-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
IX
Gdy tylko ksiądz Smith
udzielił rozgrzeszenia lubiącemu zaglądać do kieliszka majorowi,
chciał prędko dostarczyć jego wnętrzu komunię świętą, zanim
major znów zdoła się ubzdryngolić, skorzystał więc z prawa
dyspensy, pozwalającej wiernym przyjmować komunię na polu walki
bez zachowywania postu eucharystycznego. Major klęknął u balasek w
spowitym wieczorną ciemnością kościele w Nœux-les-Mines razem z
portugalskim szeregowcem i dwoma kapralami, highlandersami z
Cameron1.
Ksiądz Smith włożył na mundur białą stułę i udzielił im
komunii świętej, bo wszyscy oni szli tej nocy do bitwy i wkrótce
mogło rozszarpać ich tak, że będą mieli większe pojęcie o
wszechmogącym Bogu niż sam Ojciec Święty.
Major odebrał edukację w
Ampleforth2,
ale od tej pory prowadził bardzo awanturniczy żywot, choć w
dyskusjach z księdzem Smithem nieodmiennie utrzymywał, że z Boga
był w tych sprawach sahib3,
który nie skaże człowieka na wieczny ogień w piekle tylko
dlatego, że ten zabawił się trochę z dziewczętami i alkoholem. W
chwilach większej łagodności ksiądz Smith skłaniał się ku
odczuciu, że zgadza się z majorem, bo zawsze twierdził, że
praktykowanie wiary chrześcijańskiej to coś więcej niż
skumulowane do bólu burżuazyjne tłumienie pożądliwości i że
nie każdy, kto powie Bogu „Panie, Panie, nie spałem z ładną
aktorką”, wejdzie do Królestwa Niebieskiego; nigdy jednak nie
przyznawał się do tego majorowi z obawy przed pobudzaniem jego
nabożeństwa względem popularnych grzechów. Zamiast tego cytował
monsignore O’Duffy’ego z kazania, wygłoszonego w uroczystość
świętych Hipolita i Kasjana4 w
roku 1911 do zarośniętych członków Katolickiego Cechu Robótek
Ręcznych Zachodniej Szkocji: „Nie miejcie co do tego złudzeń,
drodzy bracia; korytarze piekła roją się od kłamców, złodziei,
morderców, upijających się ginem i cudzołożników; ale
największą kolejkę do płomieni tworzą cudzołożnicy; dalece
większą od największego tłumu widzów, jaki kiedykolwiek
widzieliście podczas finałowego meczu o Puchar”.
Gdy ksiądz Smith skończył
już udzielać majorowi komunii świętej, nie wrócił razem z nim
do kwatery oficerskiej, bo wiedział, że major mógłby czuć się
niezręcznie po tym, co właśnie miał do powiedzenia podczas
spowiedzi na temat pewnej dziewczyny z Rouen. Zamiast tego został,
aby modlić się przed tabernakulum, okrytym zasłoną bieli i
spokoju w ciepłym wieczornym powietrzu.
– O, Boże mój – modlił
się – spraw, aby z tej wojny wynikło dobro; uczyń mężczyzn tak
odważnymi w Twojej służbie, jak odważni są w służbie swojemu
krajowi; uczyń kobiety skromniejszymi, ale nie mniej pięknymi;
uformuj ich dziewictwo na wzór dziewictwa Twojej Najświętszej
Matki; uczyń młodych tak wyciszonymi, aby umieli Cię kontemplować;
pobłogosław i pomnóż liczbę księży i poetów; wykorzeń z
naszych serc całą miłość do zaszczytów, wygód i przyjemności;
obal bogactwo i zniszcz politykę; i wylej swoją łaskę szerokimi
strumieniami.
Gdy pomodlił się tymi
słowami, poczuł się radośniej. Potem pomodlił się za starego
marynarza, którego rozgrzeszył na łożu śmierci w roku 1908, na
wypadek gdyby wciąż przebywał on w czyśćcu. Następnie pomodlił
się za siebie, aby nie traktował niegodziwości innych ludzi jako
odbicia swojej własnej doskonałości. Grzmot dział z oddali
brzmiał jakby pagórki się chwiały, a ksiądz Smith modlił się
za tych, którzy umierali może nawet w tej właśnie chwili.
