-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
VIII
Gdy ksiądz Smith wyjeżdżał
jako kapelan na front, Biskup uparł się towarzyszyć mu na stację.
Monsignore O’Duffy i ksiądz Bonnyboat pojechali przed nimi dorożką
z bagażem księdza, bo wiedzieli, że Biskup chciał przejść się
z księdzem Smithem sam, aby mieć sposobność do wyjaśnienia, że
ksiądz Bonnyboat został wyznaczony na czas jego nieobecności do
opieki nad jego parafią. Całkiem sporo mijanych żołnierzy
salutowało księdzu Smithowi ze względu na jego oficerski mundur, a
ksiądz Smith odsalutowywał; Biskup również zdejmował kapelusz,
bo uważał, że tego wymaga grzeczność.
– Rozumie ksiądz – zaczął
Biskup, gdy szli opanowanymi atmosferą wojny ulicami, na których
zataczający się marynarze wychodzili z pubów w towarzystwie
noszących wysoko sznurowane buty ordynarnych kobiet, które też się
zataczały – rozumie ksiądz, odszedł ksiądz z Najświętszego
Imienia prawie rok temu, a wikariusz księdza Bonnyboata z
Najświętszej Maryi Panny Zwierciadła Sprawiedliwości jest w
zupełności gotów przejąć jego obowiązki. A jako że parafia
Najświętszego Imienia stała się dużo ważniejsza niż
Najświętsza Maryja Panna Zwierciadło Sprawiedliwości, wydało mi
się, że tylko ksiądz o takim doświadczeniu, jak ksiądz
Bonnyboat...
– Wasza ekscelencja nie
potrzebuje tłumaczyć – powiedział ksiądz Smith. – Doskonale
rozumiem i zapewniam waszą ekscelencję, że uważam to rozwiązanie
za bardzo rozsądne.
– Było mi przykro, że jest
ksiądz wśród pierwszych spośród moich duchownych, którzy
wyjeżdżają, ale nie sądzę, abym chciał, żeby stało się
inaczej – powiedział Biskup. – Nie mogę oprzeć się wrażeniu,
że z tej wojny wyniknie wielki i trwały pożytek duchowy. Jakże
mogłoby być inaczej, skoro tak wielu spośród najodważniejszych,
najszlachetniejszych i najmłodszych synów naszego narodu ginie tak
wielkodusznie za tak wielką sprawę? Księże, po wojnie otworzy się
dla Kościoła Bożego wielka szansa, a najzdolniejsi do skorzystania
z niej będą kapłani wiedzący, co to braterstwo broni, i dzielący
trudy dzielnych ludzi, którzy odnowią świat.
Ksiądz Smith nie do końca
wiedział, co powiedzieć, bo, choć chciał zgodzić się z
Biskupem, zdawał sobie sprawę, że większość ludzi, z którymi
służył, nie ma świadomości, że walczy w duchowej krucjacie. Bo
ludzi poznawało się w takim samym stopniu po tym, o czym milczeli,
jak po tym, o czym mówili. Wszystkie rozmowy toczone przed
wszystkimi kantynami, które znał, i przy każdym ze stołów były
niepokojąco podobne: Bruce Bairnsfather, Alice Delysia, George
Robey, Phyllis Monkman1,
miło spędzony urlop, gotowość do następnego wypadu przeciw
Hunowi. Nigdy nie słyszał, aby ktokolwiek mówił, że wojna toczy
się o zaprowadzenie królestwa Chrystusowego na ziemi, choć
politycy i prałaci w parlamencie, prasie i na ambonie cały czas
utrzymywali, że tak właśnie jest. Ale jak mogło tak być, skoro
bezpośredni uczestnicy wojny nie płonęli entuzjazmem dla
realizacji tego celu? Czyż w istocie nie sprawiali bardzo często
wrażenia, że są gotowi dołożyć wszelkich niemal starań, aby
królestwo Chrystusowe pozostało odsunięte na tak daleki plan, jak
to możliwe? Jeśli wojna ta nie była krucjatą, czy Jego
Świątobliwość papież Benedykt XV nie powinien zrobić czegoś
celem przerwania jej, jako że po obu stronach walczyli pobożni
praktykujący katolicy? Patrząc na łagodne, spokojne siwe włosy
Biskupa, wymykające się spod jego szerokiego czarnego kapelusza,
ksiądz Smith zaniechał swoich rozterek. Wojna musi być toczona w
jakimś dobrym celu, skoro toleruje ją tak świątobliwy człowiek
jak Biskup, papież Benedykt XV zaś, zanurzony w tętniącym sercu
Rzymu, z pewnością ma o świecie większe pojęcie niż jakiś
czepiający się szczegółów ksiądz parafialny. W tym momencie
uwagę księdza zwróciła przeżuwająca czekoladę u wejścia do
pubu ladacznica o pustych oczach i niezamykającej się buzi i ksiądz
Smith rozpoznał Annie Rooney z Sodalicji Dzieci Maryi2,
która nie była na mszy od dwóch lat. Ksiądz patrzył na nią z
prośbą w oczach, ale dziewczyna w odpowiedzi wgapiła się w niego
nieprzyjaźnie, a potem dumnie odmaszerowała z marynarzem. Biskup
również patrzył na pub.
– Ta nieszczęsna dziewczyna
jest moją parafianką, a przynajmniej kiedyś nią była –
powiedział ksiądz Smith.
– Być może ona także
wygląda na bardziej zepsutą z zewnątrz – rzekł Biskup. – Tak
czy inaczej, będąc na miejscu księdza, nie martwiłbym się o nią
zbytnio. Może jest taka właśnie teraz, ale z chwilą, gdy wojna
się skończy, a prawość zatryumfuje, będzie prowadzić dobre
życie chrześcijanki, tak jak wszyscy inni; w innym przypadku będzie
się czuła strasznie nieprzystosowana.
Gdy przybyli na stację,
ksiądz Bonnyboat czekał na nich obok dużej reklamy Bovrilu3.
Wziął księdza Smitha za ramię i praktycznie wtaszczył go na
peron, na którym czekała panna O’Hara z doborową częścią
mieszanego chóru oraz monsignore O’Duffy z gotowym do skasowania
biletem na tramwaj, wciąż wciśniętym za wstążkę kapelusza. Gdy
tylko pojawili się Biskup i ksiądz Smith, chórzyści wybuchnęli
śpiewem Ecce
sacerdos magnus4,
bo choć to głównie księdza Smitha przyszli uhonorować, nie mogli
doprawdy zapomnieć o Biskupie, szczególnie że zawsze był w
stosunku do każdego tak uprzejmy i przyjazny, i w najmniejszym nawet
stopniu nie zadzierał nosa z powodu swojej godności. Potem, gdy
odśpiewali już kawałek po łacinie, zaśpiewali po szkocku: Bonny
Chairlie’s Noo Awa’5.
Oczy patrzącego na nich księdza Smitha nabiegły łzami, bo
wiedział, że to wcale nie o księciu Charliem śpiewają, ale on
nim samym, bo ich opuszczał, a oni nie chcieli, by odjeżdżał, ale
wstydzili się powiedzieć to głośno. Wielebna Matka, matka Leclerc
oraz matka de la Tour też przyszły, ale nie śpiewały, bo nie na
miejscu byłoby, gdyby zakonnice publicznie śpiewały świeckie
piosenki; ksiądz Smith wiedział jednak, że głęboko pod świętymi
wdziankami ich serca śpiewają tak głośno jak serca wszystkich
innych. Potem w oddali, wzdłuż łuku skręcających torów
kolejowych, gdzie spotykały się pole golfowe i posiadłość sir
Dugalda Ippecacuanhy, nad drzewami pojawiła się chmurka dymu, a
wyglądający jak dżdżownica pociąg, który miał go zabrać,
przytoczył się po nasypie. Monsignore O’Duffy bezzwłocznie
przerwał chórowi i, wycierając czoło swoją czerwoną chustką,
powiedział:
– Wzywam teraz jego
wielebność Biskupa, aby wygłosił malusieńką przemowę.
– Moje drogie dzieci w
Jezusie Chrystusie, zgromadziliśmy się dziś, aby pożegnać
jednego z naszych najbardziej ukochanych kapłanów i duszpasterzy,
wielebnego księdza Tomasza Edmunda Smitha, a może powinienem
powiedzieć kapitana Smitha – zaczął Biskup. – Ksiądz Smith
odwrócił wzrok od Biskupa, bo wiedział, że Biskup patrzy na niego
i wypowiada każde ze słów z pełną powagą. Popatrzył na stoisko
z książkami, zasypane Dziewczyną
z Limberlost
i Tajemniczym
opiekunem autorstwa
Gene Stratton Parker6
oraz magazynem „Nash”7,
który publikował w odcinkach Wędrówkę
świętego
autorstwa Johna Galsworthy’ego8,
ale nie mógł nic poradzić na to, że słyszy niektóre pochlebne
rzeczy mówione przez Biskupa. Wszystko to spowodowało, że poczuł
się pokorny i trochę winny, bo wiedział, że tak naprawdę nie
jest wcale świętym, jakim próbował przedstawić go Biskup, ale
niegodnym sługą Bożym, który często traci nad sobą panowanie i
pozwala sobie podczas modlitwy na rozproszenia, na co nie pozwoliłby
sobie żaden naprawdę pobożny ksiądz. Następnie mała Elvira
Sarno, licząca sobie teraz dziewięć lat, wystąpiła do przodu i
wręczyła mu bukiet kwiatów, które, jak powiedziała, były od
zakonnic i uczniów, i które zebrali w ogrodzie matki de la Tour,
oraz prosiła żeby zawsze myślał o nich ciepło. Nastąpiło
bardzo dużo oklasków, monsignore O’Duffy zaś krzyknął:
„Przemowa!”, a ksiądz Smith jakimś sposobem słyszał siebie,
mówiącego coś do zgromadzonych, dziękującego im za dobroć i
mówiącego, jak bardzo nasz Pan chciał, aby byli dobrzy,
szczególnie w czasie wojny. Potem monsignore O’Duffy znowu
podniósł rękę i wszyscy zaśpiewali For
He’s A Jolly Good Fellow9
i tym razem ksiądz był prawie pewien, że widział, iż zakonnice
też przyłączyły się do śpiewu, choć zdawało mu się, że nie
powinny. Potem wszyscy rozproszyli się i ciżba z animuszem ruszyła,
aby wsadzić księdza do przedziału.
Ksiądz wstydził się trochę,
że na oczach ich wszystkich podróżuje pierwszą klasą, bo
wiedział, że nikt ze zgromadzonych nigdy nią nie podróżował,
nawet jego wielebność Biskup w trakcie chyżego przemierzania
górzystych terenów północnej Szkocji podczas wizytacji
duszpasterskich; wyjaśnił więc Biskupowi i zakonnicom, że to
naprawdę nie jego wina, ale że swoim przepisem zobowiązywała go
do tego armia. Biskup i zakonnice powiedzieli, że całkowicie
rozumieją, a monsignore O’Duffy, że razem z wikariuszem
generalnym podróżowali raz pierwszą klasą za darmo od Kitcairns
Junction do Gormnevis, bo w wagonach trzeciej klasy nie było już
miejsca, jako że doroczna wycieczka zarówno Sodalicji Najświętszego
Serca, jak i Towarzystwa Dobrej Śmierci wypadła wtedy tego samego
dnia. Matka de la Tour powiedziała, że nigdy wcześniej nie
siedziała w wagonie pierwszej klasy, bo zawsze wychowywano ją w
przekonaniu, że ludzie podróżujący pierwszą klasą idą po
śmierci prosto do piekła, i spytała Wielebną Matkę, czy sądzi,
że będzie w tym cokolwiek grzesznego, jeśli wypróbuje poduszki,
żeby tylko sprawdzić jak miękkie są naprawdę, a Wielebna Matka
powiedziała: „Puisque
c’est comme ça, allez-y essayer un peu”10.
Więc na oczach kapitana artylerii o nieporuszonej twarzy, udającego,
że czyta Trudną
drogę W.J.
Locke’a11,
matka de la Tour wypróbowała poduszki, podskakując na nich i
opadając na nie na większą chwałę Bożą, i wykrzyknęła przez
otwarte okno, że nawet w samym raju cherubini i serafini nie mogli
pragnąć wygodniejszych stalli.
Potem Biskup powiedział, że
już czas, aby to ksiądz Smith wsiadł do wagonu, bo lokomotywę
przeczepiono już na drugą stronę pociągu i widział, jak strażnik
szykuje już zieloną flagę12.
Ksiądz Smith uścisnął wszystkim ręce, ukląkł, pocałował
pierścień Biskupa, a Biskup udzielił mu błogosławieństwa krótką
wartką formułą łacińską. Potem ksiądz Smith wsiadł do wagonu
i przez okno ponownie uścisnął wszystkim dłonie. Siedzący w
swoim kącie kapitan artylerii wyglądał na bardziej niewzruszonego
niż kiedykolwiek. Potem nagle zjawili się pastor z katedry świętego
Idziego oraz lady Ippecacuanha; pastor powiedział, że choć
wprawdzie nie ma zaszczytu należeć do tej samej wielkiej wspólnoty
co ksiądz Smith – niemniej jednak mówi mu: „Z Bogiem” i życzy
bezpiecznego powrotu, lady Ippecacuanha zaś – że ksiądz Smith
nie powinien wspominać o tym jej mężowi ani słowem, ale czuła w
kościach, że jednego z nadchodzących pięknych dni zostanie
rzymską katoliczką, co nie byłoby wcale takie dziwne, jak mogłoby
się wydawać, bo znała kiedyś hrabinę, która nawiedziła
Lourdes. Na peronie monsignore O’Duffy podniósł rękę, a,
ponieważ nie znano już więcej świeckich piosenek, Biskup, chór i
zakonnice zaśpiewali Non
nobis, Domine13,
bo wiedzieli, że nie dostałoby im własnej mądrości, aby wymyślić
coś od siebie, lecz że cała ich mądrość pochodzi od Boga. Gdy
pociąg odjeżdżał, wciąż śpiewali, a oczy księdza Smitha zbyt
napełniły się łzami, by widzieć, że kapitan artylerii
nieprzyjaźnie się w niego wgapia.
1
Bruce Bairnsfather (1887–1959) – angielski humorysta, żołnierz
i rysownik, uczestnik I wojny światowej; Alice Delysia (właśc.
Alice Henriette Lapize) (1889–1979) – francuska śpiewaczka i
aktorka rewiowa; George Robey (właśc. George Edward Wade)
(1869–1954) – angielski komik, śpiewak i aktor; Phyllis Monkman
(właśc. Phyllis Ida Harrison) (1872–1976) – angielska aktorka.
2
Założonej w XIX wieku jako realizacja życzenia Matki Bożej,
które objawiła świętej Katarzynie Labouré.
4
Ecce Sacerdos
magnus, qui in diebus suis placuit Deo (łac.)
– „Oto kapłan wielki, który za dni swoich podobał się Bogu”
(początkowe słowa antyfony śpiewanej na powitanie biskupa podczas
wizytacji w parafii).
5
Bonny Chairlie’s
Noo Awa’ –
tradycyjna szkocka melodia ludowa do tekstu Karoliny Oliphant,
poświęconego Charlesowi Edwardowi Stuartowi, pretendentowi do
brytyjskiego tronu.
6
Gene Stratton Porter (1863–1924) – amerykańska pisarka,
fotograf i ekolog. Tajemniczego
opiekuna (tytuł
oryg. Daddy-Long-Legs)
napisała w istocie Jean Webster.
9
For He’s A Jolly
Good Fellow (ang.)
– Bo doprawdy
poczciwy z niego chłop;
popularna angielska piosenka śpiewana dla pogratulowania komuś
ważnego wydarzenia.
10
Puisque
c’est comme ça, allez-y essayer un peu (franc.) –
Jeśli tak, niech idzie siostra wypróbować.
13
Non nobis, Domine,
non nobis, sed nomini tuo da gloriam (łac.)
– „Nie nam, Panie, nie nam; ale imieniowi Twemu daj chwałę”
(Ps 115, 1).
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz