Zmierzch i upadek społeczeństwa polskiego?
W znajdującym się w Polsce znajdującym się w rękach portugalskich sklepie znajduję się w sytuacji następującej: po raz pierwszy w życiu w sklepie na terenie rdzennie polskim napotykam pracownika obsługi, który NIE MÓWI PO POLSKU ANI SŁOWA. Na zapytanie bulgocze w jakimś wschodnim narzeczu coś; coś, co oznacza zapewne, że w naszym języku nie powie nic.
Skąd się to bierze?
Wciąż bardziej obcy tu...
To normalne zjawisko - powiedzą piewcy państwowo-kapitalistycznej multikulturowości: "W zmieniającym się błyskawicznie świecie ruch zasobów ludzkich"...
Ale to nie jest świat wolny. To nie jest świat wolnorynkowy. Pomysł, żeby Polak opuszczał rodzinę (chyba że do niej właśnie dołącza - za granicą), bliskich, ziemię, ojcowiznę, ojczyznę i jechał na "Zachód" na zmywak - i żeby w jego miejsce importować do Polski cudzoziemców, którzy będą u nas robić na zmywaku - jest głęboko chory. Pomysł, żeby lekarzowi opłacało się wylatywać z Polski do Anglii na sobotę/niedzielę, tam pracować, po czym frunąć z powrotem do ojczyzny z zarobkiem większym niż byłby w stanie uzyskać na miejscu, tutaj, u siebie - tyrając przez cały miesiąc - jest głęboko chory. Można przypuszczać, że na wolnym rynku tak by to nie wyglądało.
Coraz więcej obcych - nacjonalistyczne getta - ludzie, którzy się nie asymilują - to w wielkiej mierze wynik niemoralnej interwencji funkcjonariuszy państwowych i prowadzonej przez nich propagandy. Jej hasła:
Wszyscy na studia! (A przecież nie wszyscy się nadają).
Niszczyć i niepoważnie traktować szkoły uczące konkretnego fachu (zawodówki) - a przede wszystkim zniechęcać młodych do solidnego samokształcenia się w dziedzinach "prozaicznych", a w istocie jak wspaniałych i wymagających - sztuki szewskiej, krawieckiej, mechaniki samochodowej ("bo przecież obecnie wszystko zdiagnozuje i naprawi komputer"), naprawy rozmaitego sprzętu, ciesiołki...
Ale są przecież ludzie powołani do zawodów wymagających mniej dogłębnej edukacji - robotnika fizycznego, sprzątacza etc.
Jeśli topnieje w Polsce liczba Polaków gotowych rzetelnie wykonywać te podstawowe prace, oznacza to początek końca. Nie ma już znanego nam pana Zenka, który pracuje jako dozorca domu, w którym sam mieszka. Jest wynajęta ekipa przybyszów ze wschodu, których guzik obchodzi, czy robota zostanie faktycznie solidnie wykonana. Wszystko ma się zgadzać tylko w papierach. Są urzędowi nadzorcy. Są ptaszki przy godzinach dyżurów i sprawdzaczach toalet. Nie ma człowieka. Nie ma kontaktu z kimś, kogo znamy.
Czy naprawdę musimy bezmyślnie małpować to, co w krajach tzw. zachodu przynosi tak opłakane rezultaty?
Uczmyż się na cudzych błędach!
Odbudowa
Gdyby tak rynek był wolny... Gdyby tak powszechnie szanowano prawo własności... Gdyby zahamować sztucznie generowany przez funkcjonariuszy państwowych pęd na studia... Gdyby docenić i uczciwie opłacić solidnych wykonawców prac podstawowych...
Czy w rzeczywistości, w której lojalność rozpatruje się już nie w odniesieniu do człowieka - ale do sklepu albo marki - można o tym choćby pomarzyć?
A jak działać na rzecz normalności na własnym polu? Zatrudniać solidnych robotników, uczciwie wynagradzać ich za uczciwą pracę, nawiązywać z nimi w miarę potrzeb długofalową współpracę opartą o zaufanie.
Tym sposobem możemy zahamować i ostatecznie zatrzymać trend antypolonizacyjny i nie doczekać takiej sytuacji jak Walt Kowalski z Gran Torino, który w końcu poszedł do przychodni i zdziwił się niepomiernie.
"Pomysł, żeby lekarzowi opłacało się wylatywać z Polski do Anglii na sobotę/niedzielę, tam pracować, po czym frunąć z powrotem do ojczyzny z zarobkiem większym niż byłby w stanie uzyskać na miejscu, tutaj, u siebie - tyrając przez cały miesiąc - jest głęboko chory. Można przypuszczać, że na wolnym rynku tak by to nie wyglądało."
OdpowiedzUsuńCzy autor ma jakiekolwiek uzasadnienie dla bardzo odważnej tezy, że na wolnym rynku by to tak nie wyglądało?
W pewnych regionach wytworzenie potrzebnych zasobów (jedzenie, wydobycie ropy, złota itd) jest łatwe, wymaga względnie mało pracy. W takich miejscach naturalnie jest większa możliwość wydawania pieniędzy na inne prace (bo zarabia się zaspokajając potrzeby wielu ludzi niewielkim kosztem).
Podpowiada to kalkulacja ekonomiczna. Przy braku sztucznych elementów wypaczających rzeczywistość (podatki, państwowe regulacje etc.), finansowy i czasowy (nie mówiąc np. o rozłące z rodziną) koszt transportu do bądź co bądź odległego kraju zachęcałby raczej do praktykowania zawodu w miejscu stałego zamieszkania. Zapewne najwybitniejsi specjaliści lub po prostu lekarze, których obcokrajowcy byliby gotowi skusić odpowiednio wyższymi niż w Polsce zarobkami, nadal pracowaliby we wspomnianym trybie. W każdym razie nie byłoby to raczej zjawisko masowe i wieloletnie. Warunki ekonomiczne w wolnorynkowej Polsce skłaniałyby do pozostania w ojczyźnie. Kto wie, jakie jeszcze zasoby, talenty i możliwości naszej ojczyzny udałoby się odkryć i wykorzystać. Przecież nikt, kto kocha Polskę, nie wyjeżdża z niej ot tak sobie. Okoliczności finansowe (zaistniałe w wielkiej mierze w wyniku politycznych manipulacji) grają tu niebagatelną rolę.
UsuńPodstawą zdrowej gospodarki jest pracowitość i myślenie długofalowe. W rzeczywistości wolnorynkowej krótkowzroczna eksploatacja zasobów mogłaby skłonić sporą grupę ludzi do przenosin lub częstych podróży za granicę w celach zarobkowych ~ ale NA KRÓTKĄ METĘ (tzn. na przykład przez lat dwadzieścia). Szejkowie arabscy też podobno opowiadają taką anegdotę: mój dziadek jeździł na wielbłądzie, mój ojciec eleganckim autem, a ja latam flotyllą moich powietrznych wehikułów. Ale mój syn znów przesiądzie się do auta, a wnuk będzie jeździł na wielbłądzie...
Czy można zaryzykować tezę, że na całym obszarze rządzącym się prawami wolnego rynku koszty i zarobki mają zasadniczo tedencję do "wyrównywania się" - tzn. wybitny lekarz zarobi w wolnorynkowej Szkocji mniej więcej tyle samo co w wolnorynkowej Polsce; a lekarz przeciętny - też podobnie, tylko odpowiednio mniej? Nie będzie więc szczególnej motywacji do opuszczania rodzinnej Szkocji czy też Polski. Przecież nikt, kto kocha swoją ojczyznę, nie wyjeżdża z niej ot tak sobie.
Podkreślamy też słowa: "Można przypuszczać". Ostatecznie najlepszym sposobem na zbadanie zachowania wolnego rynku byłoby po prostu obserwowanie go w działaniu. Niestety, na razie mamy go jak na lekarstwo...
Sądzę, że przy tak niskich kosztach transportu, wcale przypuszczać nie można. Ilość kapitału zainwestowanego w miejsca, gdzie już jest rozwinięta infrastruktura, jest łatwy dostęp do wielu firm, najlepszych specjalistów itd. (duże ośrodki) ciężej wyrównać niż opłacać bardzo tani transport (teraz koszty samolotu do np. Norwegii to ~70 PLN - znajomi tam pracują i tyle ŚREDNIO płacą).
UsuńCzy znajomi pracują w Norwegii dlatego, że chcą, czy raczej dlatego, że czują, że muszą? Może woleliby jednak w ojczyźnie?
UsuńDodatkowy aspekt sprawy polega na tym, że owa rozwinięta infrastruktura i niskie koszty transportu w znacznej mierze nie wyniknęły z naturalnych procesów gospodarczych - tylko z niesprawiedliwego przymusu i kradzieży autorstwa funkcjonariuszy państwowych. Każdy żyje i działa w warunkach (poniekąd) zastanych; nie postulujemy żadnej rewolucji i "budowania raju na ziemi", ale warto zdawać sobie sprawę z tego, w jak wielkim stopniu świat doczesny (w tym również jego realia ekonomiczne) skażony jest skutkami grzechu pierworodnego.
Usuń