Wszedł francuski ksiądz z
brodą i klęknął parę miejsc dalej. Widząc francuskiego księdza,
ksiądz Smith zawsze czuł się zawstydzony, bo francuski ksiądz nie
był, jak on, oficerem, ale szeregowym żołnierzem, który musiał
maszerować, paprać się w błocie i walczyć dokładnie tak jak
każdy inny francuski żołnierz, i wszystko to za marne grosze
codziennego żołdu. Ksiądz Smith znał francuskiego księdza dość
dobrze, bo już od dwóch tygodni korzystali rano z tego samego
ołtarza. Używali również tych samych szat, ponieważ francuski
ksiądz zawsze kończył mszę pięć minut przed tym jak ksiądz
Smith zaczynał swoją, a curé5 parafii
nie lubił, gdy zakrystian przygotowywał dwa zestawy. Francuski
ksiądz, gdy mógł, zostawał, aby wysłuchać mszy odprawianej
przez księdza Smitha, bo, jak mówił, uważa słuchanie mszy za
bardziej nawet pobożne niż jej odprawianie. Gdy wychodzili razem z
kościoła, francuski ksiądz zwykł przez chwilę rozmawiać z
księdzem Smithem w porannych promieniach słońca odbijającego się
od liści bluszczu, a potem wskakiwał na rower i wracał na nim do
swojego pułku, wyglądając bardzo zwyczajnie; ksiądz Smith
wiedział jednak, że to nie tylko dlatego, że się śpieszył, ale
też dlatego, że nie chciał narażać na szwank jego reputacji, do
czego mogłoby dojść, gdyby widziano, że spacerują razem ulicami:
ksiądz Smith, który był oficerem, i francuski ksiądz – który
nim nie był.
Zdawało się, że tego
wieczora francuski ksiądz nie miał do odmówienia bardzo długich
modlitw, bo wyszedł z kościoła w tym samym momencie co ksiądz
Smith. Bluszczu nie dało się już zobaczyć, bo było ciemno, ale
czuło się jego zapach i można było poczuć językiem jego smak:
bogaty, wilgotny i gorzki.
– Obawiam się, że tym
razem to już pożegnanie – powiedział ksiądz Smith.
– Ma ksiądz na myśli, że
odjeżdża?
– Obawiam się, że tak.
– To przykre, bo lubiłem z
księdzem rozmawiać.
– Ja też lubiłem z
księdzem rozmawiać – ksiądz Smith czuł, że jest coś strasznie
ważnego, co powinien powiedzieć francuskiemu księdzu, coś o tym,
jak to wspaniale, że obaj są kapłanami, rozdawcami cierpliwości
Chrystusa, spracowanymi robotnikami czyniącymi wielkie wysiłki, ale
słowa nie chciały przyjść i prawdopodobnie nie zdołają aż do
czasu, gdy obaj spotkają się w niebie. Zamiast nich ksiądz Smith
powiedział:
– Czy wspominałem księdzu,
że w Szkocji, w miejscu, z którego pochodzę, są francuskie
zakonnice?
– Więc kiedy zobaczy je
ksiądz ponownie, niech powie im ode mnie, że już niedługo będą
mogły wrócić do Francji – powiedział francuski ksiądz. – A
przynajmniej mam nadzieję, że już niedługo.
– Jestem tego pewien –
rzekł ksiądz Smith – jestem pewien, że gdy tylko wojna się
skończy, zarówno we Francji, jak w Wielkiej Brytanii nastąpi
wielki powrót do religii.
– Nasz Pan nie może nie
wysłuchać tych modlitw – powiedział francuski ksiądz. – A ci
młodzi chłopcy, gdy zginą, też będą się modlić i Bóg
wysłucha. – Raptem upadł przed księdzem Smithem na kolana.
– Może mnie ksiądz pobłogosławi zanim odjedzie? – powiedział.
– Benedicat te
omnipotens Deus, Pater,
et Filius, et Spiritus Sanctus6 – powiedział
ksiądz Smith, czyniąc w powietrzu znak krzyża. – A
teraz, monsieur
l’abbé, może
ksiądz również mnie pobłogosławi.
Gdy udzielili sobie nawzajem
błogosławieństwa, nie wracali już do rozmowy, ale w ciszy
uścisnęli sobie ręce i poszli każdy w swoją stronę. Ksiądz
Smith wracał z radością i pokorą pod rozrzuconymi wysoko
gwiazdami. Gdy dotarł do jednostki, spostrzegł, że batalion stoi
już w szeregu ze stalowymi hełmami odciśniętymi na
ciemnoniebieskim oknie nieba jak aureole świętych.
– No a ty gdzie, u diabła,
byłeś? – spytał pułkownik, ale ksiądz Smith wiedział, że nie
chciał być wobec niego niegrzeczny, bo choć często mawiał, że
duchowni na nic mu się nie zdadzą, mówił też, że wcale nie
przeszkadzają mu księża na pierwszych liniach, bo wie, iż mają
szczególne zadanie do spełnienia.
Gdy w końcu wyruszyli, ksiądz
Smith spostrzegł, że znajduje się w jednym szeregu z lubiącym
zaglądać do kieliszka majorem, ale z początku nie rozmawiali dużo,
może dlatego, że noc była tak piękna. Maszerujący mężczyźni
też wyglądali pięknie – ich przesuwające się raz za razem
rzędy głów. Od
czasu do czasu śpiewali świeckie psalmy, które zdawały się koić
ich ducha: „There’s
a long, long trail awinding into the land of my dreams”;
„You
called me baby doll a year ago; you told me I was very nice to know”;
„At
seventeen he falls in love quite madly with eyes of a tender blue”7.
Choć ksiądz
Smith wiedział, że nie ma w tych piosenkach nic złego, nie mógł
pozbyć się wrażenia, iż o wiele właściwsze byłoby, gdyby, tak
jak zakonnice, śpiewali psalmy, szczególnie, że prowadzili wojnę
sprawiedliwą. Aby się rozweselić, zaczął sobie nucić pod nosem:
„Montes
exultaverunt ut arietes: et colles sicut agni ovium”8;
ale słowa te jakoś nie chciały się zrymować z dudnieniem słów:
„We are Fred
Karno’s army”9, i
ksiądz przerwał. Zamiast tego pozwolił swoim myślom ześlizgnąć
się w stronę leniwie przesuwających się obrazów i spekulacji.
Jakże wspaniale byłoby – pomyślał – zdobyć Krzyż Wojskowy.
I Order za Wybitną Służbę. I Krzyż Wiktorii10.
Wtedy pułkownik nie pytałby go, gdzie, u diabła, był. Wtedy
pułkownik miałby dlań szacunek. A Biskup? Jakże zadowolony byłby
ten staruszek. I zakonnice, i monsignore O’Duffy, i ksiądz
Bonnyboat i wszyscy jego parafianie. Pożegnanie, jakie zgotowano mu
na stacji, byłoby niczym w porównaniu z powitaniem, które
spotkałoby go na tej samej stacji, gdyby wrócił z trzema
jaśniejącymi wstęgami orderowymi na piersi. Wszyscy przyszliby,
aby go powitać – również rada miasta – oczy zakonnic
błyszczałyby, a monsignore O’Duffy zamachałby w powietrzu swoją
ogromną czerwoną chustką i zawołał: „Drogi księże biskupie i
zgromadzeni, mam teraz wielką przyjemność wezwać was wszystkich
do wzniesienia trzech okrzyków na cześć tego wielkiego bohatera,
wielebnego księdza Tomasza Edmunda Smitha, V.C., D.S.O., M.C.”11.
W tym momencie ksiądz Smith z pośpiechem wygonił te wizje ze
swojego umysłu, bo wiedział, że takie wyobrażenia pomnożone
przez milion powodują wiele spośród nieszczęść na świecie.
Przypomniał sobie, jak przyrzekał podczas swoich święceń, że
nigdy nie będzie dążył do awansów i zaszczytów, ale przez
wszystkie dni swego życia pozostanie Chrystusową słomianką. Teraz
w ciszy swojego wnętrza powtarzał sobie to przyrzeczenie. Wezbrała
w nim wielka radość, bo znowu rozumiał, co Jezus miał na myśli
mówiąc: „kto by utracił duszę swą, najdzie ją”12.
– Proszę księdza, czy nie
przeszkadza księdzu, jeśli zadam dość teologiczne pytanie? –
spytał nagle lubiący zaglądać do kieliszka major. – Niech mi
ksiądz powie: czy to grzech całować na potańcówce dziewczynę,
gdy nie ma się zamiaru proponować jej małżeństwa?
– To wszystko zależy od
sposobu, w jaki się ją całuje – odpowiedział ksiądz Smith.
– Innymi słowy, facet nie
powinien mieć z tego zbyt wiele przyjemności?
– Obawiam się, że właśnie
tak.
– Tak to jest zapisane w
rubrykach, prawda? – Major nie oczekiwał, zdaje się, odpowiedzi,
bo dodał: – Muszę powiedzieć, że Bóg traktuje czasami facetów
dość twardo. Niemniej jednak, mimo tego, co ksiądz mówi, jestem
pewien, że zbytni z Boga sahib,
aby miał wpakować człowieka na wieki wieków do piekła tylko
dlatego, że zadał się trochę z panienkami.
Potem wiele już nie
rozmawiali, ale ksiądz Smith zaczął rozmyślać nad tym, co
powiedział major. Może major miał rację. Może Bóg nie brał
grzechów z dziedziny tych sprawiających przyjemność zbyt
serio. Wszak do popełnienia grzechu śmiertelnego potrzebna była
zła wola, a większość mężczyzn, którzy pili nad miarę i
zabawiali się z dziewczętami, to byli w gruncie rzeczy przyzwoici
goście. Kłamstwa, oszustwa, kradzieże, płacenie robotnikom zbyt
mało, pazerność na pieniądze i głoszenie wielkich haseł dla
ukrycia małych myśli – te grzechy wołały o pomstę do nieba, bo
krzywdziły innych ludzi bardziej niż ich sprawców. A jednak bycie
przyzwoitym gościem nie wystarczało. Potrzeba było praktykowania
cnoty w stopniu bardziej heroicznym, jeśli społeczeństwo, podobnie
jak jednostka, miało zostać zbawione; ale teraz, gdy ludzie
nauczyli się bohaterstwa na wojnie, nauczą się bohaterstwa w
czasie pokoju. Ksiądz Smith miał nadzieję, że tak się stanie.
Blask gwiazd odbijających się w hełmach maszerujących nadawał im
piękny i ascetyczny wygląd. Chrzęst, chrzęst, chrzęst pod
uderzeniami ich stóp zmieniał nadzieję księdza w pewność.
Ostatecznie byli to dzielni ludzie, a dzielni ludzie nie mogli wrócić
do dawnego tchórzostwa. „Beatus
vir qui timet Dominum”13 –
wymamrotał ksiądz Smith i tym razem nie miał już trudności z
kontynuowaniem psalmu.
7
There’s
a long, long trail... (ang.)
– „Do krainy moich snów wije się długi, długi szlak”; You
called me baby doll... (ang.)
– „Rok temu nazwałeś mnie swoją małą; powiedziałeś mi, że
bardzo miło mnie znać”; At
seventeen... (ang.)
– „Mając siedemnaście lat, zakochuje się na zabój w
łagodnobłękitnych oczach”.
9
We are Fred Karno’s
army (ang.) –
„Jesteśmy armią Freda Karno”; popularna wśród brytyjskich
żołnierzy piosenka, której bohater, Fred Karno, był teatralnym
impresario i popularyzatorem komedii.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz