Hejże! A gdyby na odwrót: Ciekawy ten film! O, rębak! Taki sam, jaki widziałem w rzeczywistości!
Jaki mamy punkt odniesienia? Czy jest nim "rzeczywistość filmowa" czy rzeczywistość po prostu?
Filmy miewają porażającą siłę działania.
Wydaje się, że w czasach obecnych nie ma już niczego, czego by w filmach nie pokazano czy nie wyśmiano. A jednak...
Warto zadać sobie pytanie, czy w danej produkcji (seriale także mają wielką i długotrwałą siłę rażenia) jest jakieś tabu? Daje to ciekawy wgląd w pryncypia ich twórców.
W animowanym serialu o żółtoskórej rodzince ze Stanów matka rodziny, osoba przestawiana jako do głębi i na wskroś racjonalna (przynajmniej w porównaniu z mężem Homerem), bierze dzień w dzień pigułkę poronną (albo antykoncepcyjną). I z tego śmiać się nie wolno. Z żydów można, z katolików - można, z Pana Boga - można, ale z pigułek - nie.
Z relacji pilnego widza serialu internetowego o, pożal się Boże, kandydacie na prezydenta, a następnie prezydencie USA, dowiaduję się, że to, czego krytykować nie wolno to dewiacja seksualna. Sodomia jest nienaruszalna.
Inna obserwacja związana z w/w serialem: zazwyczaj jego widzowie na co dzień obcują z polityką pokazywaną i objaśnianą im przez TV; oglądają, wiedzą, że to bagno, oglądają jeszcze serial o tym samym, co i tak serwuje im się w wiadomościach. Serwują sobie dodatkową dawkę. "Jak bardzo polityk może się spodlić?". Oglądają do upadłego. Bo podaje im się to w rzekomo "atrakcyjnej" formie. Jak to się dzieje? Jak można spowodować, że człowiek z zapartym tchem śledzi losy typa, którego osobiście nie chciałby spotkać nie tylko w ciemnej ulicy, ale nawet na najzwyklejszej w świecie stacji metra?
Inne współczesne filmy służą, zdaje się, dyskretnemu przygotowywaniu publiczności na pewien scenariusz wydarzeń i przemycaniu pewnej ich interpretacji.
Charakterystycznym przykładem jest film, w którym z "naszym" bohaterem zadziera banda miłośników amerykańskich muscle cars, słuchająca naprawdę głośno hip hopu. Słyszymy ich nadjeżdżających. Co nasuwa nam się na myśl? Kto zaraz pojawi się na ekranie? "Banda czarnuchów w dresach i z kajdanami". Nic z tego. To Rosjanie!
Czyż to nie pewne przygotowywanie (w szczególności amerykańskiej) publiczności na to, że wrogiem numer jeden nie jest już podejrzany murzyn z sąsiedztwa, który może cię zabić lub okraść, ale mieszkający tysiące kilometrów od ciebie "rusek", którego - podobnie jak ciebie "twój" - "jego" samozwańczy prezydent może zmusić do ruszenia na wojnę?
Ale to wszystko tylko niepotwierdzone teorie... Wiadomo: Przecież spiski są tylko w filmach...
* W * W * W *
Po co w tym wszystkim siedzieć i żyć rzeczywistością filmową? Czy nie lepiej po prostu ŻYĆ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz