-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
VII
Boży zegar wskazywał w roku
1914 uroczystość świętych Perpetuy i Felicyty1,
męczennic, gdy lady Ippecacuanha wybrała się na przeszpiegi do
nowego, wznoszonego
z lichawych materiałów
kościoła księdza Smitha, aby zobaczyć, jak idzie budowa
prezbiterium. W swoim stroju z donegalskiego tweedu, w fastrygowanych
spodeńkach golfowych, z przypominającym półkoronówkę2 monoklem
w oku ze stukotem przeszła nawą i weszła do przedniej ławki,
gdzie klęknęła ze znamionującą rasowe wychowanie arogancją, bo,
choć była sufrażystką i podpaliła stoisko z książkami w
Kitcairns Junction, była również pobożną kobietą i wierzyła,
że Bóg przebywa w większości miejsc, nawet w kościołach
rzymskokatolickich. Klęcząc tam, doszła do wniosku, że dosyć
podoba jej się zapach kadzidła, które, jakkolwiek by na to
patrzeć, było znacznie przyjemniejszym środkiem dezynfekującym
niż karbol.
Kościelny, zatrudniony teraz
w pełnym wymiarze do opieki nad kościołem i sprzątania go,
skończył układać świeże kwiaty na ołtarzu Najświętszej Maryi
Panny i zobaczył klęczącą. Ze względu na monokl wziął ją
mylnie za mężczyznę, podszedł do niej od tyłu i puknął w
ramię.
Nagłym ruchem lady
Ippecacuanha odwróciła wprost na niego swoją całkowicie
zlodowaciałą twarz i rude włosy.
– Nie widzisz, żem matrona?
– zapytała.
– Mormona czy nie mormona, w
dumu Bożym zdejmij kapelusz – zakomenderował kościelny.
Ksiądz Smith siedział na
plebanii, czytając „Tubę Katolicką”3,
pełną, jak zwykle, bzdurnych wiadomości parafialnych i durnych
wiadomości diecezjalnych. „Ne
lisez jamais les petits journaux religieux”4 –
miał doradzić baronowi von Hügelowi jego spowiednik. Czytając
święte farmazony i świątobliwe androny, ksiądz Smith był
skłonny uwierzyć, że baronowi udzielono dobrej rady. Nie był
jednak w stanie długo się nad tym zastanawiać, bo głośno odezwał
się dzwonek u drzwi, a do środka wmaszerowała lady Ippecacuanha,
jak gdyby właśnie szukała piłki golfowej, w którą ma walnąć
kijem.
– Proszę księdza, muszę
zwrócić się do księdza z prośbą o natychmiastowe zwolnienie
tego księdza nieokrzesanego kościelnego – powiedziała, płonąc
od gniewu, jak jej intensywnie rude włosy.
Ksiądz Smith spotkał się z
lady Ippecacuanhą dwa razy w życiu: za pierwszym, gdy przybył do
Glenclachan, aby podziękować jej i sir Dugaldowi za hojny datek na
jego nowy kościół; za drugim zaś na międzyreligijnym koncercie
charytatywnym, podczas którego śpiewała Have
You Ever Seen An Oyster Walk Upstairs5 i
strąciła doniczkę do kanału orkiestry.
– Może jednak najpierw
powiedziałaby mi pani dokładnie, o co chodzi – zasugerował.
Lady Ippecacuanha powiedziała:
krótko, wyraźnie i dosadnie. Powiedziała, że w całym swoim życiu
nigdy wcześniej nie została tak znieważona. Spostrzegając, że na
te słowa pojawił się w oku księdza błysk rozbawienia, zakończyła
z pasją:
– Widzę, że księdza to
bawi; mnie to nie bawi i nie sądzę, aby rozbawiło mojego męża,
gdy opowiem mu, co się zdarzyło. Muszę jednak stwierdzić, że
dosyć dziwi mnie księdza postawa, bo, mimo tego, że jest ksiądz
rzymskokatolickim duchownym, zawsze odnosiłam wrażenie, że jest
ksiądz osobą kulturalną; w odróżnieniu od niektórych księdza
kolegów, na przykład tego okropnego człowieka, monsignore
O’Duffy’ego.
– Moja droga lady
Ippecacuanho – zaczął ksiądz Smith, modląc się pośpiesznie do
Boga o pomoc, dlatego że naprawdę go
to rozbawiło i dlatego, że lady Ippecacuanha i sir Dugald
ofiarowali po sto funtów na budowę nowego kościoła – moja
droga lady Ippecacuanho, jest mi doprawdy przykro, że poniosło mnie
z powodu poczucia groteskowości sytuacji. Wzięcie pani za mormonkę
jest bowiem czymś tak groteskowym, jak pomylenie mnie z zawodowym
bokserem, i sądzę, że wybaczyłbym pani, lady Ippecacuanho,
uśmiech, gdyby rzeczywiście mnie z nim pomylono. Nie mogę jednak
zwolnić mojego kościelnego z powodu takiego nieporozumienia,
ponieważ cokolwiek o tym pomyślimy, wykonywał tylko swój
obowiązek, zabiegając o cześć należną naszemu najświętszemu
Panu Bogu w Sakramencie ołtarza; cześć należną Mu nawet ze
strony tych, których podejrzewał o nieświadomość Jego obecności.
Nie mogę tego uczynić, lady Ippecacuanho, nawet mimo tego, że pani
oraz jej mąż byliście tak hojni dla naszego kościoła, i nie mogę
wam oddać pieniędzy, bo wszystkie zostały dawno wydane. Duchowni
katoliccy zaś, lady Ippecacuanho, są Bożymi dżentelmenami w tym
sensie, że spełniają sformułowaną przez kardynała Newmana6
definicję tego terminu, zgodnie z którą nigdy nie chcą nikomu
świadomie wyrządzić krzywdy. Monsignore O’Duffy nie patrzy może
w ten sam co pani lub ja sposób na pewne zagadnienia z zakresu
etykiety towarzyskiej, lecz nigdy nie pali fajki na Bożych pokojach,
co jest rzeczą znacznie istotniejszą. Ma on wielkie, otwarte serce
i kocha naszego Pana z prostotą małego dziecka. Sądzę, że gdyby
wzięto go za mormona albo nawet za linoskoczka, rozbawiony byłby
nie tylko on sam, ale spodziewałby się, że rozbawi to również
innych, bo jego powołanie do Bożego kapłaństwa jest dla
wszystkich widoczne jak na dłoni. – Ksiądz Smith nie patrzył na
lady Ippecacuanhę przez cały czas swojej przemowy, a kiedy na nią
spojrzał, zdumiał się, widząc, że jej oczy są pełne łez, a
wydatne okazałe żółte zęby sterczą jej z ust jak klawisze
fortepianu. – Przepraszam, lady Ippecacuanho – powiedział. –
Zapewniam panią, że nie miałem pojęcia...
– Nie potrzebuje ksiądz
zupełnie za nic przepraszać – powiedziała, uśmiechając się
przez łzy i zbierając je lekkimi muśnięciami potężnej
chusteczki. – Jestem podłą, dumną, próżną, arogancką kobietą
i dziękuję księdzu za niezwykle skuteczną lekcję pokory. –
Mówiąc to, gwałtownym ruchem wyciągnęła do niego wielką łapę,
a ksiądz Smith, czując się dosyć głupio, potrząsnął nią, bo
nie bardzo wiedział, co innego może zrobić.
Gdy towarzyszył jej w drodze
do drzwi, lady Ippecacuanha zaczęła mówić o ojcu Bernardzie
Vaughanie7 i
o tym, jak słyszała go przy dwóch okazjach na Farm Street, i za
jak doskonałego kaznodzieję go uważa. Ksiądz Smith powiedział,
że niedziela, w którą jezuita ten wygłosił pierwsze ze swych
słynnych kazań na temat grzechów socjety, stała się znana jako
Pierwsza Niedziela po Ascot, a lady Ippecacuanha, która nie była
bardzo subtelna, powiedziała, że chciałaby, aby ksiądz ów zabrał
się też za golfistów, bo zdarzają się tacy nieuczciwi nosiciele
kijów, którzy wyrównywali piasek w bunkrach, gdy zdawało im się,
że przeciwnicy nie patrzą.
Gdy stali tak u szczytu
schodów przy wejściu na plebanię, z parafialnej szkoły wysypała
się na ulicę gnająca z wrzaskiem chmara obdartych, niechlujnych
dzieci. Niektóre z nich były bose, niektóre – brudne, a niektóre
miały ślady dżemu wokół ust, ale ci z chłopców, którzy
nosili czapki, zdjęli je, przechodząc obok kościoła, bo
wiedzieli, że tam w tabernakulum jest Jezus; zdjęli je również
przed księdzem Smithem, a większość dziewczynek pomachała
rękami. Widząc przebiegający przez nieustępliwą, znamionującą
dobre wychowanie twarz lady Ippecacuanhy mimowolny wyraz niesmaku i
wiedząc, że za chwilkę znów poczuje się upokorzona, ksiądz
Smith pomógł jej, wyjaśniając:
– W tym kraju Kościół
jest Kościołem ubogich, lady Ippecacuanho, i w zasadzie nie jest mi
z tego powodu przykro, bo fakt ów przyczynia się do zachowywania
zarówno duchownych, jak i świeckich w ożywczych duchowych i
materialnych warunkach chrześcijaństwa pierwszych wieków. W
Szkocji naszych biskupów nie prosi się o spotkania ze składającymi
wizytę książętami albo o wymienianie uprzejmości z dyplomatami,
więc przyjmują oni swą biskupią godność tak, jak Bóg
zamierzył, aby ją przyjmowali – w prostocie i pokorze, traktując
to raczej jako obowiązek niż przywilej. A nasi wierni, którzy
wiedzą, że łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż
bogaczowi wejść do Królestwa Niebieskiego8,
przyjmują swoje ubóstwo jako dowód Bożej miłości i ofiarują
swoje niewolnicze prace, swoje dziurkowania biletów i swoje
szorowania podłóg jako psalm na Jego większą cześć i chwałę.
Większość z nich nie jest zbyt mądra, to prawda, ale głupi na
równi z inteligentnymi zawsze zapełniali Kościół Boży; to
półinteligenci zawsze byli zbyt dumni, aby doń wejść. – Ksiądz
Smith, mniemając, że prawdopodobnie posunął się za daleko, z
przyjemnością przyjął to, iż lady Ippecacuanha zwróciła jego
uwagę na swojego męża, kroczącego dumnie ulicą razem z ich
piętnastoletnim synem, który, co było widoczne nawet z odległości,
nie miał śladów dżemu wokół ust.
Sir Dugald Ippecacuanha miał
snobistyczną twarz bywalca klubów, a pachniał tweedem z wyspy
Harris, granulkami lukrecji i cygarami. Przez dziesięć lat był
zawodowym żołnierzem, ale wystąpił z armii, aby zarządzać swoim
majątkiem. Jego syn był złotym chłopakiem, któremu już udało
się zdobyć w szkole przywilej noszenia specjalnego ubioru ze
względu na osiągnięcia w krykiecie.
– Ksiądz Smith właśnie
dawał mi niezwykle pożyteczną lekcję pokory – wyjaśniła lady
Ippecacuanha.
– Cieszę się, że ktoś
jest w stanie utrzymać ją w ryzach, proszę księdza – zahuczał
sir Dugald. – A prawdę mówiąc, nie dziwi mnie zbytnio, że tym
kimś jest katolicki padre.
W armii spotkałem ich wielu i zawsze robili na mnie wrażenie
równych chłopaków. Rozumie ksiądz, byli bez żadnego kitu. Mieli
religię gdzieś, tak jak wszyscy inni. W Delhi często jadał z nami
taki. Pił jak ryba i cholernie dobrze grał w polo.
Ksiądz Smith stanowczo nie
zgadzał się z tym, by wymienione przez sir Dugalda cechy należały
do kwalifikacji bezwzględnie kapłanowi potrzebnych, ale zdecydował,
że starczy już kazań na jeden ranek, a poza tym sir Dugald w
oczywisty sposób starał się być miły.
– Wygląda na to, że
wkrótce nadejdą kłopoty – powiedział sir Dugald do lady
Ippecacuanhy, gdy żegnali się z księdzem. – Wcale mi się nie
podoba to, co dzieje się w Niemczech. Cóż, jeśli do czegoś
dojdzie, będę w pełnej gotowości, aby włączyć się do bitki.
Żołnierka w czasie pokoju to lipa, ale w czasie wojny to coś
wspaniałego. A może Alistair też weźmie w niej udział. Już jest
sierżantem w szkolnym OTC9.
Jeśli do czegoś dojdzie, każdy chłopak z charakterem z wielką
ochotą będzie chciał się włączyć.
Ksiądz Smith widział, że
lady Ippecacuanha nie podziela entuzjazmu swojego męża; sam także
go nie podzielał, bo sądził, że wojny między narodami mogą
tylko utrudniać ludziom prowadzenie życia w taki sposób, jakiego
oczekiwałby od nich Pan Bóg. Gdy wrócił na plebanię, trudno było
mu zacząć oficjum – tak bardzo zaniepokoiły go słowa sir
Dugalda.
6
John Henry kardynał Newman (1801–1890) – angielski kardynał,
filozof, teolog i pisarz; przyjęty do Kościoła w roku 1845.
7
O. Bernard Vaughan SJ (1847–1922) – angielski kapłan, jezuita,
autor znanego cyklu kazań pt. Grzechy
socjety,
wygłoszonego w roku 1906.
Tłumaczenie: Łukasz Makowski
Projekty okładek: Sztukmistrz
(górna z wykorzystaniem zdjęcia
autorstwa Jana Wincentego F.)
-----------------------------
Wirtualne Wydawnictwo WiWo szuka realnego (papierowego) wydawcy niniejszego tekstu, który byłby gotów wynagrodzić godziwą zapłatą osoby, które przyczyniły się do jego powstania. Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy na adres
wirtualnewydawnictwowiwo[malpa]gmail.com
-----------------------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz