Trwa zbieranie podpisów pod "inicjatywą ustawodawczą", której celem jest skłonienie funkcjonariuszy państwowych do zagłosowania nad tym, "aby lekarze więcej zarabiali".
Jestem całym sercem za tym, aby DOBRZY, SOLIDNI LEKARZE lepiej zarabiali.
Jestem całym sercem za tym, aby LEKARZE NIESOLIDNI tracili pracę w szpitalach i przychodniach i musieli szukać szczęścia w innych zawodach.
Trudno mówić o sensowności postulatu odnoszącego się do wszystkich lekarzy hurtem - jak leci. Ale jak mówić o jakiejkolwiek sensowności interwencji funkcjonariuszy państwowych w rynek usług medycznych? Traktowanie wszystkich pracowników tego sektora gospodarki jednakowo (szablonowo, bez rozróżniania pracowników na dobrych i złych) to zaledwie jeden z rezultatów tej interwencji. To jednak nie kryzys, a rezultat.
Są też inne patologie, o których każdy pracownik państwowej "służby zdrowia" wie doskonale i o których może godzinami opowiadać. Może narzekać - o tym, co jest źle, wie doskonale. Kłopot w tym, że proponowane przezeń "lekarstwa", bywają zazwyczaj gorsze od samej choroby.
Na kłopoty spowodowane zaburzeniem rynku przez funkcjonariuszy państwowych proponuje się najczęściej receptę następującą: więcej interwencji funkcjonariuszy państwowych.
Czy człowiek, który daje swój podpis pod postulatem "większych zarobków dla pracowników państwowej służby zdrowia" ma odwagę zaobserwować logiczne wnioski tego postulatu i liczyć się ze wszystkimi jego konsekwencjami? Czy nie boi się powiedzieć: podpisując się pod w/w "inicjatywą ustawodawczą" opowiadam się za tym, aby systemowy lekarz zarabiał - przykładowo - o 100 PLN miesięcznie więcej - a tym samym za tym, abym przy dystrybutorze z paliwem, w kasie sklepowej, za wejście do teatru płacił miesięcznie 150 PLN więcej (bo "obsługa" wspomnianych stu peelenów przez państwowych biurokratów też kosztuje!)?
To nieuniknione koszty filozofii opartej o sankcjonowaną przez funkcjonariuszy państwowych kradzież: każdy żąda dla siebie fury pieniędzy; na papierze wszyscy zarabiają krocie i żyją na cudzy koszt; jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...
Są też inne niedostrzegalne zazwyczaj na pierwszy rzut oka i niedoceniane konsekwencje uprawianego przez funkcjonariuszy państwowych "rozdawnictwa". Jednym z nich jest podżeganie do zawiści.
Krowy dojne, krowy cielne
Funkcjonuje obecnie na okupowanym przez funkcjonariuszy państwowych terenie Polski program okradania ludzi w podatkach i przekazywania części zagrabionych środków "posiadaczom" dzieci. Na każde dziecko przydziela się miesięcznie odpowiednią kwotę. Nie za darmo, oczywiście. Radosny rodzic musi się przed funkcjonariuszem państwowym opowiedzieć, złożyć wniosek, podpisać pod tym, że staje się współuczestnikiem grabieży. A potem wychodzi z dziećmi na ulicę i spotyka się z takimi reakcjami: "O, aż czwórka!" i szybkim przeliczaniem w głowie, ileż to ukradzionych w podatkach środków trafia do danej rodziny (przy milczącym i automatycznym założeniu, że rodzina dała się do programu zapisać).
A jeśli dana rodzina w grabieży nie bierze udziału? Uczestnicy programu kradzieży i rozdawnictwa tak czy inaczej sprowadzają społeczne odium na wszystkich rodziców oraz ich dzieci. Im więcej się tobie urodziło, tym gorzej. A jeśli nie bierzesz kradzionego, toś frajer.
To jest chore.
Ale logiczne: Nieuniknioną konsekwencją programu niesprawiedliiwego odbierania ludziom ich mienia i przekazywania go tym, którzy wylegitymują się przed funkcjonariuszem państwowym odpowiednią liczbą potomstwa, jest wrogie i przedmiotowe traktowanie dzieci.
A więc zawiść - wynikająca z filozofii funkcjonowania opartej o wyszarpywanie cudzego i żerowanie na kradzionym.
Od czego zacząć naprawę sytuacji? Może na początek należy zachęcić uczciwych, solidnych lekarzy do powszechnego składania wypowiedzeń i zatrudniania się w sektorze prywatnym. Tu właśnie w piękny sposób może okazać się zdrowo rozumiana solidarność branżowa. Zwolniłeś się? nie znalazłeś jeszcze miejsca pracy? a twoja rodzina potrzebuje przecież środków na utrzymanie dziś, teraz. Zrobimy na ciebie zrzutkę. Oddasz nam potem, jeśli będziesz miał z czego. Albo dobrowolnie ubezpieczymy się na wypadek pozostawania bez zatrudnienia. Albo...
Najtrudniejszy jest właśnie ten okres przejściowy. Ale z Bożą pomocą uczciwi ludzi zawsze poradzą sobie i w świecie doczesnym...
Powiecie, że bujam w obłokach i że trzeba wyrywać systemowi to, co się da - tu i teraz (nawet za cenę jeszcze głębszego pogrążania się w systemie i dawania mu swojego placet poprzez współudział w niesprawiedliwej przemocy i kradzieży).
Ale - i wcale nie jest mi przykro to stwierdzić - to właśnie anarchiści są realistami, bo widzą, że z programu pt. (Nieuczciwe i niedobrowolne) Życie na cudzy koszt nic nie będzie. Jako realiści zmuszeni jesteśmy stwierdzić to, co każdy może dostrzec gołym okiem: To się udać nie może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz