psa (na domiar CHOREGO).

Brak reakcji ze strony p. Roberta oraz kogokolwiek innego może stanowić smutną ilustrację wygłoszonej przez jednego z bohaterów W samo południe tezy, że "ludziom w głębi serca jest wszystko jedno. Po prostu im nie zależy". Ale przecież ICH bawiącym się w parku dzieciom pies (w szczególności zaś CHORY pies) również zagraża. Chyba że faktycznie IM to nie przeszkadza...

Ciekawa wydaje się w opisie wydarzenia pasywno-humorystyczna postawa człowieka w czerwonym polo. Właściwie nie angażuje się on w spór, a nawet traktuje całą sytuację z lekkim przymrużeniem oka – świadczy o tym np. fakt, że macha do aparatu (podczas gdy jego towarzyszka z wykrzywioną grymasem twarzą najwyraźniej szykuje się do ataku na fotografa).

Nie jesteśmy sami

Dlaczego tak często krępujemy się powiedzieć, że nie odpowiada nam terror licznych właścicieli psów? Odczuwamy pewien dyskomfort nawet wtedy, gdy podczas wizyty u krewnych czy znajomych już od progu podbiega do nas ich zwierz i szuka z nami bezpośredniego kontaktu fizycznego. Co to – już bliskim wstydzę się zwrócić uwagę? No, ale skoro nie reaguję na terror ze strony obcych...

Ile jest osób, które dokładnie tak samo jak my uważają, że mają prawo do wolności od psiego terroru – ale głośno tego nie powiedzą? Niech nas (w końcu) usłyszą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz